wtorek, 8 grudnia 2015

Harlan Coben - Najczarniejszy strach

"Czego się boisz najbardziej - szepcze głos. - Wyobraź sobie najczarniejszy strach... A teraz wyobraź sobie coś znacznie, znacznie gorszego..."


Dziennikarz na łamach szanowanego czasopisma opisuje przerażające zbrodnie, twierdząc, że wszystko co przelał na papier jest prawdziwe.  Zapytany przez FBI, skąd ma informacje powołuje się na prawo do zachowania w tajemnicy danych informatora. Po pewnym czasie policja dostaje anonimową przesyłkę, a w niej powieść łudząco podobna do artykułów prasowych, tylko napisana dużo wcześniej. Dziennikarz zostaje oskarżony o plagiat i wyrzucony z pracy. Co dziwne nawet się nie broni. Wyjaśnienie byłoby proste, gdyby nie fakt, że bohaterowie jego artykułów naprawdę zaginęli...
Myron Bolitar, agent sportowy, dowiaduje się, że ma 13 letniego syna. Chłopiec choruje na białaczkę. Jest umierający, a jedyna osoba, która mogła uratować mu życie zaginęła. Mężczyzna mimo rozterek moralnych i wcześniejszych obietnic zaprzestania zabawy w detektywa, postanawia odszukać dawcę. Śledztwo naprowadza go na cykl artykułów o przerażających zbrodniach i psychopacie "Siej ziarno". Tak poznaje dziennikarza, który ochraniając informatora zrujnował sobie życie osobiste i zawodowe. Czy ma on związek z dawcą szpiku? Myron musi pokonać wiele niebezpieczeństw, aby przekonać się, jak dwie na pozór odrębne historie, mogą się zazębiać.

W trakcie czytania książki, jedna myśl chodziła mi po głowie: wyrosłam już z Cobena. Kilka(naście?) lat temu byłam zachwycona jego intrygą, schematem zbrodni, łatwością w robieniu czytelnika w balona. Teraz, chociaż uwielbiam postaci Myrona i Wina (to te typy za którymi szaleją wszystkie kobiety, ale żadna nie chciałaby mieć takiego męża), byłam może nie rozczarowana, ale znudzona tym przekombinowaniem. Wystarczyłoby jedno cięcie, ale mocne, zamiast kilku niewiarygodnych. Cóż, książkę czyta się łatwo, szybko, przyjemnie, nie powiem, że zupełnie bez emocji, bo zdarzało mi się wstrzymać oddech, czy czytać z bijącym sercem, ale... im bliżej zakończenia tym częściej myślałam: ok, wystarczy, kończymy to. Kryminał ma to do siebie, że powinien igrać z czytelnikiem, zadziwiać go absolutnie przyziemnym i logicznym wyjaśnieniem niewiarygodnych zbrodni, ale aby był dobry autor musi uważać na pułapki. Jedną z nich jest przekombinowanie. I chociaż Coben jest dla mnie niezaprzeczalnie mistrzem - liczyłam na coś więcej.

czwartek, 12 listopada 2015

"Minister Edukacji" czy "minister edukacji"? Jak zapisujemy nazwy stanowisk

"Minister Edukacji" czy "minister edukacji"? Zdania są podzielone. A liczba odpowiedzi po jednej jak i po drugiej stronie - rozłożona równomiernie. Skąd fakultatywność? Warto przypomnieć zasady.

Po pierwsze, nazwy stanowisk, funkcji, tytułów piszemy małymi literami! 
Dlaczego więc spora grupa odbiorców przychylała się przy formie "Minister Edukacji"? Ponieważ gdy tytuł, bądź stanowisko odnosimy do konkretnej osoby, możemy użyć wielkich liter. Ale! Tylko w przypadku stanowisk wysokich (godności) i w pełnym brzmieniu (np. Przewodniczący Rady Miejskiej, Prezydent Warszawy, Redaktor Naczelny).

Małymi literami zapisujemy również nazwy stanowisk, które bezpośrednio nas dotyczą (redaktor naczelny danego czasopisma zapisze swoją funkcję małymi literami). 

W aktach prawnych nazwy stanowisk czy urzędów jednoosobowych piszemy wielką literą (np. Minister Spraw Zagranicznych).

poniedziałek, 9 listopada 2015

Nic bardziej mylnego! - Radek Kotarski

"Nic bardziej mylnego!". Każdy, kto chociaż raz oglądał odcinek "Polimatów" z pewnością zauważył, że prowadzący używa tego zwrotu, może nie nagminnie, ale na pewno bardzo często. Nic więc dziwnego (sic!), że książka Kotarskiego ma taki właśnie tytuł. 
Radek obala w niej wiele popularnych mitów i odpowiada na sporo nurtujących pytań. Czy to prawda, że wykorzystujemy tylko 10% naszego mózgu, kto przyprawił rogi wikingom, czy Napoleon był naprawdę niski, o co chodzi z wielkim mitem wielkiego muru i ile naprawdę mamy zmysłów. Wszystko opisane prostym i przystępnym językiem. I jak to u Kotarskiego: z dużą dawką humoru i szczyptą ironii.


* tak wiem, nie rozpisałam się, żeby nie zdradzać za wiele mitów, na czytelnika czeka sporo niespodzianek; zresztą marka Kotarskiego mówi sama za siebie :)

sobota, 31 października 2015

„Halloween” - małą czy wielką literą?

Abstrahując od tego czy Halloween to święto satanistyczne, czy powinniśmy je w Polsce obchodzić czy nie, poprawny zapis obowiązuje zarówno jego zwolenników, jak i przeciwników.

Słowo Halloween wywodzi się z języka angielskiego, jest skrótem od święta All Hallows Eve, obchodzonego 31 października w Stanach Zjednoczonych i północnej Europie. Ponieważ w języku polskim nazwy świąt zapisujemy wielką literą (Wielkanoc, Dzień Matki, Boże Narodzenie), zasada ta obowiązuje również w przypadku Halloween.  

Nawiasem mówiąc, w języku angielskim nazwy świąt także zapisywane są wielkimi literami, a że Halloween jest zapożyczeniem właściwym, więc na polski i tak zostałaby przeniesiona oryginalna pisownia.

Co ciekawe, Halloween jest jedyną nazwą święta, którą przyswojono w języku polskim jako tzw. cytat (wyraz, którym użytkownicy języka posługują się w mowie i piśmie w formie oryginalnej, włączają akcent).

poniedziałek, 21 września 2015

Katarzyna Bonda - "Okularnik"

Jak na wielką fankę kryminału przystało, pobiegałam do księgarni, gdy tylko Okularnik pojawił się w przedsprzedaży. Po lekturze Pochłaniacza byłam ciekawa co tym razem polska królowa kryminału zaserwowała swoim fanom. I jak to zwykle bywa... książka leżała wiele tygodni na półce i chociaż codziennie wołała o przeczytanie - nie miałam czasu... Aż do momentu, gdy miałam przed sobą wielogodzinną podróż. 11 godzin w pociągu sprzyja czytaniu, szczególnie kryminałów. 
Biorę książkę do ręki, "nie ma ciała nie ma zbrodni" - czytam zdanie z okładki. Zapowiada się intrygująco. Otwieram. Po przeczytaniu pierwszego rozdziału przychodzi znajomy dreszczyk, po którym wiem, że książka całkowicie mnie pochłonie. Przynęta została zarzucona i chwyciła. Jestem zaciekawiona, w napięciu czytam dalej. I... zostałam zarzucona historią rodzinną, sięgającą kilku pokoleń. A wątek kryminalny? Lekko się zatarł. Nie myślałam już co się stało z ciałem, kto i dlaczego zabił. Zastanawiałam się jak miała na imię ciotka siostry babki mieszkająca na granicy i czy w tym momencie Bonda pisze o niej czy może o jej sąsiadce. Fakt. Historia rodzinna była potrzebna, gdyż bez tego czytelnik nie zrozumiałby pomysłu autorki na zbrodnię. Ale czy, mając na myśli kryminał, jako gatunek, było to konieczne aż w takim stopniu? Może to moja wina, gdyż zawsze mam problem z zapamiętywaniem imion. Może powinnam podczas czytania wyrysować drzewo genealogiczne (a może powinno być dołączone do książki?) i później rzut oka na notatki poukładałby mi wszystko. Może. Ale w czytaniu literatury popularnej chodzi przede wszystkim o przyjemność z lektury, a nie gruntowne dokumentowanie fabuły i robienie notatek, w celu przyswojenia wiedzy.
Ktoś kiedyś powiedział, że dobry kryminał to taki, po przeczytaniu którego czytelnik czuje się jak głupek, Zgadzam się! Ale czuje się tak dzięki żelaznej logice, poukładaniu i nadzwyczaj prostym wyjaśnieniu, którego ani przez chwile się nie spodziewał, tworząc własne zagmatwane rozwiązania. A nie dlatego, że gdzieś na początku zapomniał imienia babki i już zupełnie nie wie o co chodzi. Bo chyba nie imię jest tu najważniejsze, ale akcja. Nie mówię w ten sposób, że ksiażka była zła. Była dobra, nawet bardzo dobra! Ale czy była dobrym kryminałem? Punkt widzenia zależy od punktu... czytania, więc pewnie wiele osób odkrzyknie, że "tak, była rewelacyjna!". Ja mam mieszane uczcia. Dla mnie Bonda jest bez wątpienia polską królową, ale reportażu. Jej precyzja, dbałość o najmniejszy szczegół, zachowanie ciągu przyczynowo-skutkowego jest mistrzowskie. Ale biorąc do ręki książkę z gatunku "kryminał" mam trochę inne oczekiwania czytelnicze. Hmm.. może po prostu jestem prostym, niewiele wymagającym czytelnikiem. 

sobota, 12 września 2015

Eminencja, ekscelencja...

Ekscelencja, eminencja, magnificencja niby każdy potrafi rozróżnić te tytuły, a błędy i tak się pojawiają. I to nie tylko te, wynikające z nieznajomości zasad tytulatury, ale także czysto językowe. 

Ekscelencja, czyli pierwszeństwo, wyższość, odnosimy się tak do dostojników Kościoła katolickiego (biskupów i arcybiskupów), prezydenta, premiera, ambasadrów czy ministra spraw zagranicznych. Mówimy Jego Ekscelencja przyjechał lub Jej Ekscelencja przyjechała, a bezpośrednio zwracamy się Wasza Ekscelencjo. Natomiast jeżeli chodzi o pytanie, używamy formy Czy Wasza Ekscelencja weźmie udział w dyskusji?, a nie Czy Jego Ekscelencja weźmie udział w dyskusji?

Eminencja, inaczej dostojność, wyniosłość, jest tytułem kardynałów. W tym wypadku nie ma już rozróżnienia rodzajowego, gdyż tytuł odnosi się wyłącznie do mężczyzn (ekscelencja odnosiła się zarówno do pań jak i panów). Mówimy zatem Jego Eminencja, Wasza Eminencjo, Czy Wasza Eminencja...?

Magnificencja wspaniałość, tytuł przysługujący rektorom szkół wyższych, ale stosowany wyłacznie podczas uroczystości, bądź w oficjalnej korespondencji. Zwracamy się po prostu Magnificencjo, bez zaimka Wasza

wtorek, 28 lipca 2015

Mariusz Czubaj - Piąty beatles

W opuszczonym magazynie policja znajduje zwłoki młodego mężczyzny. Chłopak zmarł na skutek wycieńczenia i odwodnienia. Ktoś najwyraźniej chciał, aby cierpiał przed śmiercią. Wstępne śledztwo wykazuje, że chłopak był synem znanego biznesmena. Niezywkle inteligentnym studentem i utalentownym muzykiem. Zespół, w którym grał był jedną z przyczyn jego konfliktów z ojcem. Przed zaginięciem Kamila, młodzieniec pokłócił się z ojcem, a rodzinie ktoś groził.

Scena zbrodni mogłaby świadczyć o porachunkach, jednak jeden szczegół nie pasował - fotografia The Beatles. Obok ciała znaleziono okładkę płyty Abbey Road. 

Po pewnym czasie policja znajduje kolejne zwłoki, wydawałoby się, przypadkowych mężczyzn. A mordestwa wystylizowane zostały w beatlesowym stylu. Na szczęście komisarz Rudolf Heinz też jest fanem muzyki. Profiller przez wiele miesięcy próbuje rozwikłać, dlaczego morderca wybrał sobie akurat Beatlesów, jako inspirację zbrodni. Kluczem okazuje się okładka płyty, znaleziona przy pierwszym ciele - członkowie zespołu idący w kondukcie żołobnym i przypadkowy świadek w tle. Czyżby piąty beatles? 

Śledztwo przeplata się z wydarzeniami z życia profillera. Okazuje się, że jego syn bierze ślub i prosi go, aby podczas uroczystości zagrali wspólnie znane kawałki. To wtedy do Heinza dociera wszystko. W momencie ślubu rozwiązuje przerażajacą zagadkę beatlesów...

W polskiej powieści kryminalnej można już mówić o "stylu Czubaja" - humor, rozdmuchana sprawa z zaskakująco prostym i niespodziewanym zakończeniem, luźny język, sporo ironii, muzyki i poigrywania z współczesności. Bez wątpienia Piąty Beatles to typowo czubajowy kryminał. 
(epilog równie ciekawy jak cała ksiażka, a ironia z listonoszem - mistrzowska!) :-)



poniedziałek, 15 czerwca 2015

Sejf 3: Gniazdo Kruka - Tomasz Sekielski

Thriller o służbach specjalnych i kulisach polskiej polityki. Kontynuacja Sejfu i Obrazu kontrolnego. Po głośnej dymisji premiera i zamachu w siedzibie telewizji DTV, Artur Solski trafia do szpitala psychiatrycznego. Lekarze pod naciskiem służb starają się jak najdłużej utrzymać go w nieświadomości. Władze w rządzie przejmuje Alicja Berchart, która ma za uszami równie dużo jak jej poprzednik. Służby nadal nie mogą znaleźć skrzyń z Bagdadu, a stare intrygi zaogniają się jeszcze bardziej. 
Główny bohater w tej części praktycznie nie istnieje. Artur Solski pojawia się w kilku scenach, ale w każdej jest pod wpływem silnych środków odurzających. Wszystko co wcześniej wywołał dzieje się poza nim. Akcja skupiona jest głównie wokół prób ujęcia rosyjskiego szpiega - Kruka, którym jest na pewno osoba zajmująca rządowe stanowisko. Mnóstwo intryg, przekrętów. Czasami już nie wiadomo kto jest kim i po czyjej stronie stoi. Polska polityka ukazana jest jako niebezpieczna, brutalna i bezwzględna sieć, w której liczy się tylko władza, nawet najbliżsi schodzą na dalszy plan, a co dopiero dobro kraju. 
O ile dwie poprzednie części były czytelne, o tyle ta wydaje się za bardzo zagmatwana, a może chaos znika, gdy czyta się je wszystkie ciągiem? Co przeraża to fakt, że gdyby uciąć brutalne, czy seksualne sceny, to praktycznie w polskich thrillerach nic by nie zostało. A jeszcze pół wieku temu, wszystkie opisy zbliżenia czy agresji były zakazane, a literatura kryminalna cieszyła się największą popularnością. Książka zyskałaby na atrkacyjności, gdyby intrygi nie były tak zakręcone. Ale może na tym polega fenonem politycznych przekrętów? Takie zapętlenie akcji, że właściwie nie wiadomo kto jest tym dobrym, a kto złym? Ciężko mi to ocenić. Być może odpowiedź przyjdzie w kolejnej części. Zakończenie przecież pozostawiło otwarte pole. 

piątek, 8 maja 2015

Henning Mankell - Mózg Kennedy'ego

Książka zapowiadała się niezwykle obiecująco. Sam wątek zaginionego mózgu prezydenta był niezwykle intrygujący. Dawał spore pole do popisu i szeroką płaszczyznę na konstruowanie intrygi. Z szerokości autor skorzystał - co do intrygi? Chyba się trochę zawiodłam. 

Lousie Cantor to ponad 50-letnia kobieta po przejściach, archeolog. Mieszka w Grecji, gdzie prowadzi wykopaliska. Pewnego dnia po skończonych pracach, postanawia odwiedzić swojego dorastającego syna w Sztokholmie. Podróż od początku jest pełna przygód: spóźniony samolot, korki, brak połączenia z synem Henrykiem. Mając klucze do mieszkania Henryka, postanawia zrobić mu niespodziankę. Okazuje się jednak, że chłopak nie żyje.

Matka znajduje go w łóżku. Pierwsze co zwraca jej uwagę, to fakt, że chłopak ma na sobie piżamę - przecież zawsze spał nago. I mimo że sekcja zwłok wykazuje, że Henryk nałykał się środków nasennych, a policja umarza sprawę, jako samobójstwo - Lousie coś w tym wszystkim nie gra. Nie może uwierzyć, że jej jedyne dziecko byłoby w stanie odebrać sobie życie. Postanawia za wszelką cenę rozwikłać zagadkę śmierci syna. 

Przeszukując jego rzeczy, kobieta dowiaduje się, że jej syn bardzo interesował się zaginionym mózgiem prezydenta Kennedy'ego. Podejrzewał, że osoby, który go wykradły miały nadzieję, że kiedyś badania nad neurologią, pójdą na tyle daleko, że z mózgu będzie można odzyskać wszystkie myśli, wspomnienia, wiedzę, jak informacje z twardego dysku. Przypadkowo dowiaduje się, że syn miał mieszkanie w Barcelonie i to w jednej z najdroższych dzielnic, a jego konto uginało się od pieniędzy w różnych nominałach. Skąd u Henryka takie sumy, skoro pracował wyłącznie dorywczo?

Składając poszczególne strzępki informacji, kobieta ustala, że jej syn bardzo często odwiedzał Afrykę. Postanawia podążyć jego śladami, uważając, że w ten sposób dowie się dlaczego zginął. Na czarnym kontynencie poznaje ciemną stronę swojego syna. Nie tylko był bogaty i ukrył przed nią, że ma mieszkanie w Hiszpanii, ale także był nosicielem wirusa HIV, a w Afryce regularnie korzystał z usług małoletnich prostytutek. Chociaż to szok dla matki - dla tubylców, którzy wspominają Henryka jako sympatycznego i pełnego ideałów chłopca, naturalna kolej rzeczy. Lousie natrafiając co chwilę na znajomych syna, dowiaduje się, że chłopak pracował jako wolontariusz w ośrodku zajmującym się chorymi na AIDS. Od tej pracy bardzo się zmienił i zaczął się czegoś bać. Wielu podejrzewało, że zobaczył coś czego nie powinien. Czyżby ośrodek leczniczy był tylko przykrywką?

Na sąsiedniej wyspie mieszkał malarz, który w czasie wojny pracował w podobnym miejscu - miał za zasadnie wycinać żywym szympansom serca i nerki. Tłumaczono mu, że organy z martwych zwierząt na nic się nie przydadzą. Mężczyzna robił co mu kazano, dopóki nie dowiedział się, że w piwnicach ośrodka robiono to samo z ludźmi. Co więcej, mieszkańców jednej z wiosek masowo zarażano wirusem HIV. W jaki sposób? Do osady przyjeżdżał "sztab medyczny", który za duże pieniądze skupował krew od mieszkańców. Ponieważ ci ludzi byli przyzwyczajeni do ciężkiej pracy, zarabianie w inny sposób, było dla nich wybawieniem - chętnie więc oddawali krew. Ludziom ze "sztabu" zależało wyłącznie na osoczu, więc po jego oddzielnie przetaczano krew z powrotem. Krew była jednak zarażona, a na mieszkańcach, nosicielach wirusa HIV, zaczęło robić eksperymenty. Lousie nie udaje się jednak zdobyć twardych dowodów na to, że w ośrodku, w którym pracował jej syn, stosowano podobne metody. Wszyscy którzy próbowali jej pomóc, zostali zamordowani. 

Niezwykle ciekawy początek i zawiązanie akcji, z czasem przeradza się w serial w stylu Mody na sukces, gdzie już nie wiadomo kto z kim i dlaczego. Dynamiczna, wartka akcja, przeradza się w rzeź - wszyscy którzy mają wprowadzić moment kulminacyjny zostają zamordowani. Rozwiązanie więc nie następuje. Przychodzą długie miesiące bierności i oczekiwania. Po czym bohaterka odbiera telefon dający nadzieję, na posuniecie śledztwa. Ale nadzieja okazuje się złudna - znowu następuje okres zawieszenia. I tak do ostatniej strony, w której dowiadujemy się jedynie, że Lousie jest śledzona. Kurtyna zapada, a czytelnik pozostaje z niedosytem, bowiem nie znalazł odpowiedzi na żadne z nurtujących go pytań. Lubię otwarte zakończenia, a jeśli są poprzedzane spójną, wartką i logiczną fabułą. Tutaj było za dużo zawieszonych w próżni wątków, do których autor nie dostarczył wystarczającej ilości tropów, aby można ją było posklejać w jedną całość. Jedyne co może obronić książkę to zabarwienie moralne i stawiane pytania: czy można poświęcić kilku mieszkańców Afryki, aby zdobyć drogocenny lek? Te jednak również pozostają bez odpowiedzi. 

"Lać jak z cebra" - co to jest "cebr"?

Powiedzenie lać jak z cebra znane jest każdemu. Mówimy tak, gdy pada ulewny deszcz. Jednak czy kiedykolwiek zastanawiałeś/aś się czym jest cebr?

Słowo to znajdujemy już w Kronice Galla Anonima. W jednym z opowiadań autor używa słowa czebri mówiąc o drewnianych naczyniach. Tworząc liczbę pojedynczą, nie używa jednak, jakby się mogło wydawać formy czebr, ale czber

A skąd się wzięła upowszechniona dzisiaj forma cebr? W gwarach mazurzących -cz wymawia się jako -c. Dlatego czber przeszło w cber, co dalej odmieniano cebra, cebrowi, cebrem, o cebrze. Z czasem wyrównano również odmianę mianownikową i zaczęto mówić cebr. We obecnej polszczyźnie mamy już nie cebr, ale ceber

Ale wróćmy do naszego powiedzenia: dlaczego leje jak z cebra?
Ceber był wielkim, okrągłym naczyniem, zrobionym z drewna. Używano go do noszenia wody. Zbudowany był z klepek, najczęściej wykonanych z leszczyny. Ponieważ musiał mieć ucha, aby ułatwić noszenie - klepki nie zawsze były idealnie dopasowane. Zdarzało się więc, że woda wylewała się przez szczeliny. Tryskając na wszystkie strony, oblewając osobę niosącą ceber, która później wyglądała, jakby spotkał ją rzęsisty deszcz. 

czwartek, 7 maja 2015

Procent, procenta, procentu?

www.plusonline.nl
Procent z liczebnikiem ułamkowym sprawia użytkownikom języka najwięcej problemów. A zasada jest prosta: SŁOWO PROCENT Z LICZEBNIKIEM UŁAMKOWYM JEST NIEODMIENNE. Mamy więc 6,5 procent (nie procenta, czy procentu), 5,6 procent, 68,9 procent, 75,4 procent itd.

Ta sama zasada odnosi się do wyrazu procent występującego w mianowniku, dopełniaczu i bierniku z liczebnikiem głównym. 30 procent, 50 procent, 90 procent. W celowniku, narzędniku i miejscowniku słowo procent przyjmuje końcówki przypadków (sześćdziesięcioma procentami, siedemdziesięciu procentach).

WYJĄTKOWO z liczebnikiem 1 w dopełniaczu używamy formy procenta lub procentu. Obie formy są poprawne, jednak zalecana i rozpowszechniania jest pierwsza forma. 



środa, 6 maja 2015

Henning Mankell - Morderca bez twarzy

Rolnicza szwedzka wioska. Zamieszkała wyłącznie przez osoby w podeszłym wieku. Domy oddalone od siebie nawet o kilka kilometrów, otoczone lasem i polami. Sąsiedzi żyjący jak jedna wielka rodzina. Wydawałoby się, że to najspokojniejsze i najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Dlaczego więc stało się miejscem tragedii?

Nystrom, targany jakimś niepokojem budzi się w środku nocy, I chociaż cisza aż dzwoni, jemu coś w tym wszystkim nie gra. W końcu mieszka w tym domu ponad pół wieku, zna każdy odgłos, każdy cień, potrafi wyczuć gdy coś jest nie tak. Nagle orientuje się, że właśnie ta cisza jest powodem jego nerwowości. Przecież koń sąsiadów powinien rżeć. Zauważa, że okno w sąsiednim domu jest wybite, a z kuchni dolatują ciche jęki. Gdy wchodzi do pomieszczenia staje się świadkiem istnej rzezi. Sąsiad Johannes Lovgren leży martwy, najwyraźniej, po straszliwych torturach, a jego żona Maria ma przywiązany sznur na szyi, z nietypową pętlą i powoli zaczyna się dusić. Na miejsce przybywa Kurt Wallander i chociaż jest jednym z najbardziej doświadczonych policjantów, nie może nadziwić się okrucieństwu, jakie dotknęło parę, wydawałoby się Bogu ducha winnych, staruszków. Na pierwszy rzut oka nasuwa się jeden motyw - zemsta. Ale sąsiedzi twierdzą, że Lovgrenowie nie mieli żadnych wrogów. Żyli skromnie, mając jedynie konia. I co najdziwniejsze, mordercy, którzy w tak bestialski sposób potraktowali staruszków, nakarmili zwierzę. 

Sekcja zwłok mężczyzny wykazuje, że miał on tyle obrażeń, że wystarczyłoby na kilka zgonów. Natomiast kobieta przed śmiercią zdążyła wymówić jedno słowo "zagraniczny". Kieruje ono śledztwo w stronę uchodźców. I chociaż zagadka zabójstwa Lovgrenów stoi w miejscu, opinia publiczna sama wydała wyrok, W momencie, gdy do mediów przeciekła informacja, że obcokrajowcy mogą mieć związek z morderstwem - wszystkie ośrodki dla uchodźców są zagrożone. Ktoś je podpala, wybija szyby, a nawet morduje jednego z mieszkańców. Rozpoczyna się prawdziwe piekło, nad którym policja nie potrafi zapanować. 

W toku śledztwa, Kurt Wallander dociera do brata zamordowanej, który uparcie twierdzi, że Johannes Lovgren nie był takim aniołem jak myślała żona i najbliżsi. Okazuje się, że miał nieślubnego syna w mieści i co miesiąc przesyłał jego matce kilkadziesiąt tysięcy złotych. Co więcej, wcale nie był biedny. Zgromadził ogromną fortunę, która była ulokowana na różnych kontach. Wszystko potwierdza śledztwo. Gdy Kurt namierza syna Lovgrena, okazuje się, że jest on uzależniony od wyścigów konnych, a na dodatek popadł w długi. Czyżby w końcu policji udało się znaleźć motyw? Ale co z ostatnim słowem wymówionym przez kobietę i dziwną pętlą na jej szyi?

Henning Mankell stopniowo buduje napięcie. Co rzuca się w oczy, to przede wszystkim umiejętne zapętlanie akcji, I logiczne wytłumaczenie dla fałszywych tropów. Każdy ruch jest precyzyjnie przemyślany, a fabuła zawiązana wręcz koronkowo. Najśmieszniejsze jest jednak to, że pomimo genialnych przesłanek, tropów, ciekawych domniemanych rozwiązań - wyjaśnienie okazuje się takie proste... 

piątek, 10 kwietnia 2015

Zbić kogoś z pantałyku

Każdemu zapewne znane jest powiedzenie zbić kogoś z pantałyku, czyli zbić z tropu, wprawić w zakłopotanie, pozbawić kogoś pewności siebie. A zastanawialiście się kiedyś, czym jest pantałyk

Jest to słowo dla językoznawców nadal intrygujące, gdyż niejasne znaczeniowo. Doroszewski w Słowniku języka polskiego wyjaśnia, że pantałyk pochodzi z rosyjskiego. Z kolei Etymologiczny słownik języka rosyjskiego podaje trzy hipotetyczne znaczenia:

1. chytrość, wiedza (od azerbejdżańskiego pand i -lik)
2. pętla (ukraiński pantalik)
3. pętla, problem do rozwiązania (bawarski pantl).

Wiemy na pewno, że pantałyk pojawił się w słownictwie bardzo późno, bo w XIX wieku i ograniczył swoje występowanie do języka polskiego, rosyjskiego, białoruskiego i ukraińskiego. Wiele wskazuje na to, że mógł być zapożyczony z języka tureckiego, co było częste w rosyjskim. 
Co ciekawe, we Włoszech w XVI wieku bardzo modne były puntały i puntaliki, czyli klamry, metalowe ozdoby. 

Zatem dokładne znaczenie pantałyku pozostaje nadal zagadką :)

poniedziałek, 30 marca 2015

Ostre Przedmioty, Gillian Flynn

Camille Preaker jest reporterką w przeciętnym dzienniku "Daily Post". Szef nakazuje jej zająć się sprawą dwóch zamordowanych dziewczynek. Okazuje się, że zabójstw dokonano w jej rodzinnym miasteczku, w którym nie była od lat. Camille wraca w rodzinne strony nie tylko, aby poznać przyczyny brutalnych zbrodni, ale również zmierzyć się ze swoją przeszłością.

W Wind Gap zatrzymuje się u matki, z którą nie ma dobrego kontaktu. Mieszka ona z ojczymem Camilli i jej młodszą, przyrodnią siostrą Ammą. Rodzina nie ułatwia jej zadania. Wszelkie próby uzyskania jakichkolwiek informacji o rodzinach zamordowanych dziewczynek, kończą się wielką awanturą. Prowadząc prywatne śledztwo, Camila odkrywa, że jej matka miała bardzo bliski kontakt z zamordowanymi w brutalny sposób dziewczynkami. A jedyny świadek porwania, mały chłopiec, któremu nikt nie wierzy, widział, że jedna z dziewczynek chwilę przed śmiercią szła z ubraną na biało kobietą. Przed dziennikarką niezwykle trudne zadania - gdyż aby dowiedzieć się prawdy, musi najpierw pokonać demony przeszłości.

Niezwykle brutalna i nieprzyjemna książka. Ukazuje podwójne oblicze 13-letniej młodzieży. W domu są to grzeczne i ułożone dziewczynki, oczekujące troski i opieki rodzicielskiej, bawiące się domkiem dla lalek, niewiniątka śpiące z pluszakiem. Poza domem piją, biorą narkotyki i uprawiają seks. Zestawienie tych obrazów jest przerażające. Flynn pokazuje do jakiej tragedii może doprowadzić swoboda wychowawcza. Obraz, który ukazuje wprost nie mieści się w głowie...

środa, 18 marca 2015

Słowa, dzięki którym "zabłyśniesz", I

Coraz modniejsze stają się trudno brzmiące słowa. Dzięki nim kreujemy się na inteligentnych, obytych, oczytanych. A jaką radość czujemy, gdy rozmówca nie zna, użytego przez nas wyrazu! :)

Oto kilka mało znanych słów. Ale pamiętaj: wszystko z pokorą i umiarem - trzeba znać czas i miejsce, aby zabłysnąć :)

Imponderabilia - rzeczy nieuchwytne, nie dające się zważyć, zmierzyć, np. uczucia.

Majuskuła to wielka litera alfabetu.

Minuskuła to mała litera alfabetu (terminy używane głównie przez historyków). 

Prokrastynacja - tzw. "syndrom studenta", czyli odkładanie wszystkiego na później.

Frenezja - gwałtowność, żywiołowość. 

Kuriozum - dziwaczność, coś co budzi zdumienie, zaciekawia niezwykłością.

Konterfekt to trudno brzmiące słowo oznacza wizerunek, portret, podobiznę. 

Ambiwalencja - przeżywanie sprzecznych uczuć; np. z jednej strony bardzo się boje, ale z drugiej nie mogę się doczekać nowego wyzwania. 

Humbug - nagłośniona, rozreklamowana sprawa, która po czasie okazuje się oszustwem. 

Detencja - pozbawienie wolności. 

Plenipotencja to działanie w czyimś zastępstwie (prawo do podejmowania czynności prawnych w imieniu osoby reprezentowanej - termin prawniczy).

Ekwilibrystyczny - wyjątkowo zręczny.

Defenestracja - wyrzucenie kogoś, lub zmuszenie do opuszczenia pomieszczenia przez okno.

Atawizm - występowanie u kogoś cech przodków, inaczej regresja ewolucyjna. 

Zelota to fanatyk, zagorzały entuzjasta. 


Znane każdemu, ale rzadko używane:
Egalitaryzm - pogląd głoszący, że równość jest podstawą sprawiedliwego ustroju społecznego.

Eksplikacja - wyjaśnienie, objaśnienie.

Dekadencja chylenie się ku upadkowi, schyłek.

Korelacja - wzajemne powiązanie, współzależność. 

Konfabulacja - opowiadanie zmyślonych przeżyć.

Paralela - powiązanie, zestawienie. 

Rewaloryzacja - przywrócenie poprzedniej wartości, odnowienie. 

Skonfundowany - zakłopotany. 

Somnambulizm - lunatyzm. 

Trychotomia - trójdzielność, podział na trzy części. 




niedziela, 8 marca 2015

Błędnie używane słowa: tudzież

Sprawa z tudzież jest o tyle trudna, że przez lata wyraz ten całkowicie zmienił znaczenie.

Dawniej był synonimem i, oraz, także, też. Obecnie jednak jest używany jako zamiennik lub czy albo. I chociaż w słownikach nadal występuje wyłącznie pierwsze znaczenie - tudzież jest spójnikiem, który łączy słowa i zdania równorzędne (wskazuje zjawiska, osoby, fakty występujące równocześnie) - częstotliwość użycia "nowego" znaczenia (jako synonimu lub) sprawia, że niewiele osób wyczuwa błąd.
Być może za jakiś czas, tudzież zostanie całkowicie przedefiniowane.

czwartek, 5 marca 2015

Wyrazy zmieniające znaczenie: pasja, pasjonat

najwer.wordpress.com
Pasjonat to osoba, która ma pasję, czyli zamiłowanie do czegoś. I tylko takie znaczenie tego słowa, funkcjonuje we współczesnej polszczyźnie.

Jednak jeszcze do niedawna, w słownikach języka polskiego pod hasłem pasjonat, znajdowaliśmy wyłącznie osobę łatwo unoszącą się gniewem, wpadającą w pasję, czyli w złość. 

Pasją nazywamy również fragmenty Ewangelii opowiadające o męce Pańskiej (stąd głośny film Pasja).

Za przyczynę przesunięcia znaczeniowego, które dokonało się w słowie pasjonat, możemy uważać wieloznaczność pojęcia pasja. Musimy jednak również pamiętać o pierwszej i starszej definicji.

Przy okazji warto dodać, że narzędnik słowa pasjonat brzmi pasjonatem (a nie pasjonatą, gdyż forma mianownikowa to pasjonat, a nie pasjonata). 

środa, 4 marca 2015

Kwestja krwi - Marcin Wroński

Zamość, 1926 rok. Poznajemy Zygę Maciejewskiego w momencie, gdy przerywa studia prawnicze, zostaje aspirantem i rozpoczyna pracę tajniaka w policji w Zamościu. Pierwsza sprawa jaką dostaje dotyczy zaginionej dziewczyny. Z pozoru łatwa, ciągnie się latami i... nie kończy pomyślnie.

Radca prawny, zupełnie przypadkowo znajduje w ogrodzie zoologicznym zakrwawioną rękawiczkę. I chociaż jest ona dość zniszczona, zauważa inicjały właścicielki. Ponieważ podejrzewa, do kogo rękawiczka może należeć, zgłasza sprawę policji, prosząc o dyskrecję, gdyż nie chce, żeby ktokolwiek łączył go z zaginięciem dziewczyny. 

Śledztwo Maciejewskiego wykazuje, że dziewczyna, z pozoru grzeczna i ułożona, niejedno miała na sumieniu. Czy aż tyle, by ktoś ją chciał zlikwidować? Anna to przeciętna uczennica. Nie dałaby sobie rady bez korepetycji. Dlatego raz w tygodniu odwiedza ją starszy kolega z gimnazjum męskiego i pomaga w przyswojeniu materiału z przyrody czy matematyki. Dziewczyna nie wie, że jej korepetytor jest w niej szaleńczo zakochany. Chłopak codziennie chodzi do kościoła i często udziela się we wszystkich katolickich wydarzeniach. Dlatego wiadomość o tym, że, zdaniem znajomych, przyszły ksiądz, pisze erotyczne wiersze o swojej uczennicy, staje się prawdziwym szokiem. Tak wielkim, że chłopak, być może jedyna osoba, która wie gdzie jest Anna, próbuje popełnić samobójstwo. Badając sprawę zaginięcia, Maciejewski odwiedza rodzinną miejscowość dziewczyny i poznaje jej twardego i wyniosłego ojca, a także siostrę i jej narzeczonego, z którym (uwaga) Anna miała romans. Prawdopodobnie dziewczyna zaszła w ciążę z przyszłym mężem swojej siostry. Jej zniknięcie byłby więc na rękę dosłownie wszystkim. 

Maciejewski ma o tyle trudne zadanie, że jest w Zamościu nowy, a wszyscy z policji patrzą mu na ręce i żądają natychmiastowego zakończenia sprawy, niezależnie od wyników śledztwa. Czy Zyga poradzi sobie z pierwszym prawdziwym dochodzeniem? Przekonamy się, że ta sprawa będzie się za nim ciągnęła latami...

Narracja prowadzona jest na dwóch płaszczyznach, w momencie otrzymania sprawy przez aspiranta, oraz po latach, gdy Zyga jest trenerem boksu i przypadkowo ma zatargi z Milicją Obywatelską. Obie płaszczyzny łączy osoba, która miała szczególny udział w zniknięciu Anny. Maciejewski przypomina Marlowe'a z powieści Chandlera czy bohaterów Marka Krajewskiego. Jest twardym, nieugiętym gliną, który nie zawsze prowadzi śledztwo według policyjnych reguł. 



piątek, 20 lutego 2015

Ach, ech, och, aha, oho

Zasada jest bardzo prosta: ach, ech, och - wyrażające zachwyt piszemy przez ch (ochy i achy).
Natomiast aha - używane zwykle jako potwierdzenie czegoś zapisujemy przez h


W przypadku eh spotykamy się również z pisownią przez h, jednak jest ona dużo rzadsza niż ech
Obecnie pod wpływem języka angielskiego pojawiła się także forma oh pisana przez h, jednak musimy pamiętać, że angielskie oh czytamy jako i ma ono niewiele wspólnego z naszym polskim och wyrażającym zachwyt. Przez h zapisujemy natomiast oho - wykrzyknik wzmacniający wypowiedź; wykrzyknik używany w momencie uświadomienia sobie czegoś: Oho, jestem już spóźniona!




A jak zapisać śmiech: cha cha, ha ha, chi chi, hi hi


Prof. Jerzy Bralczyk




czwartek, 19 lutego 2015

Wszem wobec

Ogłaszam wszem wobec, że powiedzenie "wszem i wobec" jest niepoprawne. 

Wszem to inaczej wszystkim, a wobec to wyrażanie przyimkowe od dawnego rzeczownika obec, czyli "ogół ludzi, społeczność". Poprawna i utarta struktura brzmi wszem wobec, czyli wszystkim obecnym. Jednak poprzez błędną analogię do takich powiedzeń jak krótko i węzłowato, ład i porządek, wszystko i nic, tu i teraz zaczęto dodawać spójnik i, tworząc nielogiczną, niepoprawną i nieuzasadnioną historycznie formę. Jest ona tak często używana (dwukrotnie częściej niż poprawna!), że być może z czasem zostanie zaaprobowana przez językoznawców. Obecnie jednak słowniki nie dopuszczają formy wszem i wobec.

środa, 18 lutego 2015

Żona złotnika - Sophia Tobin

Tę książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa PWN

Autorzy thrillerów historycznych szczególnie upodobali sobie Londyn jako miasto zbrodni. Jerzy Siewierski autor Powieści kryminalnej uważa że to deszczowy londyński klimat sprawia, że to miasto aż prosi się o serię morderstw. Stwierdza również, że legenda Kuby Rozpruwacza prowadzi rękę pisarzy po mrocznych ulicach Londynu, na których uczuć powiew zbrodni. Być może coś w tym jest. Ja jednak nie wyobrażam sobie, że akcja Żony złotnika mogłaby dziać się w innym mieście. Tylko XVIII wieczny Londyn był w stanie pomieści tyle intryg, powiązań, tajemnic, układów społecznych i tyle goryczy. 

W zimowy wieczór stróż patrolujący ulice zauważa ciało. Myśląc, że to jakiś pijak, postanawia kilkoma kopniakami sprowadzić delikwenta do pionu. Po chwili okazuje się, że mężczyzna nie żyje. Ktoś poderżnął mu gardło. Nie jest to jednak zwykły włóczęga, ale słynny w całej okolicy złotnik Pierre Renard. Wymiar sprawiedliwości orzeka jednogłośnie, że przyczyną śmierci mężczyzny był napad. To jednak nie zamyka sprawy. Plotki krążące po Londynie wyciągają na światło dziennie sprawy, których dla dobra rodziny Pierra i jego opinii, nikt nie powinien poznać. 

Renard kilka lat wcześniej poślubił córkę złotnika - Mary. Z pozoru byli szczęśliwym i dobranym małżeństwem, jednak za zamkniętymi drzwiami ich domu rozgrywał się prawdziwy dramat. Pierre nienawidził młodszego brata żony, który był lekko opóźniony w rozwoju. Mężczyzna nie mógł pogodzić się z tym, że w jego rodzinie jest jakaś słaba jednostka. Miłość żony do brata napawała go obrzydzeniem i z czasem zaczął nienawidzić również Mary. Znęcał się nad nią i podtruwał, a po śmierci jej brata i rodziców zamknął w domu. Izolując ją przed całym światem, marzył wyłącznie o jej śmierci. W tym samym czasie poznał żonę jednego ze swoich klientów - rozpuszczoną, ale piękną i bogatą, z którą nawiązał romans. Jak złotnik potrafił sprzedać wszystko, podlizując się i zachwalając swoje wyroby. Jako mężczyzna był zaborczy, zawistny, żądny władzy i tytułów. Zupełnie nie liczył się z ludźmi. Na pierwszym miejscu zawsze stawiał pozycję i pieniądze. Naraził się wielu osobom i wielu pragnęło jego śmierci. Tym bardziej, że testament, który zostawił okazał się kłopotliwy nie tylko dla znienawidzonej małżonki. 

Zastraszona żona, jej silna i władcza siostra, zakochany skromny złotnik od lat marzący o Mary, lekarz znający najmroczniejsze tajemnice Pierra, żona szlachcica spodziewająca się dziecka trupa i służąca, która ma niejeden grzech na sumieniu. Każda z tych osób ma swoją własna, w pewien sposób tragiczną, historię. I każda z tych historii jest dokładnie opowiedziana. Początkowo czytelnik nie rozumie takiego rozchylenie wątkowego, jednak w miarę czytania wszystkie opowieści płynnie się ze sobą łączą, tworząc przerażającą historię. Nie jest to powieść stricte kryminalna. Momentami zapominamy nawet, że nie wiemy kto zamordował złotnika. Jest to raczej powieść obyczajowa. Z jednej strony nudnawa, bo gdyby nie coraz to nowe sekrety poszczególnych bohaterów, czytelnik mógłby zasnąć po kilku stronach. Z drugiej coś nie pozwala jej odłożyć. Niby zwyczajne, rodzinne, mroczne historie - niezbyt pociągające dla miłośnika kryminałów - a jednak napisane w taki sposób, że czytelnika po prostu zżera ciekawość kto z kim i jak to się skończyło. To tak jak z tymi modnymi ostatnio paradokumentami, w których gra aktorska jest żałosna, a prezentowane historie takie głupie, że aż śmieszne, a mimo to, miliony osób śledzą odcinki z ciekawością. Taka sama siła jest w tej książce - dla miłośników akcji, zagadki. Bo osoby, które czytają romanse, z pewnością będą zachwycone. 

wtorek, 17 lutego 2015

Ostatnia posługa - Christiane Fux

Książkę tę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa PWN.

Theo Matthies z zawodu jest lekarzem. Jako dziecko bardzo przeżył śmierć matki, która nie otrzymawszy pomocy w odpowiednim momencie, wykrwawiła się na śmierć. Theo postanowił, że jako dorosły mężczyzna nie pozwoli, aby czyjakolwiek bliska osoba umarła z "zaniedbania". Młody mężczyzna, pełen pasji i idealizmu został lekarzem, aby przeciwdziałać śmierci. Jednak, gdy po raz kolejny przeżył śmierć najbliższych mu osób, zdał sobie sprawę, że ze śmiercią nie można walczyć - trzeba się z nią pogodzić. Przejął więc zakład pogrzebowy ojca i przygotowywał zmarłych do ostatniej drogi, oswajając się tym samym z nieuniknionym - może to dziwne, ale działało to na niego jak terapia. 
Jako były lekarz uważnie przypatrywał się zwłokom. Na szczęście, gdyż wiele razy udało mu się odkryć, że to, co policja wzięła za zwykły zgon, okazało się np. śmiertelnym pobiciem. Gdy otrzymał zlecenie pochowania Anny - matki Ericka, nic nie wskazywało na to, że stanie przed najtrudniejszym zleceniem w swoim życiu. Kobieta była już w podeszłym wieku, nieco ekscentryczna. Uwielbiała długie wędrówki i zamarzła przy swojej ulubionej latarni morskiej. Jej śmierć nie budziła wątpliwości, ani rodziny, ani policji. Gdy Theo przygotowywał jej ciało do pogrzebu, zauważył za uchem nakłucie, które wzbudziło jego wątpliwości. Przekazał wiadomość policji i chociaż sekcja zwłok wykazała, że podano jej środek usypiający, dawka była zbyt mała, aby można było mówić o morderstwie. Sprawę zlekceważono. Nie dawała ona jednak spokoju byłem lekarzowi, który postanowił poznać zmarłą kobietę. 
Anna w młodości pracowała jako pielęgniarka w klasztorze Eichenhof, w którym zajmowano się głównie umysłowo chorymi dziećmi. Młoda kobieta nie mogła pogodzić się z tym, że większość z nich jest głodzona, zaniedbywana, zupełnie nieleczona, a personel traktuje je jak śmieci, bardziej dbając o świnie hodowane przy klasztorze, niż o chorych pacjentów. Pewnego wieczoru zauważyła, że jedna z sióstr karmi na siłę chorego chłopca jakimś syropem, nad ranem dziecko już nie żyło. Anna powiedziała o tym młodemu lekarzowi, z którym zdążyła się zaprzyjaźnić. Obiecał jej, że nie pozwoli już skrzywdzić żadnego dziecka, a te najbardziej chore przeniesie do budynku, który bezpośrednio mu podlega. Zarządzenie Trzeciej Rzeszy nakazywało bowiem, aby zabijać wszystkie chore jednostki. Dopiero po czasie, gdy klasztor został zbombardowany, a większość pacjentów i personelu już nie żyła, pielęgniarka dowiedziała się, że młody lekarz przeprowadzał eksperymenty na dzieciach, badając mózg. 
Po latach, już jako staruszka na jednym z sympozjów medycznych dotyczących mózgu, zobaczyła twarz, która śniła jej się latami. Tylko lekarz, który wydał jej się taki znajomy miał inną tożsamość, a jej znajomy z Eichenhof przecież od lat już nie żył. Czy to możliwe, aby jakimś cudem przeżył bombardowanie i nadal prowadził swoje eksperymenty na żywych organizmach, tylko pod zmienionym nazwiskiem? Kobiecie udało się poznać całą prawdę, niestety umarła, zanim zdążyła kogokolwiek ostrzec. Czy Theo próbując odtworzyć życie Anny i ostatnie jej chwile, trafi na trop, który zaprowadzi go do fałszywego lekarza?
Książka niezwykle dopracowana. Autor budując intrygę, bazuje na historycznych wydarzeniach, dzięki czemu wszystko wydaje nam się takie prawdziwe. Narracja prowadzona jest z dwóch perspektyw: teraźniejszość przeplatana jest z historiami z młodości Anny. To sprawia, że punkt kulminacyjny obu opowieści styka się w jednym momencie tworząc płynną fabułę. Przemyślany jest najmniejszy szczegół, dopracowany każdy detal. A zagadka trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, gdyż nic tak nie denerwuje czytelnika, jak wielokrotny morderca i zbrodniarz, któremu wymiar sprawiedliwości nie potrafi udowodnić winy...

niedziela, 15 lutego 2015

Przekręcone powiedzenia, cz. II

www.fotoplatforma.pl
Z poprzedniego postu dowiedzieliśmy się, że spadamy z dużego konia, orzech jest twardy, a gruszek w popiele się nie zasypia. Teraz czas na kolejne przekręcane powiedzenia.

Kiedy mamy na myśli osobę, która przechwala się swoimi osiągnięciami, zapominając o zasługach innych, mówimy, że każda liszka swój ogon chwali (nie: każda myszka/pliszka swój ogon chwali). Co to jest liszka? To samica lisa, a jak wiadomo lisy mają długie i puszyste ogony (w przeciwieństwie do cieniutkich mysich ogonków). 

Jeśli zadowalamy się osiągniętym sukcesem i nie mamy zamiaru dalej się rozwijać, wtedy spoczywamy na laurach (nie: osiadamy na laurach). Powiedzenie to nawiązuje do wieńca laurowego, który kiedyś zdobił głowy najwybitniejszych. Jeśli osoba, która została odznaczona laurem, zaprzestawała dalszego rozwoju - odpoczywała, czy inaczej spoczywała na laurach. 

Kolejne przekręcane przysłowie to mądrej głowie dość dwie słowie (nie: mądrej głowie dość po słowie). Dwie słowie, czyli dwa słowa (dawniej używano liczy podwójnej do określenia rzeczowników; pozostałością są: rękoma, oczyma). Oznacza to, że mądrej osobie, nie trzeba dwa razy niczego powtarzać. 

Zapewne znacie mitologiczny węzeł gordyjski. Był to splątany węzeł, łączący jarzmo i dyszel starego królewskiego wozu. Według przepowiedni, ten kto rozwiąże węzeł, zostanie królem całej Azji. Z zadaniem tym postanowił zmierzyć się Aleksander Macedończyk. Niestety, mimo wielu prób, nie udało mu się rozwiązać węzła - przeciął go więc mieczem. Dlatego mówimy przeciąć/rozciąć węzeł gordyjski, a nie rozwiązać węzeł gordyjski, co oznacza poradzić sobie z problemem w niebanalny sposób, często niezgodny z zasadami. 

sobota, 14 lutego 2015

Przekręcone powiedzenia, cz. I

konienaszymyciem.blox.pl
Pisałam już o błędnie używanych przysłowiach. Teraz czas zająć się powiedzeniami, w których poszczególne słowa są przekręcane.

Na początek najbardziej popularne Spaść z wysokiego konia. Na czym polega błąd? Prawidłowo powinniśmy mówić Spaść z dużego konia - taki kształt ma ten stały związek wyrazowy.*

Kiedy mamy coś trudnego do zrobienia mówimy, że jest to twardy orzech do zgryzienia, a nie: trudny/ciężki orzech do zgryzienia.

Błędem jest również mówienie wolność Tomku w swoim domku. Prawidłowo powiedzenie to brzmi wolnoć Tomku w swoim domku. Co oznacza wyraz wolnoć? To archaizm będący połączeniem słów wolność i ci i oznacza pozwolenie na coś. 

Nie zasypiać gruszek w popiele. Nagminnie zamieniamy zasypiać na zasypywać, gdyż wydaje nam się, że to brzmi bardziej logicznie. Bo co może oznaczać zasypianie gruszek w popiele? Dawniej prawdziwy przysmak stanowiły pieczone gruszki. Wkładało się jej do popiołu i czekało, aż się podpieką. Niestety trwało to bardzo długo, nawet kilkadziesiąt minut. Dlatego ludziom w oczekiwaniu na gotowe gruszki zdarzało się zasnąć. Wtedy owoce ulegały całkowitemu spaleniu - nie wolno więc zasypiać, kiedy gruszki są w popiele, czyli inaczej nie zaniedbywać toczącej się sprawy. 



* w tym miejscu warto zaznaczyć, że wysoki to przymiotnik nadużywany we współczesnej polszczyźnie; dziennikarze sportowi mówią o wysokiej formie, wysokiej frekwencji, zamiast dobra forma, duża frekwencja.  

piątek, 13 lutego 2015

Błędnie używane przysłowia

demotywatory.pl
Tłumaczyłam kiedyś błędne użycie zdania Kończ waść, wstydu oszczędź. Dzisiaj natomiast zajmę się przysłowiami, które są używane w niewłaściwych kontekstach.

Na początek słynne zdanie Heraklita Niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki, czy jak się przyjęło w języku potocznym: Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Często powiedzenia tego używają ludzie, którzy nie mają ochoty drugi raz zajmować się tą samą rzeczą, ponownie do czegoś/kogoś wracać. Takie użycie jest błędne!
Jak zapewne pamiętacie z filozofii, Heraklit uważał, że na świecie nie ma nic stałego; wszystko przemija, zmienia się, płynie (panta rhei). Dlatego mówiąc, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, miał na myśli, że woda w rzece, do której weszliśmy za pierwszym razem, już nigdy nie będzie taka sama. Ta pierwsza dawno odpłynęła - woda w rzece, do której wejdziemy po raz drugi jest już inną wodą.

Kolejne zdanie źle używane to Wyjątek potwierdza regułę. Wcale nie chodzi o to, że wyjątek jest zgodny z regułą! Ale o to, że to reguła jasno definiuje, kiedy wyjątek może nastąpić. Po prostu, skoro jest jakiś wyjątek, to musi być też reguła mówiąca o tym wyjątku. Aby nie było żadnych wątpliwości, przysłowie to powinno brzmieć Wyjątek sprawdza regułę.


Między Bogiem a prawdą - poprawnie to powiedzenie powinno brzmieć Bogiem a prawdą, czyli szczerze mówiąc, prawdę mówiąc. Niektórzy dodają na początku między, aby powiedzieć o czymś, co nie jest ani prawdą, ani kłamstwem. Jest to błąd. Przyimek a w Bogiem a prawdą, nie oznacza przeciwstawności Boga i prawdy, ale ich połączenie (ma uroczystszą formę niż i). 

czwartek, 12 lutego 2015

Co zapisujemy małą, a co wielką/dużą literą?

Wiadomo, że imiona, nazwiska, nazwy własne zapisujemy wielką/dużą literą*, a nazwy dni tygodnia, miesięcy - małą. Problem pojawia się z nazwami obrzędów czy świąt. Wielu ludzi zastanawia się czy napisać Mikołajki czy mikołajki, Walentynki czy walentynki, Andrzejki czy andrzejki?  Poniższa ściąga, pomoże Wam rozwiać wszelkie wątpliwości :-)


WIELKĄ LITERĄ PISZEMY

1. Imiona i nazwiska ludzi, nazwy własne zwierząt i drzew; również nazwy pospolite użyte w funkcji imion postaci literackich, np. Podkomorzy, Hrabia; oraz imiona postaci fikcyjnych, np. Śpiąca Królewna, Piotruś Pan, Smok Wawelski
2. Imiona własne bogów oraz jednostkowych istot mitologicznych, np. Ares, Zeus, Hera, Herkules, Syzyf, Erynie, Parki.
3. Przydomki, pseudonimy, przezwiska (jeśli przydomek jest wyrażeniem przyimkowym, to przyimek zapisujemy małą literą - Jan bez Ziemi, Jurand ze Spychowa).
4. Imiona własne ludzi użyte w znaczeniu przenośnym (np. nazwisko autora użyte w znaczeniu jego dzieła: Pożycz Mickiewicza).
5. Nazwy mieszkańców części świata, mieszkańców krajów, hipotetycznych mieszkańców planet, członków narodów, ras i szczepów, mieszkańców terenów geograficznych: regionów, krain, prowincji. (ALE: żyd - jako wyznawca judaizmu; murzyn - ktoś opalony; wykonujący pracę za kogoś; nazwy członków narodowości w znaczeniu żartobliwym; lekceważąco, deprecjonująco: angol, rusek, żydek).
6. Nazwy dynastii.
7. Przymiotniki dzierżawcze zakończone na -owski, -owy, -in, -yn, -ów, np. Całun Turyński, dramat Szekspirowski, Psałterz Dawidów.
8. Nazwy świąt i dni świątecznych (Boże Narodzenie, Nowy Rok, Niedziela Wielkanocna, Boże Ciało).
9. Nazwy imprez krajowych, międzynarodowych (Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Ogólnopolskie Dyktando, Dzień Ziemi).
10. Tytuły czasopism i cykli wydawniczych, nazwy krojów czcionek drukarskich, pierwszy wyraz w tytułach jedno- i wielowyrazowych (wyjątki to tytuły ksiąg biblijnych).
11. Nazwy języków programowania, systemów komputerowych, programów; jednowyrazowe nazwy programów telewizyjnych, radiowych, tytuły audycji, widowisk (w wielowyrazowych tylko pierwszy wyraz piszemy wielką literą; chyba że program ma charakter cykliczny - wtedy całość wielką literą).
12. Nazwy gwiazd, planet, konstelacji (w nazwach komet, słowo kometa jest nazwą rodzajową, więc piszemy je małą literą, np. kometa Halleya).
13. Jednowyrazowe i wielowyrazowe nazwy własne państw, regionów, nazwy geograficzne i miejscowe, nazwy dzielnic, ulic, placów, nazwy własne przedsiębiorstw i lokali, nazwy firm, marek i typów wyrobów przemysłowych (Budapeszt, Tatry, Delikatesy, Jama Michalika, Kawiarnia Literacka).
14. Nazwy indywidualne urzędów i władz, urzędów jednoosobowych w aktach prawnych, nazwy orderów, odznaczeń, nagród (Order Orła Białego, Krzyż Zasługi, Nike, Oscar, Nobel).



MAŁĄ LITERĄ PISZEMY

1. Nazwy dni tygodnia, miesięcy, okresów kalendarzowych, nazwy epok, prądów kulturalnych, kierunków filozoficznych, kierunków kulturowo-artystycznych, wydarzeń lub aktów dziejowych (półrocze, rok, kwartał, barok, romantyzm (wyjątek: Młoda Polska), marksizm, żeromszczyzna, hołd pruski, kongres wiedeński).
2. Nazwy obrzędów, zabaw, zwyczajów (mikołajki, walentynki, andrzejki, zaręczyny).
3. Nazwy gatunkowe modlitw i nabożeństw, nazwy utworów literackich i naukowych, utworów muzycznych (roraty, godzinki, monografia, symfonia).
4. Nazwy tańców (polka, kankan).
5. Nazwy różnego rodzaju wytworów przemysłowych (mercedes, fiat, opel, kodak, sony).
6. Nazwy jednostek monetarnych, nawet tych utworzonych od imion własnych (złoty, grosz, napoleon, ludwik).
7. Nazwy sztucznych języków międzynarodowych (esperanto, ido, novial).
8. Nazwy potocznie używanych jednoczłonowych nazw roślin (marcinki, turki, jabłoń, śliwka).
9. Nazwy urzędów, władz używane w znaczeniu nazw pospolitych (sejm, senat, izba).
10. Tytuły naukowe i zawodowe, godności, nazwy żołnierzy, członków bractw, zgromadzeń zakonnych, społeczności wyznaniowych, nazwy członków partii, stronnictw politycznych (jezuita, franciszkanin, kawalerzysta, saper, ułan, konfederat). 
11. Rzeczowniki utworzone od imion własnych, nazw własnych, używane jako nazwy pospolite, niejednostkowe nazwy istot mitologicznych, istot będących wytworem fantazji (kościuszkowiec, marksista, elfy, rusałki).
12. Nazwy mieszkańców miast, osiedli, wsi, nazwy absolwentów szkół, utworzone od imion własnych ludzi, nazwy stron świata, pojęcia i terminy geograficzne, nazwy okręgów administracyjnych (harwardczyk, południk, równoleżnik, archidiecezja gnieźnieńska, diecezja poznańska).
13. Przymiotniki utworzone od nazw kontynentów, krajów, miejscowości, narodów, plemion, niebędące nazwami geograficznymi (kultura europejska, sery szwajcarskie, języki słowiańskie).
14. Przymiotniki jakościowe utworzone od nazw własnych (syzyfowa praca, porównanie homeryckie, rok mickiewiczowski). 




* we wszystkich słownikach języka polskiego jest mowa o wielkiej literze, natomiast prof. Miodek apeluje o używanie dużych liter, dlatego nie będę się upierać przy żadnej z tych form, obie są dopuszczalne

środa, 11 lutego 2015

Pisownia przymiotników złożonych (kolory)

symetria.pl
ŁĄCZNIE zapisujemy przymiotniki złożone z członów nierównorzędnych znaczeniowo, czyli takich, w których to drugi człon określa znaczenie (pierwszy jest jedynie dookreśleniem), np. jasnoniebieski - drugi człon, czyli niebieski określa właściwy kolor, pierwszy jest jedynie doprecyzowaniem - jasny; bladoczerwony, ciemnozielony, perłowoszary

ŁĄCZNIE zapisujemy również przymiotniki złożone z więcej niż dwu członów, rozpoczynające się od członu rzeczownikowego, przymiotnikowego, liczebnikowego, zaimkowego (czyli członu nieimiennego); np. żółtobrunatnozielony (zielony z odcieniami: żółtym i brunatnym; czerwonożółtosrebrzysty (srebrzysty z odcieniem czerwonożółtym). 

Przymiotniki złożone z dwóch lub więcej członów równorzędnych znaczeniowo piszemy z łącznikiem; np. biało-czerwony (jeśli mamy problem z określeniem poziomu znaczeniowego, możemy posłużyć się łącznikiem "i"; flaga ma kolor biały i czerwony); czarno-czerwono-żółty; niebiesko-biało-czerwony

wtorek, 10 lutego 2015

Błędne użycie popularnych słów

Są takie słowa, które weszły do języka potocznego, jednak są błędnie używane. Oto kilka najpopularniejszych.

SPOLEGLIWY wbrew pozorom nie oznacza osoby uległej czy łatwo ustępującej. Nazywamy tak osobę, na której zawsze można polegać. Przymiotnik ten został utworzony przez prof. Tadeusza Kotarbińskiego (zapożyczył on niemieckie słowo zuverlassig (wiarygodny) na potrzebny własnych prac filozoficznych; również w języku czeskim mamy słowo spolehlivy, które tłumaczymy jako godny zaufania). Wprawdzie włączono niepoprawne użycie do normy potocznej, jednak we wzorcowej, nazywanie osoby uległej spolegliwą jest nadal błędem.

OPORTUNISTĄ nie nazwiemy człowieka stawiającego opór! Oportunista to osoba, która nie ma zasad, a jej głównym celem jest wyłącznie własna korzyść.

DEDYKUJEMY komuś coś. Możemy zadedykować piosenkę, wiersz, książkę. Często jednak słowo to jest błędnie używane jako synonim przeznaczyć. Nie możemy powiedzieć "pieniądze są dedykowane" - pieniądze przeznaczamy na jakiś cel, a nie dedykujemy komuś.

NOSTALGIA to tęsknota za ojczyzną, a nie po prostu "tęsknota", nie powinniśmy używać nostalgii zamiennie z melancholią.


niedziela, 8 lutego 2015

David Zurdo, Angel Gutiérrez - Ostatnia tajemnica Leonarda da Vinci

Zarówno wokół Świętego Całunu jak i zakonu templariuszy przez lata narastały legendy pełne tajemnic, zagadek, zbrodni. Ta książka to połączenie najciekawszych legend związanych z zakonem i Świętym Całunem, z osobą równie tajemniczą - Leonardem da Vinci, przez lata uważanym za strażnika wiedzy tajemnej. 

Mimo że powszechnie uważa się Święty Całun za płótno pogrzebowe Jezusa Chrystusa, do dzisiaj nie wiadomo, czym on tak naprawdę jest. Są tylko tezy, legendy, zagadki. 

Niespełna 30 lat temu grupa naukowców ogłosiła, że Całun Turyński powstał najprawdopodobniej ok. XIII-XIV wieku (1260-1390). Informacja ta stała się bazą wyjściową dla zbudowania wielowątkowej intrygi.

Książka rozpoczyna się w momencie, gdy Cezar Borgia zamawia u Leonarda da Vinci kopię Świętego Całunu... Następnie akcja prowadzona jest w różnych wymiarach czasowych - współczesność miesza się z różnymi momentami przeszłości, w zależności od tego, gdzie Święty Całun aktualnie się znajduje. Nie można powiedzieć, że opowieść trzyma czytelnika w napięciu. Prawdziwa akcja zaczyna się dopiero pod koniec książki i trwa krótko - na siłę przeciągana gubi swój "urok". Czytelnik ma wrażenie zagubienia - historia templariuszy, rodziny Borgiów, tajemnica da Vinci, wojna, losy zakonów, kościołów - za dużo tego wszystkiego jak na jedną opowieść. Może nie tyle nadmiar zgubił autorów, co brak spójności i silnych powiązań. Często ma się wrażenie, ze poszczególne wątki zostały wplecione w opowieść bez wyraźnego celu. Książka rozwleczona, ale na pewno na swój sposób ciekawa. Jednak miłośnicy spiskowych teorii i średniowiecznych tajemnic poczują niedosyt. 

niedziela, 18 stycznia 2015

Co to znaczy "pleść duby smalone"?

Zastanawialiście się kiedyś skąd się wzięło powiedzenie pleść duby smalone, czyli opowiadać bzdury? 

W piśmie po raz pierwszy spotykamy się z tym powiedzeniem w balladzie Adama Mickiewicza Romantyczność (...) Dziewczyna duby smalone bredzi (...). Jednak frazeologizm ten zaczął być używany dużo wcześniej. Nazywano tak czynność bezsensowną, nieprzynoszącą korzyści, nadaremne wykonywanie jakiejś pracy. Dlaczego duby smalone? Dawniej przeróżne przedmioty wyplatano z gałęzi drzew. Najbardziej nadawały się do tego witki brzozowe czy wierzbowe. Z kolei gdy ktoś próbował wypleść coś z dębu, regionalnie nazywanego dubem, był z góry skazany na niepowodzenie. Gałęzie dębowe (dubowe) były zbyt sztywne. Próbowano je opalać nad płomieniem, czyli smaląc, aby nadać im giętkości. Jednak taki zabieg nie przynosił efektu, gdyż takie witki szybko się łamały, a więc plecenie czegoś ze smalonych dubów było po prostu z góry skazane na niepowodzenie; strata czasu. 

Z tekstu Romantyczności wynika, że omówiony frazeologizm oznacza opowiadać głupstwa. Mickiewicz więc nadał mu nowego znaczenia, które zachowało się do dzisiaj. Obecnie mówiąc pleciesz duby smalone najczęściej mamy na myśli, że ktoś opowiada bzdury, a nie, że wykonuje bezsensowną czynność. Warto dodać, że w języku staropolskim mieliśmy również (zapożyczony z niemieckiego) rzeczownik dubiel, który oznaczał prostaka, głupca

środa, 7 stycznia 2015

Susanne Mischke - Zabij, jeśli potrafisz!


Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa PWN.


Szczerze mówiąc, nie wiem od czego powinnam zacząć recenzję. Książka jest tak bogata w wydarzenia, intrygi, postaci, że właściwie każdy wątek mógłby zostać oddzielnie zrecenzowany i nadal trzymałby czytelnika w niepewności, wzbudzając wachlarz "kryminalnych" emocji. A najlepsze jest to, że każdy z nich jest silnie powiązany i zależny od drugiego - o czym czytelnik dowiaduje się na samym końcu. Niby logiczne, ale podczas lektury nic nie zapowiada jakiejkolwiek spójności w historiach bohaterów.


Leander Hansson jest znanym ze swojego ciętego języka, krytykiem literackim. Prowadzi audycje radiowe ze sławnymi pisarzami. Po zakończeniu rozmowy z tajemniczą pisarką, która nigdy nie pokazuje medialnie swojej twarzy i nie zdradza prawdziwego nazwiska (specjalnie dla Leandera zrobiła wyjątek), mężczyzna dostaje telefon, że jego 2-letnia córeczka Lucie zostaje porwana. Działania policji, wysoka nagroda, którą ufundowali bogaci teściowie Leandera - nie przynoszą żadnych skutków. Przez 4 lata rodzice nie otrzymują informacji o miejscu przetrzymywania, bądź śmierci Lucie. Do czasu, aż Leader dostaje list, którego nadawca obiecuje, że mężczyzna odzyska córkę, jeśli kogoś zabije. Kogo? Dowie się w ostatniej chwili. Do wiadomości dołączone są buciki dziecka z dnia porwania, a jako dowód, że Lucie jeszcze żyje, rodzice otrzymują filmik, na którym widać bawiącą się już 6-letnią dziewczynkę. "Zabij, jeśli potrafisz!" Czy krytykowi literackiemu wystarczy odwagi, żeby zamordować człowieka i tym samym uratować córkę? Jego żona ma co do tego ogromne wątpliwości, dlatego, w tajemnicy przed Leanderem, przejmuje inicjatywę. 

Komisarz Forsberg od lat pracuje w dziale osób zaginionych, jednak w całej swojej karierze nie miał tylu spraw dotyczących zaginięcia dzieci. Córka Hanssonów, dziecko rosyjskiej prostytutki, czy potomstwo emigrantów przebywających nielegalnie w kraju, a co najgorsze jego własna córka, która parę lat temu nagle wyszła z domu i już nigdy nie wróciła. Od tego czasu, komisarz, co roku w urodziny córki, otrzymuje  niepodpisane pocztówki z różnych krajów świata. Czy córka w te sposób daje sygnał, że nadal żyje, czy tylko ktoś okrutnie bawi się z zacięty komisarzem?

Camilla to typowa dziewczyna z małego miasteczka, której marzy się wielka kariera w dużym mieście. Wspaniała posada, bogaty i przystojny mąż, piękny dom. Jednak już po kilku dniach pracy wdaje się w romans z szefem licząc, że ten rozwiedzie się dla niej z żoną. Scenariusz łatwo da się przewidzieć: dziewczyna zachodzi w ciążę, a mężczyzna zrywa z nią wszelkie kontakty. Udaje jej się jedynie wyciągnąć od niego trochę pieniędzy na utrzymanie niechcianego dziecka, które przy każdej wolnej okazji podrzuca swojej matce. Od tej pory Camilla planuje zemstę na byłym kochanku i wychowuje córkę w nienawiści do ojca i przyrodniego rodzeństwa, które pławi się w luksusie podczas, gdy one często nie mają co jeść. Po latach dziewczynce niechcący udaje się ugodzić rodzinę w najczulszy punkt. A za błędy Camilli zapłacą niewinne dzieci.

Eva Roog to znana dziennikarka śledcza, która w wyścigu o stanowisko szefa gazety przegrała, ze swoim praktykantem. Mimo poniżenia i początkowej chęci odejścia z mediów, postanawia pracować nadal, z niecierpliwością oczekując, aż młodemu szefowi powinie się noga. Na to nie musi długo czekać. Dzięki dobrym kontaktom z komisarzem policji Forsbergiem, jako jedyna dziennikarka ma dostęp do akt i najświeższych informacji kryminalnych. A gdy dowiaduje się, że córka jej byłego kochanka zostaje porwana, postanawia sama zbadać sprawę, wpadając przy okazji na trop pedofilii. Nie wie jednak, że to właśnie ona stanowi kartę przetargową między gangiem, a zdesperowanymi rodzicami.

Początkowo ma się wrażenie, że wątków jest za dużo i są mocno przekombinowane. Jednak z każdą kolejną stroną czytelnikowi jawi się spójny obraz, a historie łączą się w całość. Narracja prowadzona jest na dwóch płaszczyznach: teraźniejszości i przeszłości. Jednak to czytelnik musi sam się domyślić, które wydarzenia dzieją się w tym momencie, a które są jedynie wspomnieniem. Autorka nigdzie nie sygnalizuje czasu akcji. Początkowo jest to denerwujące i wprowadza chaos, ale w miarę czytania czytelnik uczy się porządkować wydarzenia. Susanne Mischke momentami traktuje swojego odbiorcę jak dobrego znajomego, który uczestniczył z nią w wydarzeniach i nie trzeba mu opowiadać całej sytuacji. W ten sposób autorka wprowadza tajemniczość i emocje, które pchają czytelnika do dalszego obcowania z tekstem. Pomimo początkowych "niedogodności" czytelniczych ciekawa intryga, rozbudowane wątki i wartka akcja sprawiają, że od książki nie sposób się oderwać. Nie bez powodu Susanne Mischke nazywana jest królową niemieckiego kryminału - tylko królowa skomponowałaby tak skomplikowaną historię z prostych motywów i dziwnych zbiegów okoliczności.