wtorek, 28 października 2014

Piąta ewangelia - Philipp Vandenberg

Philipp Vandenberg to urodzony we Wrocławiu autor książek popularnonaukowych i powieści z wątkiem biblijnym. Mieszka w średniowiecznym zamku - jak twierdzi sam pisarz - regularnie nawiedzanym przez duchy. Jest także właścicielem jednego z największych zbiorów książek z drukarni Gutenberga. Już sama postać tajemniczego pisarza jest ciekawa, może nawet ciekawsza niż jego książki... Parę lat temu sięgnęłam po Spisek sykstyński, który, nawiasem mówiąc, do dziś stoi na półce obok innych "religijnych" powieści (Biblia Judasza, Tajemnice Watykanu itd.) i wspominam go lepiej niż Piątą Ewangelię. Dlaczego?

Anna von Seydliz dowiaduje się, że jej mąż zginął w wypadku samochodowym. Ale.. jakby tego było mało, jechał razem z nieznaną nikomu kobietą (Anna podejrzewa, że kochanką) i przewoził starodawny pergamin, o który walczą katolicy, żydzi i orficy. Sporo tragicznych informacji jak na jedną wiadomość - ale ta książka to prawdziwy natłok wydarzeń symulujących tempo akcji. Kobieta postanawia więc dowiedzieć się wszystkiego o okolicznościach wypadku, odnaleźć kobietę, która jechała razem z jej mężem, a której udało się przeżyć i przetłumaczyć pergamin, za który nawiasem mówiąc, obcy bezimienny mężczyzna ofiarowuje jej milion dolarów. I niespodziewanie wszyscy, którzy chcą jej pomóc giną w tajemniczych okolicznościach. Banalne. No może trochę przesadziłam. Momentami naprawdę czytałam w skupieniu, ale płytkie, kiczowate dialogi i prymitywny język kontrastujący z górnolotnymi porównaniami bardzo szkodził intrydze. Autor próbował stylizować opowieść na prawdziwą, wielokrotnie podkreślał, że mężczyzna, który zdradził mu tajemnicę swojego życia będzie miał mu za złe, gdy dowie się o książce - ale to tylko dodawało komizmu całej sytuacji. Fakt, pomysł był ciekawy: znalezienie piątej ewangelii, napisanej przez Barabasza, która istnieje w zupełnym oderwaniu od czterech pozostałych, a która jest naprawdę pierwszą, gdyż jej autor znał osobiście Jezusa Chrystusa. Motyw dzieci Chrystusa, który pojawia się w literaturze niezwykle często i wątek zbliżającej się zagłady Kościoła, na który wielu po cichu liczy, mogłyby być naprawdę porywające. Sekrety watykańskie i machlojki najwyższych dostojników Kościoła to poczytne tematy. A tu jeszcze Leonardo da Vinci jako strażnik tajemnej wiedzy, której ujawnienie może doprowadzić do końca świata! Za dużo tego wszystkiego! Może autorowi nie tyle zaszkodził nadmiar, co nieumiejętne rozegranie fabuły - banalny początek, interesujące rozwinięcie i niedbałe zakończenie, jakby znudziło mu się pisanie i chciał jak najszybciej skończyć. I jeszcze ten wątek miłosny... Jak z podrzędnego harlequina. A szkoda, bo książka zapowiadała się naprawdę genialnie. 

niedziela, 12 października 2014

Zygmunt Miłoszewski - Gniew

Nie jest żadną tajemnicą, że w moim mniemaniu Miłoszewski jest najlepszym polskim pisarzem. Świadczy o tym nie tylko ogromna, wręcz rekordowa liczba sprzedanych egzemplarzy. Nawet nie wielość przekładów na języki obce (9!), czy zagraniczne nagrody. Ale liczba oddanych, wiernych czytelników, którzy odliczają dni do premiery najnowszej książki. Sama, gdy tylko pojawiła się wiadomość, że książka już jest, pobiegłam do księgarni. Jednocześnie z ciekawością i niechęcią zabrałam się do czytania. Dlaczego z niechęcią? Bo Gniew jest ostatnią częścią kryminalnej trylogii o "przygodach" prokuratora Teodora Szackiego. Trochę zrzędliwego, marudnego, ale niezwykle inteligentnego i przenikliwego mężczyzny, który podejmuje się spraw trudnych, skomplikowanych i tak bardzo polskich. Ciężko pożegnać się z takim bohaterem. Zwłaszcza, że we współczesnej literaturze takich wyrazistych i głębokich postaci jest niewiele. 

Teodor Szacki po zawiejach życiowych (Uwikłanie, Ziarno prawdy) osiedla się w końcu w Olsztynie. Stopniowo porządkuje swoje życie osobiste: mieszka z trochę szaloną, w dobrym tego słowa znaczeniu, kobietą o imieniu Żenia oraz wbrew płaczom i błaganiom nastolatki, ze swoją 16-letnią córką Helą. Pracuje oczywiście w prokuraturze zajmując się drobnymi przestępstwami, popełnianymi na prowincjach. I z całej siły, ku oburzeniu lokalnych patriotów, nienawidzi miasta 11 jezior. Gdzie jest szaro, ponuro, nawet śnieg przypomina lejące się z nieba błoto, a układ ulic w mieści projektował jakiś pijak nie mający pojęcia o ruchu drogowym i jego usprawnieniu. Jednym słowem spokój, rutyna i potrzebna, od czasu do czasu, irytacja.

Aż pewnego dnia prokurator Szacki zostaje telefonicznie wezwany do odfajkowania Niemca, jak nazywają tutejsi przedwojenne szczątki. Po przeprowadzeniu rutynowych czynności odsyła szkielet do uczelni medycznej, tam w końcu przyda się najbardziej. Ale jeden telefon sprawia, że Szacki staje przed najtrudniejszą sprawą w całym swoim życiu i po raz pierwszy znajduje się po drugiej stronie sprawiedliwości. Okazuje się, że znalezione kości nie są wcale przedwojenne. Ani nawet kilkuletnie. Są to szczątki zaginionego przed tygodniem mężczyzny! Jakim cudem w ciągu kilku dni z dobrze zbudowanego, silnego mężczyzny została sterta kości? W tym celu Szacki bierze udział w eksperymencie przeprowadzanym przez doktora Frankensteina (to nie żart!) i jego asystentkę. Naukowcy odkrywają, że mężczyzna został... rozpuszczony żywcem w kwasie podobnym do tego, który służy do udrażniania rur. Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby bestialsko zamordować ofiarę. Tylko dlaczego? Ta przerażająca zbrodnia jest dopiero wstępem, do mających rozegrać się w Olsztynie zagadek kryminalnych. Powoli zostają okaleczone osoby w jakiś sposób zamieszane w przemoc domową. Mężczyzna, który dręczył żonę psychicznie, sąsiad, który nie pomógł, chociaż słyszał krzyki i prokurator zmęczony życiem, który zlekceważył sygnał wysyłany przez prześladowaną kobietę. Tym prokuratorem jest Teodor Szacki. Nie dość, że walczy o rozwiązanie przerażającej zbrodni to jeszcze musi zachować zimną krew i ochronić najbliższą mu osobę przed szaleńcem, owładniętym ideą samosądów i manią sprawiedliwości. Po praz pierwszy w życiu Szacki posunie się do ostateczności i zrozumie co czują przesłuchiwani przez niego oskarżeni. 

Genialna powieść Zygmunt Miłoszewskiego, laureata wielu nagród, w tym Nagrody Wielkiego Kalibru za najlepszą polską powieść kryminalną i sensacyjną. Wciągająca intryga, niesamowita akcja i rewelacyjne, inteligentne niekiedy ironiczne, poczucie humoru. Książki Miłoszewskiego mają w sobie pewien urok. Nie da się ich czytać jednym tempem. Potrafią przestraszyć, rozśmieszyć, wzruszyć. Autor ze zwyczajnej, codziennej sceny potrafi zrobić prawdziwy stand-up, którego nie powstydziliby się zawodowi komicy. Co rzuca się w oczy, to niezwykła precyzja w dobieraniu szczegółów i ogromna erudycja autora. Miłoszewski zachwyca każdym rozdziałem. Jego, znana już z poprzednich części, technika rozpoczynania akcji od przytoczenia wycinków z gazet, dotyczących świata, kraju, regionu, przeplatana sarkastycznymi komentarzami, zakończona uwagą o aktualnej pogodzie, jest niezwykle ciekawym, dopełniającym akcję, zabiegiem literackim. Głęboko zakorzeniona intryga i wyraziste postaci, dopełniają obraz kryminalnej szarady. Z każdą częścią widzimy zmianę Teodora Szackiego. Z ambitnego, młodego prokuratora (Uwikłanie), po przechodzącego kryzys, zaliczającego przygody miłosne,  rozwodnika (Ziarno prawdy), aż po statecznego mężczyznę próbującego ułożyć życie na nowo (Gniew). 

Pożegnanie z Szackim jest zapewne trudne dla każdego czytelnika, śledzącego od początku jego prokuratorskie sprawy. Fakt, że ostatnia część ma zakończenie otwarte pozostawia nadzieję, że być może kiedyś autor zmieni zdanie i powróci do ulubionego przez Polaków prokuratora. Miejmy taką nadzieję! 

niedziela, 5 października 2014

Psycholożka, socjolożka, filolożka, czyli żeńskie nazwy zawodów i stanowisk

wiadomosci.wp.pl

- Jak się do pani zwracać? Pani minister? - zapytał swojego gościa Tomasz Lis. - Pani ministro preferuję, jeśli mogę - poprosiła minister sportu Joanna Mucha, tym samym zaogniając spór dotyczący żeńskich nazw zawodów. 


W ostatnim czasie kobiety zaczęły domagać się utworzenia obok męskich form zawodów czy stanowisk, ich żeńskich odpowiedników. I tak postulowano, aby obok psychologa była również psycholożka, dalej: premier-premiera, minister-ministra, architekt-architektka

Oczywiście tworzenie żeńskich nazw zawodów nie jest żadnym novum. Mamy przecież nauczyciela-nauczycielkę, aktora-aktorkę, malarza-malarkę, tancerza-tancerkę, pisarza-pisarkę, które funkcjonują w naszym języku oficjalnie już od dawna. Trzeba jednak pamiętać, że przez dodanie przyrostka -ka tworzono nazwy zawodów tradycyjnie wykonywanych przez kobiety, bądź uchodzących za "gorsze", o niskiej randze społecznej, np. sprzątaczka, kelnerka, fryzjerka, ekspedientka, kucharka. 

Formy z końcówką -a (proponowane przez feministki premiera, ministra) tworzymy, gdy mamy do czynienia z nazwami zawodów o charakterze przymiotnikowym (przewodniczący-przewodnicząca). Nie sprawdzają się one jednak w przypadku premiera, ministra, profesora. Dlaczego? Zacznijmy od tego, że odrzucono przyrostek -ka i formy ministerka, premierka, profesorka, gdyż uważano je za lekceważące i obraźliwe. Próbowano wówczas stworzyć formy zakończone na -a, jednak zapomniano, że są one sprzeczne z intencją tworzenia. Forma premiera, jest tożsama brzmieniowo z nazwą już istniejącą (premiera teatralna); profesora może być uznana za nazwę zgrubiałą, a ministra odczytana jako dzierżawcza (pani ministra, pani czyja? ministra). Nie można również zastosować innych końcówek np. -owa, -ina, gdyż z nich tworzono nazwy żeńskie odmężowskie: prezydentowa-żona prezydenta, sędzina-żona sędziego. Jak więc rozwiązać problem żeńskich nazw stanowisk i zawodów? Językoznawcy od dawna posługiwali się zaimkami wskazującymi: ta inżynier, ten inżynier, ta minister, ten minister; minister podpisał/minister podpisała, rozmawiałam z ministrem (mężczyzną)/rozmawiałam z minister (kobietą), które chyba są jak na razie najlepszym rozwiązaniem. 

A co z psycholożkami, filolożkami, socjolożkami? Chociaż formy te funkcjonują w słownikach, stosowane są raczej ironicznie, prześmiewczo, lekceważąco. Musimy uważać z ich stosowaniem, gdyż jakaś pani psycholożka czy filolożka może się obrazić :) 

Dlaczego "poślica", a nie "posłanka" jak chcą feministki? Wyjaśnia prof. Bralczyk.
http://wyborcza.pl/12,82983,13215703,Rozmowy_Agnieszki_Kublik__Prof__Jerzy_Bralczyk__Adiunktka_.html




PS. Okiem filolożki - nazwa wymyślona ironicznie, gdyż na tytuł pani filolog trzeba sobie zasłużyć, a filolożka jest raczej filologiem z przymrużeniem oka :)

czwartek, 2 października 2014

Kończ waść, wstydu oszczędź! - znaczenie


Kończ waść, wstydu oszczędź! - słynny cytat wypowiedziany przez Andrzeja Kmicica (głównego bohatera "Potopu" Henryka Sienkiewicza) do pułkownika Wołodyjowskiego, w trakcie pojedynku mężczyzn. Z literatury przeszedł do języka potocznego, jako frazeologizm. Jest jednak błędnie używany. 
Kmicic zmęczony pojedynkiem z mistrzem, za jakiego uznał Wołodyjowskiego, zauważył, że przeciwnik po prostu się z nim bawił. Dlatego wypowiedział słynne zdanie: Kończ waść, wstydu oszczędź!, aby Wołodyjowski zakończył wreszcie zabawę i oszczędził wstydu (wypowiadającemu te słowa) Kmicicowi. 
Użytkownicy języka często nie zdając sobie z tego sprawy, używają zdania Kończ waść, wstydu oszczędź! w odniesieniu do przeciwnika, żeby podkreślić jego nieudolność, co jest oczywiści błędne!

Millenium: Zamek z piasku, który runął - Stieg Larsson

Kolejna, ostatnia już część kultowej trylogii "Millenium", która rozpoczyna się od przywiezienia Lisbeth Salander i jej ojca, rosyjskiego szpiega Zalachenki - do szpitala. Jest to bezpośrednia kontynuacja historii zapoczątkowanej w Dziewczynie, która igrała z ogniem. Praktycznie większość akcji skupia się tutaj wokół działań Mikaela Blomkvista, przyjaciela Lisbeth, dziennikarza znanego miesięcznika o nazwie "Millenium". Blomkvist odkrywając całą prawdę o przeszłości dziewczyny - powody dla których jako dziecko trafiła do szpitala psychiatrycznego, w którym była głodzona, faszerowana psychotropami i przywiązywana pasami do łóżka, w pozbawionym bodźców pomieszczeniu, następnie ubezwłasnowolniona i oskarżona o potrójne morderstwo - postanawia za wszelką cenę pomóc w uratowaniu Salander, przed niesprawiedliwą karą, gdyż nie wierzy w stawiane jej zarzuty. Dziennikarz odkrywa tzw. Klub Zalachenki, czyli Sekcję Sapo, która nielegalnie współpracowała z rosyjskim szpiegiem i pomagała mu w ukrywaniu zbrodni. Mając do pomocy jedynie garstkę osób przyjaznych Lisbeth rozpoczyna serię manipulacji mających na celu zdobycie dowodów na jej niewinność. W tym czasie Salander przebywa w szpitalu, gdzie próbuje wrócić do zdrowia po skomplikowanej operacji wyjęcia pocisku z mózgu. Akurat właśnie teraz przydałyby się Mikaelowi jej zdolności hakerskie. Rozpoczyna się wyścig z czasem i proces słowa przeciw słowu. Pracownicy Sekcji chwytają się wszelkich sposobów, aby uciszyć Salander i dziennikarza, a tym samym zamieść całą sprawę pod dywan. Idąc po trupach do celu, stopniowo pozbywają się dowodów na własne działania przestępcze. 
Jednocześnie prowadzony jest wątek Eriki Berger, byłej naczelnej "Millenium", która po odejściu do innej gazety jest prześladowana: otrzymuje e-maile z pogróżkami, ktoś włamuje się do jej domu wykradając poufne zdjęcia i nagrania, oraz raniąc Erikę. Paradoksalnie, jedyną osobą, która angażuje się w pomoc byłej "rywalce" jest Lisbeth Salander. 
Trzymająca w napięciu, ostatnia część kryminalnej trylogii, w której dochodzi do wyjaśnienia wszystkich tajemnic i zagadek. Koronkowo pleciona akcja, w której nie ma miejsca na zwolnienie tempa, czy skrótowość. Niezwykle intrygujące wątki, które budzą w czytelniku wachlarz emocji: począwszy od złości, żalu, poczucia krzywdy, po nadzieję i potrzebę sprawiedliwości. Rzadko, w powieści kryminalnej, zdarza się, aby autor umieścił w niej przebieg procesu sądowego. Larsson nie tylko umiejętnie wplata rozprawę w samo sedno akcji, ale także stosuje niezwykle sprytne posunięcia prawnicze, które w jednej chwili odwracają kartę. Bez wątpienie autor podarował czytelnikom jedną z najlepszych w historii opowieści kryminalnych. Już pierwszy rozdział thrillera uzależnia, a samo rozwiązanie fabuły przypomina efekt domina: poruszenie jednej nieistotnej sprawy, powoduje prawdziwą lawinę. Jedyna rzecz, która może budzić sprzeciw, to taka, że mistrz szwedzkiego thrillera nie zabierze nas już więcej w niebezpiecznie genialną podróż.