Bardzo często spotykam się w sklepie z powiedzeniem: "Należy się/poproszę dziesięć/dwadzieścia złoty".
Musimy pamiętać, że złoty jest tylko jeden!
- jeden złoty
- dwa złote
- pięć złotych
- dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto itd. złotych
czwartek, 27 grudnia 2012
środa, 26 grudnia 2012
PLEONAZMY!
Pleonazm, czyli najprościej mówiąc "masło maślane". Jest to połączenie wyrazów, które znaczą to samo. W polszczyźnie takich przykładów mamy mnóstwo:
Np.
Dla zainteresowanych artykuł
Zwracam się z prośbą!
Bardzo często w oficjalnej korespondencji używamy zwrotu: Zwracam się z uprzejmą prośbą o...
Jest to klasyczny przykład redundancji, czyli nadmiaru informacji.
Prośba, sama w sobie jest już uprzejma, zatem dodawanie przymiotnika 'uprzejmy' jest zbyteczne.
Dowód:
prośba - proszenie, zwrócenie się do kogoś z życzeniem, wywieranie wpływu, by zechciał je spełnić; wyrażone zwykle w uprzejmy sposób, mające na celu uzyskanie, otrzymanie czegoś, podjęcie oczekiwanego działania. (Słownik Języka Współczesnego, pod red. prof. B. Dunaja)
Jest to klasyczny przykład redundancji, czyli nadmiaru informacji.
Prośba, sama w sobie jest już uprzejma, zatem dodawanie przymiotnika 'uprzejmy' jest zbyteczne.
Dowód:
prośba - proszenie, zwrócenie się do kogoś z życzeniem, wywieranie wpływu, by zechciał je spełnić; wyrażone zwykle w uprzejmy sposób, mające na celu uzyskanie, otrzymanie czegoś, podjęcie oczekiwanego działania. (Słownik Języka Współczesnego, pod red. prof. B. Dunaja)
Kaszleć czy kasłać?
A może kaszlać?
Wszystkie trzy formy są poprawne! Z tym, że kaszleć i kasłać to czasowniki dokonane, a kaszlać jest formą przestarzałą i praktycznie już nieużywaną.
Kaszleć ~lę, ~le, ~lał, ~leli
Kasłać ~am, ~a, ~ają
Wszystkie trzy formy są poprawne! Z tym, że kaszleć i kasłać to czasowniki dokonane, a kaszlać jest formą przestarzałą i praktycznie już nieużywaną.
Kaszleć ~lę, ~le, ~lał, ~leli
Kasłać ~am, ~a, ~ają
wtorek, 25 grudnia 2012
Bynajmniej a przynajmniej
Bardzo często partykuły: bynajmniej i przynajmniej są stosowane zamiennie. Należy pamiętać, że znaczą zupełnie coś innego!
Bynajmniej jest zaprzeczeniem. Oznacza 'wcale nie, ani trochę'.
Przykład: - Byłeś dzisiaj w kinie? - Bynajmniej. Byłem w teatrze.
Przynajmniej to synonim 'chociaż, co najmniej'.
Przykład: - Mamo, już nie mogę! - Przynajmniej mięso zjedz! (standardowa rozmowa mamy i dziecka przy stole :-) )
Bynajmniej jest zaprzeczeniem. Oznacza 'wcale nie, ani trochę'.
Przykład: - Byłeś dzisiaj w kinie? - Bynajmniej. Byłem w teatrze.
Przynajmniej to synonim 'chociaż, co najmniej'.
Przykład: - Mamo, już nie mogę! - Przynajmniej mięso zjedz! (standardowa rozmowa mamy i dziecka przy stole :-) )
Zjeść ryżu!
Często pytam znajomych jak powinno się mówić: zjeść ryż czy zjeść ryżu?
Odpowiedź zawsze jest ta sama, mówi sięzjeść ryż. Otóż nie!
Poprawna forma brzmi: zjeść ryżu. Tak samo jak kupić jabłek, a niekupić jabłka. Stosujemy tutaj formę dopełniacza: zjeść kogo?czego?
Natomiast w wypadku chociażby cukru, dopuszczalne są obie formy. Możemy wsypać cukru, bądź wsypać cukier.
Odpowiedź zawsze jest ta sama, mówi się
Poprawna forma brzmi: zjeść ryżu. Tak samo jak kupić jabłek, a nie
Natomiast w wypadku chociażby cukru, dopuszczalne są obie formy. Możemy wsypać cukru, bądź wsypać cukier.
Tylko i wyłącznie!
Nie ma chyba drugiej tak denerwującej i nagminnie używanej tautologii!
Zwrot"tylko i wyłącznie" pojawia się wszędzie. W telewizji, radio, prasie. Popularny jest również wśród ludzi uczonych (bo za takich uważam wykładowców uniwersyteckich). Jego popularność i obecność w uzusie doprowadziła do tego, że zapominamy, że zwrot ten jest NIEPOPRAWNY!
W poprawnej polszczyźnie mówimy albo tylko albo wyłącznie. Nie powinniśmy łączyć tych dwóch słów, gdyż nie służy to (jak się w powszechnie wydaje) wzmocnieniu zdania.
Zwrot
W poprawnej polszczyźnie mówimy albo tylko albo wyłącznie. Nie powinniśmy łączyć tych dwóch słów, gdyż nie służy to (jak się w powszechnie wydaje) wzmocnieniu zdania.
Pinezka czy pineska?
Dodajemy (np. do zdjęć na nk) pineskę czy pinezkę?
Obie formy są poprawne! Musimy jednak zachować konsekwencję w ich stosowaniu. Jeśli mówimy "pinezkę", odmieniamy: pinezki, pinezką, pinezkę, pinezce.
Obie formy są poprawne! Musimy jednak zachować konsekwencję w ich stosowaniu. Jeśli mówimy "pinezkę", odmieniamy: pinezki, pinezką, pinezkę, pinezce.
Etykiety:
błędy językowe,
okiem filolożki,
okiem-filolożki,
pineska,
pinezka,
poprawność
Skąd się wzięły Walentynki?
Jak powszechnie wiadomo święto
zakochanych obchodzone jest 14 lutego. Skąd jednak wziął się ten zwyczaj
i jak się do niego ma święty Walenty? Na to pytanie niewielu z nas zna
odpowiedź. Jeszcze większa liczba osób z nieukrywanym zdziwieniem
reaguje na wiadomość, że Walenty to również patron ludzi chorych. Bo czy
istnieje większa choroba niż miłość?
Walentynki znane były już w czasach pogańskich. 14 luty to dla starożytnych Rzymian wigilia Lupercaliow, czyli świąt ku czci Fauna – mitycznego bożka, opiekuna trzod i zbiorów, a przede wszystkim płodności. W tym dniu wszystkie rzymiańskie dziewczęta wrzucały do skrzyni swoje imiona. Następnie młodzi mężczyźni losowali swoją partnerkę na uroczystości Lupercaliow. Według najstarszych przekazów dziewczyny oprócz imion zapisywały również krótkie wiadomości miłosne. Jednak upadek Rzymu oraz wprowadzenie chrześcijaństwa przyczynił się do zaniechania tego obrządku. Aby całkowicie nie odcinać się od tradycji Kościół postanowił pozostawić ów dzień, jednak nadał mu chrześcijańską interpretację. 14 luty nie był już świętem na cześć pogańskiego bożka, ale chrześcijańskiego świętego. Idealnym kandydatem okazał się biskup Interamny, męczennik, zgładzony przez cesarza Klaudiusza – święty Walenty.
Walentynki znane były już w czasach pogańskich. 14 luty to dla starożytnych Rzymian wigilia Lupercaliow, czyli świąt ku czci Fauna – mitycznego bożka, opiekuna trzod i zbiorów, a przede wszystkim płodności. W tym dniu wszystkie rzymiańskie dziewczęta wrzucały do skrzyni swoje imiona. Następnie młodzi mężczyźni losowali swoją partnerkę na uroczystości Lupercaliow. Według najstarszych przekazów dziewczyny oprócz imion zapisywały również krótkie wiadomości miłosne. Jednak upadek Rzymu oraz wprowadzenie chrześcijaństwa przyczynił się do zaniechania tego obrządku. Aby całkowicie nie odcinać się od tradycji Kościół postanowił pozostawić ów dzień, jednak nadał mu chrześcijańską interpretację. 14 luty nie był już świętem na cześć pogańskiego bożka, ale chrześcijańskiego świętego. Idealnym kandydatem okazał się biskup Interamny, męczennik, zgładzony przez cesarza Klaudiusza – święty Walenty.
Walentych było kilku. Jednak najbardziej
znany i związany ze świętem zakochanych był żyjący w III w n.e – ks.
Walenty. Panujący wówczas cesarz Klaudiusz II wydał zakaz udzielania
ślubów. Chciał bowiem, aby mężczyźni zamiast zakładać rodziny,
wstępowali do armii. Ksiądz Walenty zasłynął z tego, że pomimo zakazu
udzielał boskiego błogosławieństwa zakochanym. Niestety, został nakryty
przez rzymskich żołnierzy i skazany na śmierć. W więzieniu ksiądz
zaprzyjaźnił się z córką jednego ze strażników, której przed śmiercią
przekazał list podpisany „Od Twojego Walentego”. W ten sposób zakochani
po dziś dzień podpisują swoje listy.
Inna legenda głosi, że Walenty to
młodzieniec, który zginął na arenie rozszarpany przez lwy za pomoc w
ukrywaniu chrześcijan. Oczekując na śmierć, 14 lutego zostawił
romantyczną wiadomość swojej ukochanej. Była to pierwsza walentynka.
Z kolei Brytyjczycy uważają Walentynki
za własne święto, rozsławione przez sir Waltera Scotta. Głosił on, że 14
lutego to dzień, kiedy na Wyspach Brytyjskich ptaki zaczynają łączyć
się w pary, a ludzie po prostu idą za ich przykładem.
Najbardziej znanym uosobieniem
Walentynek jest oczywiście Amor – bóg miłości. Przedstawiany jako
dziecko, lub nagi młody mężczyzna ze skrzydłami. Jego atutem są miłosne
strzały, którymi potrafi upolować największego przeciwnika miłości.
Polskim odpowiednikiem Walentynek jest
prasłowiańskie święto Nocy Świętojańskiej (sobótki) przypadające z 21 na
22 czerwca. Ostatnio po wielu latach powrócono także do świętowania
kaziuków, czyli popularnego na przedwojennych kresach święta Kazimierza,
obchodzonego 4 marca. Oba te święta zostały jednak wyparte przez
popularne na całym świecie Walentynki, które na dobre zadomowiły się w
naszym kalendarzu 14 lutego.
Ze świętem zakochanych związana jest
również tradycja wysyłania Walentynek, czyli miłosnych listów lub
ozdobnych kartek. Po raz pierwszy pojawiła się w XVIII-wiecznej Anglii,
gdzie wymieniano się wykonanymi ręcznie ze wstążek i koronek kartkami.
Wraz z europejskimi osadnikami dotarły one do Ameryki, gdzie też szybko
się rozprzestrzeniły. Amerykanie, zgodnie ze swoim duchem podeszli do
Walentynek po amerykańsku – postanowili na nich zarobić. Pionierką
przemysłu walentynkowego została w 1847 roku zupełnie nieświadomie
19-letnia Esther Allen Howland. Dziewczyna tak zafascynowała się
pierwszą otrzymaną walentynką, że postanowiła sama zająć się wyrobem
kartek. Sprowadziła niezbędne materiały i ruszyła z produkcją. Jej
talent artystyczny sprawił, że kartki rozchodziły się szybciej, niż była
je w stanie wytwarzać. Wciągnęła więc do interesu przyjaciół i
zakończyła rok z szokującym wówczas zyskiem 100000$. Sukces kartek
walentynkowych był pierwszym krokiem do całkowitej komercjalizacji świąt
w Ameryce.
Obecnie walentynki są drugim po Bożym
Narodzeniu najbardziej dochodowym świętem na świecie. Dziś wysyła się
ponad miliard kartek walentynkowych. Liczba ta z roku na roku rośnie, bo
przecież “Świat bez miłości jest światem martwym” (Albert Camus).
niedziela, 23 grudnia 2012
Strajk na Boże Narodzenie
Święta
to czas spokoju, radości, spotkań w gronie rodziny i najbliższych, ale
też czas intensywnych przygotowań. Sprzątanie, gotowanie, pieczenie to
tylko niektóre z licznych obowiązków przedświątecznych. Nie ukrywajmy,
najczęściej są to zadania wykonywane przez kobiety, a niedoceniane przez
mężczyzn. A gdyby tak panie domu rozpoczęły strajk?
Na
tak zwariowany pomysł wpadły bohaterki najnowszej książki Sheili
Roberts zatytułowanej “Strajk na Boże Narodzenie”. Cztery kobiety,
cztery różne rodziny i zwyczaje, problem ten sam – ich mężowie w okresie
przedświątecznym zachowują się jakby przyrośli do kanapy. Ale nie w tym
roku! Kobiety stawiają swoim mężom jeden warunek – jeśli w ich domu
mają odbyć się święta, panowie muszą wszystko zorganizować sami.
Ubieranie choinki, robienie zakupów, przygotowywanie kostiumów dla
dzieci, gotowanie i pieczenie – to tylko wierzchołek świątecznej góry
lodowej. Czy przedstawiciele silniejszej płci poradzą sobie ze
wszystkimi przedświątecznymi obowiązkami i wypełnią dobrze swoje
zadania? Początkowo wychodzi im to zadziwiająco łatwo… Jak się okazuje
mężczyźni również mają swoje zwariowane sposoby na przetrwanie “gorączki
świąt”. Pytanie tylko: czy równie skuteczne jak damskie? Z jednej
strony zmęczone i przepracowane gospodynie domowe, z drugiej samotna
wdowa, która tylko marzy o tym, by mieć dla kogo piec i gotować w
święta. Czy strajk się opłaci i mężowie w końcu docenią trud swoich żon?
Czy może świąt w tym roku nie będzie?
Zabawne
dialogi, komiczne sytuacje, świąteczna atmosfera i duża dawka humoru.
“Zastrajkuj i przeczytaj”. Wbrew pozorom nie jest to książka
feministyczna!
Skąd się wziął piątek 13.?
Piątek 13.,
czarny kot, pęknięte lustro, wysypana sól to tylko niektóre z
przesądów. Czy powinniśmy w nie naprawdę wierzyć? Skąd wzięło się
przekonanie, że piątek 13 jest dniem pechowym?
W starożytności Babilończycy uważali, że porządek świata opierał się na liczbie 12. Było 12 miesięcy w roku, 12 godzin dnia i nocy, 12 znaków zodiaku. Liczba 12, uważana za idealną warunkowała harmonie na świecie. Dlatego liczba następna, 13 budziła powszechny strach.
W starożytności Babilończycy uważali, że porządek świata opierał się na liczbie 12. Było 12 miesięcy w roku, 12 godzin dnia i nocy, 12 znaków zodiaku. Liczba 12, uważana za idealną warunkowała harmonie na świecie. Dlatego liczba następna, 13 budziła powszechny strach.
Również w tradycji chrześcijańskiej
liczba 13 została uznana za pechową. W Ostatniej Wieczerzy uczestniczyło
13 osób. Co więcej, sam Jezus Chrystus został ukrzyżowany w piątek i to
wtedy po raz pierwszy skojarzono liczbę 13 z piątkiem.
Najbardziej znanym wytłumaczeniem piątku
13, jako dnia, który przynosi pecha są wydarzenia we Francji na
początku XIV wieku. Monarcha francuski Filip Piękny zazdrosny o majątek
Templariuszy 13 października 1307 roku rozkazał swojemu kanclerzowi
aresztować wszystkich członków zakonu. W sytuację zamieszany był również
papież Klemens V, który chciał pozbyć się wpływowych zakonników.
Wkrótce wszyscy mnisi spłonęli na stosie. Jak głosi legenda ostatni
Wielki Mistrz Zakonu, tuż przed śmiercią w płomieniach wyklął króla,
kanclerza i papieża. Wszyscy zmarli w niedługim czasie po tym
wydarzeniu.
Aby uniknąć pechowych sytuacji w tym
dniu, wystarczy nie wychodzić z domu do godz. 14:00 w sobotę! A
wszystkim odważnym, życzę powodzenia!
End of the world!
Rok 2012 – rok zagłady! Tysiące
apokaliptycznych filmów pod znamiennym tytułem – 2012, miliony
sarkastycznych książek z cyklu „jak przetrwać koniec świata”. Globalne
ocieplenie, Planeta X, wybuch słońca, kalendarz Majów – to tylko
niektóre z “potwierdzonych naukowo” przyczyn kataklizmu. Filmowcy robią
coraz większy biznes na tego typu filmach, literaci nie mając pomysłu na
nową, ambitną książkę – wykorzystują oklepany temat. A przecież “końców
świata” przeżyliśmy już kilka(dziesiąt).
Zagłada świata miała nastąpić już w 999
roku. Panował wówczas pogląd religijny głoszący tysiącletnie panowanie
Królestwa Bożego – millenaryzm, czyli wiara w Millenium. Zgodnie z tym
przekonaniem koniec świata miał być 31 grudnia 999 roku. Gdy tak się nie
stało ludzie zaczęli świętować i w ten sposób zrodziła się tradycja
zabaw sylwestrowych. Dlaczego sylwestrowych? Od panującego wówczas
papieża Sylwestra II.
Wincenty Ferreriusz – święty kościoła
katolickiego, hiszpański dominikanin był “święcie” przekonany, że koniec
świata nastąpi w 1412 roku. Jego teoria była tak popularna, że w
ikonografii przedstawia się go z trąbą i płomieniem na czole jako anioła
Apokalipsy. I jak tu ufać świętemu?
Końca świata nie było, ale w zamian za to mieliśmy I potem II wojnę światową, nie mniej przerażające niż całkowita zagłada…
Od zawsze największe obawy budziła data
końca wieku. 31 grudnia 1999 to kolejny rok identyfikowany z
przepowiednią końca świata. W tym dniu rzekomo na niebie miał się
pojawić kosmiczny krzyż, towarzyszący zaćmieniu słońca. Zaćmienie słońca
wprawdzie było, ale 4 miesiące wcześniej, a o kosmicznym krzyżu jak
dotąd nikt nie słyszał.
Skąd wzięło się przekonanie, że trzy
dziewiątki symbolizują zagładę? Nie wiadomo. W teologii to 666 jest
liczbą Bestii, uosobieniem szatana, ale przede wszystkim parodią Trójcy
Świętej. A liczba 999? Na zasadzenie odwrotności kojarzona jest z liczbą
Boga.
Najbliższą i “najpewniejszą” datą końca
świata był do niedawna 21 grudnia 2012 rok. Wtedy też kończy się
kalendarz Majów. Jednak według najnowszych badań naukowcy stwierdzają,
że Majowie nigdy nie przewidywali końca świata! A symboliczna data 2012
oznacza jedynie przejście do nowej ery. Co więcej, 21 grudnia zwiastuje
powrót tajemniczego boga Majów, Bolon Yokte, co nie ma nic wspólnego z
zagładą ludzkości. Możemy więc bez obaw snuć plany na Sylwestra 2013!
Koniec świata jest dla ludzi czymś
intrygującym. Wiadomo, wszystko co miało swój początek, musi mieć też
koniec. Naukowcy ciągle odkrywają nowe przyczyny, spierają się w
teoriach, datach… Nam pozostaje jedynie żyć nadzieją, że genialny Isaac
Newton nie pomylił się także i tym razem, przepowiadając zagładę
ludzkości na rok 2060. Jeszcze większą nadzieją napawa nas teoria 999,
bo skoro koniec wieku oznacza koniec świata – możemy być spokojni,
następnego i tak nie dożyjemy.
żródło zdjęcia: meritum-news.com
Dzień Kobiet – jak to się zaczęło?
Gotthold Ephraim Lessing już w
epoce oświecenia mówił, że „kobieta jest arcydziełem wszechświata”.
Jednak upłynęło bardzo dużo czasu zanim oficjalnie doceniono płeć
piękną. Zobaczmy jak to się stało, że akurat 8 marca został uznany za
Dzień Kobiet.
Już starożytni obchodzili coś na wzór
współczesnego Dnia Kobiet. Matronalia, czyli rzymskie święto obchodzone
przez zamężne kobiety, matrony przypadało na pierwszy tydzień marca.
Według wierzeń tydzień ten symbolizował macierzyństwo oraz płodność.
Rzymscy mężczyźni w wyznaczonym dniu obdarowywali swoje żony prezentami
oraz spełniali wszystkie ich zachcianki. Niestety, po upadku imperium
rzymskiego upadł również ten piękny zwyczaj. Odnowiono go dopiero w 1909
roku. Wówczas w Stanach Zjednoczonych 28 lutego Amerykanie po raz
pierwszy obchodzili Narodowy Dzień Kobiet. Jednak przyczyna obchodów do
wesołych nie należała. Rok wcześniej nowojorskie pracownice przemysłu
odzieżowego rozpoczęły strajk domagając się poprawy warunków pracy.
Zdenerwowany właściciel, aby uciszyć sprawę zamknął kobiety w fabryce.
Kilka chwil później w niezbadanych okolicznościach w zakładzie wybuch
pożar. 126 kobiet spłonęło żywcem w znienawidzonym miejscu pracy.
W 1910 roku w Kopenhadze zdecydowano, że
na całym świecie będzie obchodzony Dzień Kobiet. Nie ustalono jednak
dokładnej daty. Wiadomo było jednak, że dzień ten będzie poparciem dla
walk o prawa kobiet, również wyborczych. 3 lata później w Rosji, w
ostatnią niedzielę lutego odbyły się demonstracje. Kobiety domagały się
prawa do głosowania oraz obejmowania stanowisk publicznych. Według
kalendarza gregoriańskiego wydarzenia te miały miejsce 8 marca. Wtedy
uznano, że ostatecznie Dzień Kobiet będzie obchodzony właśnie w marcu.
W czasach PRL-u we wszystkich zakładach
pracy święto płci pięknej było obowiązkowe. Z powodu trudnych warunków
życia kobiety częściej niż kwiaty otrzymywał rzeczy praktyczne i
przydatne, np. rajstopy, ręczniki, mydła czy kawę. Władysław Gomułka
powiedział wówczas: “nie ma dziś w Polsce dziedziny, w której kobiety nie odgrywałyby ważnej roli”.
I tak zostało do dziś. Na szczęście kobiety nie muszą już walczy o
podstawowe prawa. Spełniają się w prawie wszystkich dziedzinach
zawodowych, również na wysokich stanowiskach. I choć mężczyźni nie
potrafią się do tego przyznać, kobiety równie dobrze, a często nawet
lepiej wypełniają swoje zawodowe obowiązki.
Niewiele osób o tym wie, ale istniej również Międzynarodowy Dzień Kobiet Wiejskich, który przypada na 15 października. Może za parę lat, będzie obchodzony równie hucznie jak 8 marca?
Jak mówi bohaterka znanej powieści „Dziennik Bridget Jones”:
„Być kobietą jest gorsze od bycia
rolnikiem- mamy tyle roboty z plewieniem i pryskaniem upraw: trzeba
depilować nogi woskiem, golić pachy, skubać brwi, ścierać pumeksem
stopy, złuszczać i nawilżać naskórek, oczyszczać pory, farbować odrosty,
malować rzęsy, piłować paznokcie, masować cellulitis, gimnastykować
mięśnie brzucha. W dodatku wszystkie te zabiegi są tak precyzyjne, że
wystarczy kilka dni przerwy, żeby się całkiem zapuścić. Zastanawiam się
czasem, jak bym wyglądała, gdybym zdała się na naturę- z bujnym włosem
na łydkach, brwiami a la Breżniew, cmentarzyskiem martwych komórek na
twarzy, eksplodującymi pryszczami, zakrzywionymi paznokciami czarownicy,
sflaczałym ciałem drgającym przy każdym ruchu i ślepa jak kret bez
szkieł kontaktowych. Brr! Czy można się dziwić, że dziewczynom brak
pewności siebie?”
Życzymy więc wszystkim kobietom, aby
nigdy nie traciły pewności siebie! A ich partnerom, aby zawsze
potrafili docenić „arcydzieło wszechświata”.
Co to jest déjà vu?
Wielu z nas miało kiedyś
wrażenie, że nowe miejsca wydają nam się jakby znajome, że jakaś
sytuacja się powtarza, nowo poznanych ludzi znaliśmy wcześniej, lub po
prostu coś zupełnie nowego przydarzyło nam się już niejednokrotnie. To
jest właśnie déjà vu. Z francuskiego oznacza „już widziane”. Skąd to się
bierze i dlaczego niektórzy ludzie doświadczają tego uczucia często, a
inni wcale?
Uczuciu déjà vu zawsze
towarzyszy jakaś aura tajemniczości. Człowiek wie na pewno, że coś się
już wydarzyło, ale nie potrafi sprecyzować kiedy, ani w jakich
okolicznościach. Zjawisko to występuje zawsze nagle i jest krótkotrwałe,
najwyżej kilka sekund. Dlatego to wrażenie, że powtarza się jakaś
chwila naszego życia jest tak denerwujące.
Co ciekawe, déjà vu miewali już
starożytni. Chociaż nazwa przyjęła się dużo, dużo później, bo w XIX
wieku. W starożytności kojarzono ten fenomen z metempsychozą, czyli
wędrówką dusz. Jedni myśliciele uważali, że wywołują to złe duchy,
natomiast inni, wśród nich był także Sokrates, że uczucie „już widziane”
to po prostu wspomnienia z poprzednich wcieleń. Pogląd ten, za sprawą
Waltera Scotta przetrwał do dziś, chociaż już niewielu go uznaje. W XIX
wieku déjà vu próbowano wyjaśnić w sposób naukowy. Artur Landbroke Wigan
nazwał to uczucie poczuciem preegzystencji. Ponadto, wprowadził ideę
podwójnego mózgu. Twierdził, że gdy jeden mózg normalnie funkcjonuje,
drugi w tym czasie jest w stanie letargu. Pomimo uśpienia, drugi mózg
odbiera sygnały i informacje. W momencie, gdy budzi się i powraca do
stanu poprawnego funkcjonowania, porównuje aktualne bodźce z tymi z
momentu, w którym „spał”. W ten sposób mamy uczucie „ponownego
widzenia”. Z biegiem lat naukowcy szukali nowych wyjaśnień dla tego
zadziwiającego zjawiska. Stwierdzili, że déjà vu to po prostu urojenie
pamięci. Co więcej, zgodnie przyjęli, że wiążą się z nim zaburzenia
neurologiczne, a nawet objawy padaczki. Z tego wynika, że wszyscy ludzie
miewający déjà vu chorują na padaczkę! Neurolodzy w swoich dociekaniach
wysuwają tezę, że uczucie „ponownego widzenia” towarzyszy nie tylko
małym napadom padaczki, ale również napadom psychosensorycznym padaczki
skroniowej, cokolwiek miałoby to znaczyć. W latach 60. XX wieku dwóch
naukowców przeprowadziło eksperyment. Podczas operacji dokonywali
stymulacji tylnej części zakrętu skroniowego górnego prądem elektrycznym
i kilku pacjentów przyznało, że miało déjà vu. Po paru latach doszli do
wniosku, że tylko uszkodzenia pewnych okolic mózgu są w stanie wywołać
uczucie „ponownego widzenia”. Podczas, gdy jedna półkula odbiera
informacje, druga przetwarza je z opóźnieniem, ale na tyle małym, że
mamy wrażenie, że odbieramy te bodźce po raz drugi. Jakby nie patrzeć,
jesteśmy upośledzeni.
Psychiatrzy podchodzą do tego zjawiska
trochę mniej naukowo i mrocznie. Uważają, że déjà vu, to zwyczajny
proces przypomnienia lub rozpoznania. Freud twierdził, że zjawisko to
pojawia się, gdy aktualna sytuacja budzi pewną nieświadomą fantazję,
która z kolei budzi pewne wcześniej nieświadome życzenie. Nie jest ono
jednak rozpoznawane, ponieważ nigdy przedtem nie stało się świadome.
Uczucie znajomości przenosi się natomiast na otoczenie. Trochę to
skomplikowane, ale bardziej optymistyczne niż padaczka. Natomiast w
parapsychologii déjà vu tłumaczone jest jako kontakt ducha człowieka z
istotą ponadmaterialną, która posiada wszechwiedzę wszechistnienia.
Jeszcze inna teoria mówi, że w noc po naszym urodzeniu człowiekowi śni
się całe jego życie, a „ponowne widzenie” to po prostu wspomniane
strzępki tego snu. Najlepsze wytłumaczenie mają jak zwykle dzieci. Po
prostu, gdy czarodziej się pomyli – cofa czas. Gdy robi to bardzo często
ludzie orientują się, że coś już było i mają déjà vu. I tego
wyjaśnienia się trzymajmy!
Etykiety:
bodźce,
deja vu,
déjà vu,
mózg,
o wszystkim i o niczym,
okiem filolożki,
okiem-filolożki,
padaczka,
psychika,
sokrates
Złudzenia optyczne
Woody Allen twierdzi, że „mózg
jest najbardziej przecenianym z ludzkich organów”. Cóż, ma dużo racji.
Wystarczy mieszanina odpowiednich kolorów, cieni, kontrastów, aby
wprowadzić mózg w błędny tok myślenia.
Na takiej samej zasadzie skonstruowany jest rysunek kobiety. Od obserwatora zależy czy zobaczy on młodą damę czy staruszkę.
90 % badanych widzi stojącego tyłem człowieczka. Ale to nie wszystko! Kto by pomyślał, że za pomocą jednego rysunku można przedstawić jednocześnie Eskimosa wchodzącego do jaskini i głowę Indianina?
Nic nie jest w stanie aż tak oszukać naszego mózgu jak kolory. A przedstawione za pomocą odpowiednich kształtów dodatkowo potęgują wrażenia. Wystarczy odpowiedni kontrast i wiatraczek zaczyna wirować!
Złudzenie optyczne to nic innego, jak błędna interpretacja obrazu. Zjawisko nie ma nic wspólnego z „przebiegłą” grafiką komputerową czy wirtualnymi sztuczkami. Po prostu wynika z naszej percepcji, nad którą dominuje albo wyobraźnia albo inteligencja, a co najlepsze nie ma złych odpowiedzi. Każde postrzeganie jest dobre.
Gdy uważnie wpatrzymy się w obrazek walce zaczynają się kręcić! Taki rodzaj złudzenia zaliczamy do grupy figur dwuznacznych. Obraz na naszej siatkówce pozostaje statyczny, ale to mózg „wprawia” w ruch poszczególne elementy.
Ktoś kiedyś powiedział, że “wszystko co widzimy, może być postrzegane w inny sposób, a wszystko na co patrzymy jest iluzją”. Czy w takim razie powinniśmy ufać naszemu mózgowi?
Najlepszym przykładem takiego „oszustwa” są złudzenia optyczne.
Na początku XX wieku pewien psycholog
opublikował rysunek iluzji twarzy-wazonu, który dziś znany jest każdemu.
Sztuczka, którą zastosował polega na dwuznaczności tła i figury.
Przecięty obserwator zauważa albo biały wazon na czarnym tle, albo dwa
czarne profile na tle białym. Jego postrzeganie zależy wyłącznie od
percepcji mózgu lub nastawienia wewnętrznego, tzn. sugestii. Mało kto
jest w stanie na pierwszy rzut oka zauważyć obie rzeczy.
Na takiej samej zasadzie skonstruowany jest rysunek kobiety. Od obserwatora zależy czy zobaczy on młodą damę czy staruszkę.
90 % badanych widzi stojącego tyłem człowieczka. Ale to nie wszystko! Kto by pomyślał, że za pomocą jednego rysunku można przedstawić jednocześnie Eskimosa wchodzącego do jaskini i głowę Indianina?
Nic nie jest w stanie aż tak oszukać naszego mózgu jak kolory. A przedstawione za pomocą odpowiednich kształtów dodatkowo potęgują wrażenia. Wystarczy odpowiedni kontrast i wiatraczek zaczyna wirować!
Odcienie, figury, tło i nie potrzeba magii, aby statek zaczynał się poruszać!
Złudzenie optyczne to nic innego, jak błędna interpretacja obrazu. Zjawisko nie ma nic wspólnego z „przebiegłą” grafiką komputerową czy wirtualnymi sztuczkami. Po prostu wynika z naszej percepcji, nad którą dominuje albo wyobraźnia albo inteligencja, a co najlepsze nie ma złych odpowiedzi. Każde postrzeganie jest dobre.
Gdy uważnie wpatrzymy się w obrazek walce zaczynają się kręcić! Taki rodzaj złudzenia zaliczamy do grupy figur dwuznacznych. Obraz na naszej siatkówce pozostaje statyczny, ale to mózg „wprawia” w ruch poszczególne elementy.
Ktoś kiedyś powiedział, że “wszystko co widzimy, może być postrzegane w inny sposób, a wszystko na co patrzymy jest iluzją”. Czy w takim razie powinniśmy ufać naszemu mózgowi?
Zasłona dymna - recenzja
Światowej sławy dziennikarka budzi się w łóżku swojego przyjaciela, z
którym od lat łączył ją romans. Nie było by w
tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mężczyzna nie żyje, a ona nie
pamięta absolutnie nic z ubiegłej nocy.
I oczywiście od razu jest główną
podejrzaną! Sprawę komplikuje fakt, że trup, był funkcjonariuszem policji i
wielkim bohaterem, który kilka lat wcześniej uratował z płonącego budynku
mnóstwo osób. Britt za wszelką cenę próbuje dowieść, że podano jej tabletkę
powodującą utratę pamięci. Tylko kto i po co to zrobił? Co więcej, jej
przyjaciel spotkał się z nią, żeby przed śmiercią dokonać „rachunku sumienia” i
wyjawić doskonale maskowaną zbrodnię funkcjonariuszy policji! Jednak ktoś za
wszelką cenę chciał go uciszyć. Dlaczego giną osoby, które akurat miały związek
z pożarem? Jak wpływ na całą sytuację ma strażak – zlinczowany przez Britt
przed kamerami? Kim jest homoseksualista o zdeformowanej twarzy i dlatego
dziennikarka została porwana?
Sandra Brown po raz kolejny
udowadnia, że jest prawdziwą mistrzynią thrillerów! Ciekawa fabuła, wciągająca
akcja i tajemnica, która nie ma dna. Autorka kończy rozdziały w kluczowych, dla
przebiegu akcji momentach, tak, że nie sposób oderwać się od lektury. Stopniowo
odkrywa coraz to nowe sekrety, wprowadza bohaterów całkowicie obalających
początkowe domniemania czytelników. Do ostatniej strony nie wiadomo kto jest dobry,
a kto zły. A zakończenie? Całkowicie nieoczekiwane!
Robisz laske czy łaskę?
„Używajcie polskich znaków! Jest różnica czy zrobisz komuś ŁASKĘ czy LASKE!”
– Profesor Bralczyk w sposób bezpośredni, z dystansem i humorem porusza problem
lekceważącego stosunku do rodzimego języka. Tak. To bez wątpienia jeden z
grzechów głównych Polaków. A jaki jest kolejny? Nagminne błędy językowe!
Była moda na tzw. pIsMo
PoKeMoNoWe (na zmianę mała i duża litera), na zastępowanie polskich znaków typu
sz, ż – wersją angielską, np. boshe, jush,
ale moda na „niepoprawność” panuje nieustannie! Weźmy na przykład jeden z
najczęściej popełnianych i najbardziej denerwujących błędów: rok dwutysięczny pierwszy, dwutysięczny drugi, dwutysięczny dwunasty, zamiast dwa
tysiące dwunasty! O dziwo, nikomu nie przyjdzie do głowy powiedzieć dziewięćsetny dwunasty. Brzmi głupio?
Tak samo jest w przypadku
wyrażenia „na tablicy pisało”,
zamiast było napisane. Nikt nie mówi na ścianie malowało, rysowało – tylko było
namalowane, było narysowane. Dlaczego w przypadku czasownika „pisać” robimy
wyjątek? Nie wiadomo.
Nie wspominając już o licznych pleonazmach
(pleonazm - czyli potocznie mówiąc „masło maślane”): skręcać w bok, cofać się w
tył (a można się cofnąć do przodu?), klęczeć na kolanach, tylko i wyłącznie,
fakt autentyczny (jakby istniały fakty fikcyjne), okres czasu, w dniu
dzisiejszym, w miesiącu wrześniu (samo słowo wrzesień oznacza konkretny miesiąc),
w każdym bądź razie (niefortunna zbitka wyrażeń: w każdym razie i bądź co
bądź), kontynuować dalej, potencjalne możliwości, spadać w dół, zabić się na
śmierć czy w końcu: błędna pomyłka.
Ostatnio bardzo modne stało się
wyrażenie „osoba decyzyjna”, szczególnie popularne u przedstawicieli firm
dzwoniących z jakąś ofertą. To nic, że niepoprawnie – ważne, że krótko. Idąc
dalej tym tropem zaczniemy skracać wszystko. Niedługo będziemy mówić osoba
komórkująca, osoba laptopująca, czy nawet osoba sedesująca!
Co jest przyczyną niechlujstwa
językowego? Na pewno w dużej mierze bierze się ono z wielu anglicyzmów funkcjonujących
w naszym języku. Teraz już nikt nie mówi „wydarzenie”, teraz mówi się „event”!
Papieżyca Joanna - recenzja
„Przed kobietami, które są dość silne by marzyć, otwierają się
zadziwiające możliwości. Ta książka to opowieść o jednej z takich marzycielek”
– tymi słowami autorka podsumowuje rezultat swojej 7 letniej pracy.
Papieżyca Joanna, a właściwie Jan
Anglicus – to postać przez jednych uważana za historyczną, przez innych za
legendarną. Jedno jest pewne, papieżyca Joanna żyła naprawdę! Donna Woolfolk
Cross przez lata zbierała materiały potwierdzające sprawowanie pontyfikatu
przez kobietę. Autorka zdecydowała się jednak na napisanie powieść, a nie pracy
naukowej, gdyż pewne kwestie dotyczące chociażby dzieciństwa, czy dekretów
Joanny (doszczętnie zniszczonych przez duchownych po odkryciu prawdy) stanowią
lukę, którą Cross postanowiła wypełnić wyobraźnią. Autorka rozpoczyna historię
Joanny dokładnie od samego początku, czyli momentu jej narodzin. Opowiada o
trudnym dzieciństwie, kiedy to zdolna i bystra dziewczynka była bita i
maltretowana przez ojca-kanonika, gdyż mądrość u kobiety była uważana za
sprzeczną z naturą. Przedstawia ogromną determinację, dzięki której Joanna
poznała łacinę i grekę – nieprzyswajalną nawet dla najwyższych duchownych.
Cross bardzo dokładnie opisuje drogę Joanny na tron papieski. Od zakonu w Fuldze,
po liczne pielgrzymki, opactwa, aż do Rzymu, gdzie uratowała życie papieżowi,
jako największy z medyków. Joanna była w stanie wyrzec się swoje płci i przyjąć
życie mężczyzny, ale jej walka o zrezygnowanie z miłości zakończyła się klęską.
Jako papież, w czasie procesji urodziła dziecko.
Do XVI wieku pontyfikat Joanny
był powszechnie uznawanym faktem (w Rzymie stał nawet jej pomnik). Dopiero
później Kościół dołożył wszelkich starań, aby usunąć Jana Anglicusa ze
wszystkich ksiąg i roczników. Mimo tego zachowało się wiele dowodów, których
nikt nie jest w stanie podważyć. Cross w dołączonym do powieści rozdziale
wymienia wszystkie najważniejsze. Najzabawniejsze jest chyba krzesło z
odpowiednimi otworami i zagłębieniami, na których musiał usiąść nowo mianowany papież,
aby potwierdzić swoją męskość.
Historia kobiety-papieża to nie
jedyny przykład w historii dotyczący przyjmowania męskiej tożsamości. Autorka
wymienia kilkadziesiąt kobiet marynarzy, żołnierzy, duchowych, które dla
marzenia wyrzekały się swojej płci. Najnowszy pochodzi z 1994 roku kiedy to
Tersinha Gomez zdobyła wiele odznaczeń, nagród, wyróżnień, doszła nawet do
stopnia generała w armii portugalskiej jako Harry Buford.
W 2009 roku do kin wszedł film
nakręcony na kanwie powieści Donny Woolfolk Cross pod takim samym tytułem, lecz
w mocno okrojonej wersji. Brakuje w nim wielu istotnych szczegółów, potwierdza
jednak istnienie papieżycy Joanny.
Subskrybuj:
Posty (Atom)