Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polski kryminał. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polski kryminał. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 21 września 2015

Katarzyna Bonda - "Okularnik"

Jak na wielką fankę kryminału przystało, pobiegałam do księgarni, gdy tylko Okularnik pojawił się w przedsprzedaży. Po lekturze Pochłaniacza byłam ciekawa co tym razem polska królowa kryminału zaserwowała swoim fanom. I jak to zwykle bywa... książka leżała wiele tygodni na półce i chociaż codziennie wołała o przeczytanie - nie miałam czasu... Aż do momentu, gdy miałam przed sobą wielogodzinną podróż. 11 godzin w pociągu sprzyja czytaniu, szczególnie kryminałów. 
Biorę książkę do ręki, "nie ma ciała nie ma zbrodni" - czytam zdanie z okładki. Zapowiada się intrygująco. Otwieram. Po przeczytaniu pierwszego rozdziału przychodzi znajomy dreszczyk, po którym wiem, że książka całkowicie mnie pochłonie. Przynęta została zarzucona i chwyciła. Jestem zaciekawiona, w napięciu czytam dalej. I... zostałam zarzucona historią rodzinną, sięgającą kilku pokoleń. A wątek kryminalny? Lekko się zatarł. Nie myślałam już co się stało z ciałem, kto i dlaczego zabił. Zastanawiałam się jak miała na imię ciotka siostry babki mieszkająca na granicy i czy w tym momencie Bonda pisze o niej czy może o jej sąsiadce. Fakt. Historia rodzinna była potrzebna, gdyż bez tego czytelnik nie zrozumiałby pomysłu autorki na zbrodnię. Ale czy, mając na myśli kryminał, jako gatunek, było to konieczne aż w takim stopniu? Może to moja wina, gdyż zawsze mam problem z zapamiętywaniem imion. Może powinnam podczas czytania wyrysować drzewo genealogiczne (a może powinno być dołączone do książki?) i później rzut oka na notatki poukładałby mi wszystko. Może. Ale w czytaniu literatury popularnej chodzi przede wszystkim o przyjemność z lektury, a nie gruntowne dokumentowanie fabuły i robienie notatek, w celu przyswojenia wiedzy.
Ktoś kiedyś powiedział, że dobry kryminał to taki, po przeczytaniu którego czytelnik czuje się jak głupek, Zgadzam się! Ale czuje się tak dzięki żelaznej logice, poukładaniu i nadzwyczaj prostym wyjaśnieniu, którego ani przez chwile się nie spodziewał, tworząc własne zagmatwane rozwiązania. A nie dlatego, że gdzieś na początku zapomniał imienia babki i już zupełnie nie wie o co chodzi. Bo chyba nie imię jest tu najważniejsze, ale akcja. Nie mówię w ten sposób, że ksiażka była zła. Była dobra, nawet bardzo dobra! Ale czy była dobrym kryminałem? Punkt widzenia zależy od punktu... czytania, więc pewnie wiele osób odkrzyknie, że "tak, była rewelacyjna!". Ja mam mieszane uczcia. Dla mnie Bonda jest bez wątpienia polską królową, ale reportażu. Jej precyzja, dbałość o najmniejszy szczegół, zachowanie ciągu przyczynowo-skutkowego jest mistrzowskie. Ale biorąc do ręki książkę z gatunku "kryminał" mam trochę inne oczekiwania czytelnicze. Hmm.. może po prostu jestem prostym, niewiele wymagającym czytelnikiem. 

niedziela, 12 października 2014

Zygmunt Miłoszewski - Gniew

Nie jest żadną tajemnicą, że w moim mniemaniu Miłoszewski jest najlepszym polskim pisarzem. Świadczy o tym nie tylko ogromna, wręcz rekordowa liczba sprzedanych egzemplarzy. Nawet nie wielość przekładów na języki obce (9!), czy zagraniczne nagrody. Ale liczba oddanych, wiernych czytelników, którzy odliczają dni do premiery najnowszej książki. Sama, gdy tylko pojawiła się wiadomość, że książka już jest, pobiegłam do księgarni. Jednocześnie z ciekawością i niechęcią zabrałam się do czytania. Dlaczego z niechęcią? Bo Gniew jest ostatnią częścią kryminalnej trylogii o "przygodach" prokuratora Teodora Szackiego. Trochę zrzędliwego, marudnego, ale niezwykle inteligentnego i przenikliwego mężczyzny, który podejmuje się spraw trudnych, skomplikowanych i tak bardzo polskich. Ciężko pożegnać się z takim bohaterem. Zwłaszcza, że we współczesnej literaturze takich wyrazistych i głębokich postaci jest niewiele. 

Teodor Szacki po zawiejach życiowych (Uwikłanie, Ziarno prawdy) osiedla się w końcu w Olsztynie. Stopniowo porządkuje swoje życie osobiste: mieszka z trochę szaloną, w dobrym tego słowa znaczeniu, kobietą o imieniu Żenia oraz wbrew płaczom i błaganiom nastolatki, ze swoją 16-letnią córką Helą. Pracuje oczywiście w prokuraturze zajmując się drobnymi przestępstwami, popełnianymi na prowincjach. I z całej siły, ku oburzeniu lokalnych patriotów, nienawidzi miasta 11 jezior. Gdzie jest szaro, ponuro, nawet śnieg przypomina lejące się z nieba błoto, a układ ulic w mieści projektował jakiś pijak nie mający pojęcia o ruchu drogowym i jego usprawnieniu. Jednym słowem spokój, rutyna i potrzebna, od czasu do czasu, irytacja.

Aż pewnego dnia prokurator Szacki zostaje telefonicznie wezwany do odfajkowania Niemca, jak nazywają tutejsi przedwojenne szczątki. Po przeprowadzeniu rutynowych czynności odsyła szkielet do uczelni medycznej, tam w końcu przyda się najbardziej. Ale jeden telefon sprawia, że Szacki staje przed najtrudniejszą sprawą w całym swoim życiu i po raz pierwszy znajduje się po drugiej stronie sprawiedliwości. Okazuje się, że znalezione kości nie są wcale przedwojenne. Ani nawet kilkuletnie. Są to szczątki zaginionego przed tygodniem mężczyzny! Jakim cudem w ciągu kilku dni z dobrze zbudowanego, silnego mężczyzny została sterta kości? W tym celu Szacki bierze udział w eksperymencie przeprowadzanym przez doktora Frankensteina (to nie żart!) i jego asystentkę. Naukowcy odkrywają, że mężczyzna został... rozpuszczony żywcem w kwasie podobnym do tego, który służy do udrażniania rur. Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby bestialsko zamordować ofiarę. Tylko dlaczego? Ta przerażająca zbrodnia jest dopiero wstępem, do mających rozegrać się w Olsztynie zagadek kryminalnych. Powoli zostają okaleczone osoby w jakiś sposób zamieszane w przemoc domową. Mężczyzna, który dręczył żonę psychicznie, sąsiad, który nie pomógł, chociaż słyszał krzyki i prokurator zmęczony życiem, który zlekceważył sygnał wysyłany przez prześladowaną kobietę. Tym prokuratorem jest Teodor Szacki. Nie dość, że walczy o rozwiązanie przerażającej zbrodni to jeszcze musi zachować zimną krew i ochronić najbliższą mu osobę przed szaleńcem, owładniętym ideą samosądów i manią sprawiedliwości. Po praz pierwszy w życiu Szacki posunie się do ostateczności i zrozumie co czują przesłuchiwani przez niego oskarżeni. 

Genialna powieść Zygmunt Miłoszewskiego, laureata wielu nagród, w tym Nagrody Wielkiego Kalibru za najlepszą polską powieść kryminalną i sensacyjną. Wciągająca intryga, niesamowita akcja i rewelacyjne, inteligentne niekiedy ironiczne, poczucie humoru. Książki Miłoszewskiego mają w sobie pewien urok. Nie da się ich czytać jednym tempem. Potrafią przestraszyć, rozśmieszyć, wzruszyć. Autor ze zwyczajnej, codziennej sceny potrafi zrobić prawdziwy stand-up, którego nie powstydziliby się zawodowi komicy. Co rzuca się w oczy, to niezwykła precyzja w dobieraniu szczegółów i ogromna erudycja autora. Miłoszewski zachwyca każdym rozdziałem. Jego, znana już z poprzednich części, technika rozpoczynania akcji od przytoczenia wycinków z gazet, dotyczących świata, kraju, regionu, przeplatana sarkastycznymi komentarzami, zakończona uwagą o aktualnej pogodzie, jest niezwykle ciekawym, dopełniającym akcję, zabiegiem literackim. Głęboko zakorzeniona intryga i wyraziste postaci, dopełniają obraz kryminalnej szarady. Z każdą częścią widzimy zmianę Teodora Szackiego. Z ambitnego, młodego prokuratora (Uwikłanie), po przechodzącego kryzys, zaliczającego przygody miłosne,  rozwodnika (Ziarno prawdy), aż po statecznego mężczyznę próbującego ułożyć życie na nowo (Gniew). 

Pożegnanie z Szackim jest zapewne trudne dla każdego czytelnika, śledzącego od początku jego prokuratorskie sprawy. Fakt, że ostatnia część ma zakończenie otwarte pozostawia nadzieję, że być może kiedyś autor zmieni zdanie i powróci do ulubionego przez Polaków prokuratora. Miejmy taką nadzieję! 

poniedziałek, 22 września 2014

Marek Krajewski - Władca liczb

"Ujrzyj sens i potężne działanie liczb
nie tylko w świecie bogów i demonów,
ale także we wszystkich ludzkich czynach i słowach..."


Wrocław 1956 rok. Z Odry wyłowiono troje samobójców. Zadziwiający jest fakt, że każda z utopionych osób najpierw zażyła arszenik, a dopiero później rzuciła się w wir rzeki. Jakby obawiali się, że ktoś w ostatniej chwili ich uratuje, dlatego popełnili samobójstwo dubeltowe. Mimo podobieństw, policja nie łączyła ze sobą tych trzech spraw, w końcu ofiary różniło dosłownie wszystko: pozycja społeczna, płeć, wykształcenie, poglądy. Wspólny był jedynie fakt, że żadna z wyłowionych z Odry osób nie miała powodu, by popełnić samobójstwo...

Do Edwarda Popielskiego (pracującego teraz w kancelarii adwokackiej, jako prywatny detektyw) przychodzi hrabia Władysław Zaranek-Plater z nietypowym zleceniem. Jego brat Eugeniusz, matematyk, od lat zafascynowany jest przemiennościami (liczba parzysta, liczba nieparzysta, liczba parzysta itd.). Ostatnie lata życia poświęcił badaniom nad liczbami Belmispara (władcy liczb). Eugeniusz wyznaczył tzw. punkty Belmispara, czyli współrzędne miejsc, które składają się z liczb parzystych i nieparzystych ułożonych naprzemiennie. Uważał, że jeśli miejsce, czas i osoby (wszystko liczone tak samo: naprzemiennie, w przypadku osób: kobieta, mężczyzna, kobieta itd,), czyli trzy czynniki wejdą w punkt Belmispara, władca liczb będzie domagał się ofiary. W ten sposób tłumaczył wszystkie trzy dubeltowe samobójstwa. Co więcej, matematyk uważał, że sam stanie się ofiarą Belmispara, wyznaczył nawet datę swojej śmierci, dlatego poprosił o zamknięcie go w okratowanym mieszkaniu, do którego tylko dwie osoby miały klucze. Hrabia Władysław Zaranek-Plater prosi Popielskiego, aby wyjaśnił, w sposób logiczny okoliczności śmierci samobójców, a w najgorszym wypadku zmusił ich rodziny do fałszywych zeznań, jakoby ich najbliżsi planowali samobójstwo dużo wcześniej. Popielski, z zamiłowania matematyk, z wykształcenia filolog klasyczny, chętnie podejmuje wyzwanie władcy liczb, zwłaszcza, że hrabia proponuje duże honorarium. 

Śledząc ostatnie chwile życia samobójców, odwiedzając ich rodziny, zagłębiając się w wyliczenia szalonego matematyka, Popielski coraz bardziej daje się uwieść opowieści o władcy liczb. Chociaż początkowo uważa tezę o istnieniu Belmispara za obłęd, z czasem przekonany jest o tym, że swoim śledztwem uwolnił zło. Z pomocą przychodzi mu Leokadia, kuzynka, z którą jest związany (wyłącznie platonicznie) od 60 lat! Kobieta zauważa, że każdy z samobójców stał przed ważnym dylematem życiowym, a co się z tym wiązało potrzebował rady. Do kogo ludzie zwracają się o pomoc, gdy chcą dokonać istotnego wyboru? Do księdza, wróżki, nauczyciela? Dodatkowo, samobójcy w ostatnim czasie robili sobie zdjęcia. Czyżby na decyzję o ich śmierci wpłynął w jakiś sposób fotograf? 

Edward Popielski wydaje się być policjantem nietypowym, jak na współczesne realia. Sprawiedliwość pojmuje wyłącznie subiektywnie. Jest zwolennikiem zasady oko za oko i często - jak to się teraz mówi - poza protokołem, sam wymierza kary. Korupcja, szantaż, groźby, tortury to dla niego podstawowe narzędzia pracy (a dla dzisiejszego przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości? przynajmniej oficjalnie nie). Jest człowiekiem wykształconym, posiadającym przedwojenne maniery, a jednocześnie zepsutym policjantem, który na sumieniu ma wiele grzeszków, drobnych lub większych. Erotomanem, który nie przepuści żadnej pięknej kobiecie. Sam nigdy nie rozwiązałby tylu spraw, gdyby nie Leokadia - nieco wścibska, ale wyrozumiała, lojalna i bardzo inteligentna kuzynka, która drobną, na pierwszy rzut oka nieistotną uwagą, burzy wszystkie mocno stojące fundamenty śledztwa. Najczęściej kierując myśli Popielskiego na właściwy trop. Stanowią wspaniały uzupełniający się - myślę, że można użyć tego słowa - duet. 

Władca liczb to kryminalna zagadka, której rozwiązanie następuje w dwóch pokoleniach. Edward Popielski zaczyna, natomiast ostateczne rozwiązanie pozostawia swojemu synowi. Książka pełna makabrycznych opisów i szaleńczych tez. Momentami ziejąca obłędem. Jedyna rzecz, do której można mieć zarzuty to wątek syna Popielskiego - zalatujący intrygą w stylu Mody na sukces

środa, 20 sierpnia 2014

Pozdrowienia z Londynu - Krzysztof Beśka

Przyznam szczerze, że bardzo długo czytałam ten kryminał. Początek zachęcający nie był. Niby była tajemnica, zbrodnia, zagadka, czyli wszystko, co kryminał powinien mieć, a jednak historia nie trzymała w napięciu. Dopiero pod koniec akcja nabrała dynamiki. I to jakiej! Końcówkę dosłownie pochłonęłam z wypiekami na twarzy. Ale od początku...

Łódź, lata 90. XX wieku, ktoś brutalnie okalecza i morduje młode kobiety, prostytutki. Ich ciała mają zmasakrowane narządy rodne: wycięta łechtaczka. Policja nie radzi sobie ze śledztwem, a morderca  w tym czasie zabija kolejne ofiary. Złapać go może wyłącznie detektyw Stanisław Berg - krzyżówka Pana Lecoq - kameleona, który uwielbia się przebierać w różne stroje, skrywając nie tylko swoją tożsamość, ale i wygląd, z Sherlockiem Holmesem - mistrzem dedukcji. Tylko, że detektyw Berg również zniknął...

Ciekawa opowieść wzorowana na historii Kuby Rozpruwacza, a właściwie: przeniesienie Rozpruwacza w łódzkie realia. Genialny detektyw i dynamiczna akcja. Sceny pościgu żywcem wyjęte z Jamesa Bonda. I zakończenie w stylu... Marka Krajewskiego - ponure, tragiczne, niesprawiedliwe. W tej książce nie ma miejsca na happy endy. 
Inteligentny autor, który w swojej twórczości łączy najlepsze wątki znanych wzorców. Aż dziwne, ze tak cicho o nim na arenie polskich kryminałów. 


Książkę otrzymałam od portalu Zbrodnia w Bibliotece, który gorąco polecam :)

sobota, 9 sierpnia 2014

Koniec świata w Breslau - Marek Krajewski

Wrocław 1927. Samotny, nadużywający alkoholu muzyk został przywiązany do haków w komorze zakładu szewskiego i zamurowany. Bezrobotny ślusarz, aktywny komunista został poćwiartowany we własnym mieszkaniu. Tych dwóch zamordowanych dzieliło wszystko: wiek, wykształcenie, status społeczny, poglądy polityczne. A łączyła tylko jedna rzecz: do ich ciał morderca przyczepił kartkę z kalendarza - data wykonania egzekucji. Wkrótce wrocławska policja znajduje coraz więcej zmasakrowanych zwłok. Wszystkie z kartką z kalendarza. Morderca wyraźnie chce zwrócić uwagę na datę. Ale dlaczego? Czy kalendarz stanowi jakiś szyfr? A może zabójca przypomina o nierozwiązanych zbrodniach sprzed lat? Eberhard Mock będzie musiał zagłębić się w historię miasta i uważnie przejrzeć kroniki kryminalne, aby rozgryźć motyw mordercy. 

Sprawa kalendarza zbiega się z jego kłopotami małżeńskimi i rodzinnymi. Żona Eberharda Mocka - Sophie potajemnie zaczyna brać udział w perwersyjnych seansach okultystycznych, a jego bratanek, wbrew swoim rodzicom postanawia zostać poetą i wiąże się, ze starszą o 30 lat, notowaną przez kroniki policyjne, artystką. Oba wątki kończą się tragicznie dla głównego bohatera. Czy kryzys w życiu prywatnym odbije się na jego obowiązkach służbowych? Czy Mock dopadnie seryjnego mordercę?

Ciekawa powieść Krajewskiego, gdzie jak zwykle uznanie budzi ogromna erudycja i inteligencja autora, bijąca z każdego dialogu i wątku kryminału. Sprawa morderstwa przeplata się z motywami obyczajowo-rodzinnymi, które w kulminacyjnym momencie mają więcej wspólnego z mordercą z kalendarza, niż czytelnik mógłby przypuszczać. Powieść szkatułkowa, w której każdy wątek mają swoje, równie ciekawe wątki. I jak zwykle sprawiedliwość posiada własne oblicze...



niedziela, 3 sierpnia 2014

Liczby Charona - Marek Krajewski

Ile razy sięgam po książki Marka Krajewskiego, jestem pod ogromnym wrażeniem erudycji, wiedzy, perfekcyjnego warsztatu pisarskiego, doskonałej intrygi. Jeśli czytelnik szuka lektury łatwiej i banalnej, gdzie krew leje się strumieniami, a intryga, chociaż wciągająca, sprawia, że po rozwiązaniu zagadki spokojnie przechodzimy do porządku dziennego - źle trafił. U Krajewskiego nie ma pojęcia sprawiedliwości rozumianej, zgodniej z literą prawa. Każdy ma swoją sprawiedliwość. I dlatego kryminały te wzbudzają tyle emocji...

Jest 1929 rok. We Lwowie, na strychu brudnej i podejrzanej kamienicy, znaleziono ciało wróżki. Zmarła miała pętlę na szyi. Jednak to nie uduszenie było przyczyną śmierci. Kobieta otrzymała perfekcyjny cios gwoździem w mlecz, czyli stos pacierzowy, który spowodował natychmiastową śmierć. Morderca wyciął zamordowanej płat skóry głowy, razem z włosami i dołączając list, napisany po hebrajsku, wysłał do naczelnika komendy. Nikt jednak, nie potrafi przetłumaczyć tajemniczej wiadomości - jedyny mężczyzna znający języki klasyczne, został wydalony z policji za niesubordynację. Wymiar sprawiedliwości, musi więc szukać eksperta na własną rękę. Czy poradzą sobie bez Edwarda Popielskiego? 

Komisarz Edward Popielski, po przymusowym zakończeniu pracy we lwowskiej policji, wraca do udzielania korepetycji z matematyki. Zajęcie to jednak wyraźnie wykracza, poza granice jego cierpliwości. Dlatego chętnie przyjmuje zlecenie jako prywatny detektyw. Sprawa, której się podejmuje sprowadza na niego nie tylko ogromne nieszczęście, ale także miłość. A co najważniejsze, łączy się ze śledztwem prowadzonym przez lwowską policję. Czy Popielski wróci do służby? Okazuje się, że jest jedyną osobą, która może dorównać zbrodniarzowi i odczytać szyfr, za pomocą którego zabija. Zbrodniarz posługując się alfabetem hebrajskim i skomplikowanym systemem matematycznym, wylicza datę śmierci, oraz sposób, w jaki zginie dana osoba - jeśli profesja, umieszczona w kwadracie magicznym, zgadza się z imieniem i nazwiskiem - wówczas zabija, nazywając swoje wyliczenia liczbami Charona. Czy Popielski uratuje następną potencjalną ofiarę i złapie szalonego mordercę? 

Książka genialna! Rewelacyjna intryga, przeplatana, naukowymi zagadkami i obyczajowymi epizodami z życia komisarza. Świetne połączenie zbrodni, miłości i nauki. Jak zwykle emocje budzi mało moralne zachowanie komisarza i wymierzanie sprawiedliwości z perspektywy jednostki. Krajewski całkowicie burzy schemat odpowiedzialności za zbrodnię. Pojawia się również motyw rozprawy sądowej, tak rzadki w powieści kryminalnej, gdzie akcja kończy się wraz z ujawnieniem mordercy. Proces, który się toczy, ma nie tyle udowodnić tezę o zbrodni, sformułowaną przez Popielskiego, co uchronić go przed ostateczną porażką. Czy Popielskiemu uda się wywinąć od odpowiedzialności? U Krajewskiego nie można być pewnym niczego... 


piątek, 1 sierpnia 2014

Marcin Wroński - Morderstwo pod cenzurą

Podobno dobrą książkę poznaje się już po kilku pierwszych stronach. Jeśli wciągnie, zaciekawi, czytelnik jest "kupiony", jeśli nie - jest duża szansa, że może nie doczytać do końca. Niecierpliwych czytelników w końcu nie brakuje. Kłóciłabym się z tą zasadą, zwłaszcza po przeczytaniu kryminału Marcina Wrońskiego Morderstwo pod cenzurą. Nie będę ukrywać, że początek wcale mnie nie porwał. Był trup, była zagadka, ale jakoś to wszystko było mało wciągające. Mam jednak zasadę, że nigdy nie odkładam książki, jeżeli jej nie przeczytam do końca. I choćby była naprawdę nudna, zaciskam zęby i czytam dalej. Może to przyzwyczajenie z lektur szkolnych, a może upór polonisty. Nie wiem. W każdym razie, dobrze, że nie rzuciłam tej książki w kąt.

Lublin 1930 rok. Mieszkańcy przygotowują się do obchodów 11 listopada. Jednak na kilka dni, przed patriotycznym świętem, zostaje brutalnie zamordowany we własnym mieszkaniu, redaktor naczelny prawicowej gazety. Wszyscy upatrują się w tym podtekstu politycznego. Śledztwem zajmuje się Zygmunt "Zyga" Maciejewski, policjant, który nie zawsze postępuje zgodnie z prawem. Postać momentami przypominająca Edwarda Popielskiego, komisarza z utworów Marka Krajewskiego. Jednak pracę operacyjną utrudnia mu policjant, przydzielony do pomocy z komendy głównej. Pytanie tylko: czy ma on faktycznie pomóc, czy nie dopuścić do odnalezienia mordercy? Po pewnym czasie znalezione zostaje ciało cenzora prasowego, pracującego w tej samej gazecie, co zamordowany wcześniej redaktor. Kolejne zwłoki komplikują jeszcze bardziej kryminalną zagadkę. A, jak odkrywa Maciejewski, w sprawę zamieszani są najbardziej wpływowi mieszkańcy Lublina. Czy dojdzie do rozwikłania kryminalnej szarady? Czy może prawda okaże się zbyt niekorzystna dla wysoko postawionych obywateli, aby mogła zostać ujawniona?

Wroński budując fundamenty kryminalnej zagadki, z reportażową dokładnością odtwarza specyfikę miasta, warunki społeczne, tło polityczne i obyczajowe Lublina z I połowy XX wieku. Z intrygi bije ogromna erudycja i wiedza historyczna autora. Akcja, szczególnie pościgi, momentami przypominają dobry film sensacyjny, z dramatycznymi zwrotami wyjętymi wprost z Jamesa Bonda, a otwarte zakończenie budzi wiele emocji.

niedziela, 6 lipca 2014

Joanna Chmielewska - Nawiedzony dom

Zdecydowanie wolę kryminały dla młodzieży Chmielewskiej, niż jej powieści, w których bohaterką jest Joanna - taka szalona, w każdym calu idealna, że aż denerwująca. Nawiedzony dom to opowieść o dwójce rodzeństwa, która po przeprowadzce do nowego, podejrzanego domu, rozpoczyna zabawę w detektywów, a towarzyszy im przy tym znaleziony pies - Chaber. 
Ojciec rodzeństwa otrzymuje w spadku wielki dom, ale już od samego początku ma z nim spore problemy. A to remont okazuje się niemożliwy, a to w części domu mieszka uciążliwa, niepożądana współlokatorka, która ani myśli się wyprowadzić. I jeszcze na dodatek jacyś żartownisie wypisują dziwne znaki na jego samochodzie. Czyżby komunikowali się szyfrem? Dobrze, że sprawą zainteresowało się rodzeństwo: Janeczka i Pawełek, bo kto wie, jakby się cała historia z domem, przemytem i gangiem skończyła, gdyby rodzeństwo nie rozwiązało sprawy, nad którą policja pracowała latami.
Zabawna detektywistyczna historia dla dzieci i młodzieży. Pełna humoru, szalonych pomysłów i tajemniczych zwrotów akcji. Trochę naiwna i przerysowana, ale taka przecież musi być kryminalna książka dla dzieci. W każdym razie, lepiej czyta się o przygodach rodzeństwa Chaber niż Joannie. 


poniedziałek, 5 maja 2014

Mariusz Czubaj - Martwe popołudnie

W Gdańsku zostaje zastrzelony polski parlamentarzysta. Nikt nie zna powodów morderstwa, nikt nie widział zabójcy. Jedno jest pewne - to była egzekucja. Im dłużej policja bada sprawę, tym trafia na większe brudy. Narkotyki, przemyt, podejrzane znajomości czy świat mafii, nie były zamordowanemu parlamentarzyście obce. Pytanie tylko czy zginęła właściwa osoba? 

Marcin Hłasko, specjalista do spraw bezpieczeństwa dostaje tajemnicze zlecenie. Ma znaleźć pewnego speca od PR. Sprawa na pierwszy rzut oka wydaje mu się banalnie prosta, ale im mocniej się w nią zagłębia tym bardziej zdaje sobie sprawę, że powiedzenie: "po nitce do kłębka" ma w tym wypadku zupełnie odwrotne znaczenie. Badając sprawę Okońskiego, tak nazywa się zaginiony, trafia na wiele podejrzanych i zazębiających się wątków, które niewyjaśnione, tylko zacierają właściwy ogląd sytuacji. I nagle okazuje się, że narkotyki to mały pikuś w porównaniu z tym co naprawdę mają na sumieniu osoby, którym niechcący nadepnął na odcisk, próbując wyjaśnić zleconą mu sprawę. A kwestia zastrzelonego parlamentarzysty zaczyna się z tym łączyć. Co ma wspólnego Eldorado z polskim rządem? Nawet nie chcemy wiedzieć, jak wiele.... 

Akcja, zagadka, dobry humor - wszystko do czego przyzwyczaił nas Mariusz Czubaj. I chociaż połączenie czarnego kryminału i politycznego thrillera, które, nawiasem mówiąc, określane było przez krytyków scenariuszem na miarę kina Tarantino, było mistrzowskie, to chyba trochę za bardzo przyzwyczaiłam się do spraw w stylu Heinza. W tym wypadku miałam wrażenie, że niepotrzebnie narobiono szumu wobec przeciętnej sprawy. 

Martwe popołudnie to pierwsza książka o Marcinie Hłasko. Czubaj zapowiedział już całą serię z jego udziałem. Do tej pory główną postacią jego kryminałów był Rudolf Heinz, profiler. Czy specjalista od bezpieczeństwa spodoba się czytelnikom tak bardzo jak nieposkromiony profiler? Odpowiedź, mam nadzieję, już wkrótce. 

Chcesz wygrać najnowszą książkę Czubaja? Weź udział w konkursie organizowanym przez portal Zbrodnia w Bibliotece. Informacje o zasadach konkursu dostępne są tutaj.

(w książce pada zdanie: "Przecież nie będę się uganiał za zaginionym obrazem Rafaela. To zabawa dla chłopców w krótkich spodenkach." (s.235) - czyżby to była jakaś aluzja do Bezcennego?)

środa, 30 kwietnia 2014

Katarzyna Bonda - Tylko martwi nie kłamią

W starej kamienicy, w której znajdował się gabinet światowej sławy seksuolog, znaleziono ciało ważnego biznesmena Johanna Schmidta. Sprawcy nieudolnie próbowali pozorować napad rabunkowy, ale wszystkie ślady pozbierane przez słynnego profilera, Huberta Meyera świadczą o tym, że była to zaplanowana zbrodnia. Pytanie tylko czy zginęła właściwa osoba?

Osób, które Johannowi życzyło śmierci znalazłoby się sporo. Niekochana i odtrącana żona, pasierbica, która jako jedyna dziedziczyłaby całą fortunę, odtrącone kochanki, wspólnicy, których oszukiwał, osoby z przeszłości, którym zniszczył życie. Na uwagę zasługuje jednak fakt, że to nie pierwsza zbrodnia dokonana w tej kamienicy, przed wielu laty również zginął tam mężczyzna...

17 lat wcześniej kamienica należała do bogatego Żyda, dentysty, który nie miał bliskiej rodziny i cały swój majątek, o którym, nawiasem mówiąc, krążyły w Katowicach legendy, postanowił zapisać córce swojej pracownicy. Stare monety, kosztowności, biżuteria, złoto oraz zabytkowa kamienica - to wszystko miało należeć do dziewczyny zaraz po jego śmierci. Karina, przyszła spadkobierczyni, pochwaliła się jednak zbyt wcześnie swoim niedoszłym majątkiem niewłaściwej osobie. W sylwestrową noc jej chłopak Zygmunt Królikowski, wraz ze wspólnikiem napadł i zamordował starego Żyd. Z kieszeniami wypchanymi biżuterią uciekł do Niemiec. Kobieta została sama, w ciąży, bez majątku, gdyż testament nie został jeszcze spisany... Czy zbrodnia sprzed lat ma jakiś związek z obecnym morderstwem?

Johann Schmidt, zwany "śmieciowym królem", gdyż jego firma zajmowała się przetwarzaniem odpadów, przyjechał do Polski po 17 latach, jako człowiek bez przeszłości, sierota nie mająca nikogo bliskiego. Mężczyzna wyrachowany, przebiegły, uzależniony od seksu. W Polsce poznał pielęgniarkę samotnie wychowującą nastoletnią córkę i wziął z nią ślub. O ile swojej żony nienawidził i traktował ją jak przedmiot, o tyle swoją pasierbicę - Magdę uwielbiał i widział w niej swojego następce. Jego jedyny dostrzegł w tej zahukanej, nieporadnej dziewczynie jakiś potencjał. W międzyczasie mężczyzna chodził na terapię do seksuolog, gdyż miał poważne problemy z kontrolowaniem popędu. Był na tyle ciekawym przypadkiem, że lekarka postanowiła napisać o nim książkę. Nie zdawała sobie sprawy, że ona - słynna seksuolog, może aż tak nie panować nad swoimi emocjami i dać się zauroczyć swojemu choremu pacjentowi. A przecież ma męża i synka, którymi musi się opiekować, zwłaszcza finansowo. O ile jej mąż niczego się nie domyśla, o tyle żona Schmidta, mająca dość upokorzeń, napada na nią. Czyżby zazdrosna żona postanowiła w końcu pozbyć się wyrodnego męża? Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, niż się wydaje na pierwszy rzut oka.

Książkę można podzielić na dwie części. W pierwszej śledzimy genialną intrygę, trzymającą w napięciu akcję, wspaniałe dialogi i zazębiające się historie. W drugiej natomiast jesteśmy świadkami problemów miłosnych prokurator Weroniki Rudy i profilera. Ogrom monologów wewnętrznych, historie nieszczęśliwej miłości, koleje życia bohaterów sprawiają, że kryminał zmienia się w powieść obyczajową. Czujemy pewne przeładowanie niepotrzebnymi emocjami. Oczywiście, we współczesnym kryminale dobra psychologicznie kreacja postaci to podstawa, ale gdy psychologizm zastępuje sprawę morderstwa czytelnik czuje się zagubiony. Bonda nie odkłada na bocznym tor głównego wątku. Wręcz przeciwnie, stara się go skomplikować i zagmatwać. Jednak czy nie za bardzo? Mariusz Czubaj napisał kiedyś, że dobry kryminał to taki, po przeczytaniu którego czytelnik czuje się jak głupiec. Cóż, w pewnym momencie czułam się jak największy głupiec. Nie wiedziałam już kto w końcu zabił, kto miał zostać zabity, kto wynajął morderców, ani jaki miał w tym cel. Nie rozumiałam nic. Ale może właśnie o to chodziło, by całkowicie wybić czytelnika z rytmu intrygi? A może autorka niepotrzebnie próbowała skomplikować genialną intrygę? Przecież zdarza się tak, że lepsze jest wrogiem dobrego... Jak było w tym wypadku? Muszę przyznać, że nie wiem. Bardzo spodobało mi się jednak otwarte zakończenie - w stylu Bondy, które zrujnowało całkowicie fundament śledztwa. 

środa, 5 lutego 2014

Joanna Chmielewska - Całe zdanie nieboszczyka

Po przeczytanie tej książki, zupełnie nie rozumiem fenomenu Chmielewskiej. Czytając recenzje na innych portalach, zastanawiałam się, co ze mną jest nie tak, że tylko mi Całe zdanie nieboszczyka kompletnie się nie podoba!

Na 200 stronach autorka opisuje, jak mafia przez przypadek porwała rozkapryszoną, pyskatą babę i musi spełniać jej zachcianki, traktując ją jak królową, bo przecież tylko ona wie (przypadkowo) gdzie jest skarb, na którym im zależy. Bohaterka chyba miała być zabawna, ale Chmielewskiej to w ogóle nie wyszło. Kreowana na siłę kobieta, której zawsze się coś przytrafi i, która w ogóle jest taka och, ach i wow, bardziej drażni niż bawi. Jedna, roztrzepana baba kilkakrotnie ucieka uzbrojonym bandziorom, wydłubując nawet dziurę w skale szydełkiem (!) . Samotnie przepływa również Atlantyk, nie mając pojęcia o prowadzeniu motorówki - och, co za szczęśliwy zbieg okoliczności, że niechcący przyciska we właściwym momencie dobry guzik. Czytelnik nie może się doczekać, kiedy mafia w końcu zrobi z nią porządek! Później, gdy w fabule pojawia się Diabeł - niby wielka miłość, ale z drugiej strony to straszny babiarz i podrywacz - zaczyna się robić ciekawie... Przez parę minut. Bo na końcu akcja jest tak zaplątana i tak się ciągnie, że chyba dorównuje Modzie na sukces. 

Nie kwestionuję talentu Chmielewskiej na podstawie jednego, moim zdaniem, niewypału, ale na pewno 
drugi raz nie zabiorę jej kryminału do pociągu! Podróż jest i tak wystarczająco długa...