Pokazywanie postów oznaczonych etykietą o wszystkim i o niczym. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą o wszystkim i o niczym. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 25 grudnia 2012

Skąd się wzięły Walentynki?

Jak powszechnie wiadomo święto zakochanych obchodzone jest 14 lutego. Skąd jednak wziął się ten zwyczaj i jak się do niego ma święty Walenty? Na to pytanie niewielu z nas zna odpowiedź. Jeszcze większa liczba osób z nieukrywanym zdziwieniem reaguje na wiadomość, że Walenty to również patron ludzi chorych. Bo czy istnieje większa choroba niż miłość?

Walentynki znane były już w czasach pogańskich. 14 luty to dla starożytnych Rzymian wigilia Lupercaliow, czyli świąt ku czci Fauna – mitycznego bożka, opiekuna trzod i zbiorów, a przede wszystkim płodności. W tym dniu wszystkie rzymiańskie dziewczęta wrzucały do skrzyni swoje imiona. Następnie młodzi mężczyźni losowali swoją partnerkę na uroczystości Lupercaliow. Według najstarszych przekazów dziewczyny oprócz imion zapisywały również krótkie wiadomości miłosne. Jednak upadek Rzymu oraz wprowadzenie chrześcijaństwa przyczynił się do zaniechania tego obrządku. Aby całkowicie nie odcinać się od tradycji Kościół postanowił pozostawić ów dzień, jednak nadał mu chrześcijańską interpretację. 14 luty nie był już świętem na cześć pogańskiego bożka, ale chrześcijańskiego świętego. Idealnym kandydatem okazał się biskup Interamny, męczennik, zgładzony przez cesarza Klaudiusza – święty Walenty.
Walentych było kilku. Jednak najbardziej znany i związany ze świętem zakochanych był żyjący w III w n.e – ks. Walenty. Panujący wówczas cesarz Klaudiusz II wydał zakaz udzielania ślubów. Chciał bowiem, aby mężczyźni zamiast zakładać rodziny, wstępowali do armii. Ksiądz Walenty zasłynął z tego, że pomimo zakazu udzielał boskiego błogosławieństwa zakochanym. Niestety, został nakryty przez rzymskich żołnierzy i skazany na śmierć. W więzieniu ksiądz zaprzyjaźnił się z córką jednego ze strażników, której przed śmiercią przekazał list podpisany „Od Twojego Walentego”. W ten sposób zakochani po dziś dzień podpisują swoje listy.
Inna legenda głosi, że Walenty to młodzieniec, który zginął na arenie rozszarpany przez lwy za pomoc w ukrywaniu chrześcijan. Oczekując na śmierć, 14 lutego zostawił romantyczną wiadomość swojej ukochanej. Była to pierwsza walentynka.
Z kolei Brytyjczycy uważają Walentynki za własne święto, rozsławione przez sir Waltera Scotta. Głosił on, że 14 lutego to dzień, kiedy na Wyspach Brytyjskich ptaki zaczynają łączyć się w pary, a ludzie po prostu idą za ich przykładem.
Najbardziej znanym uosobieniem Walentynek jest oczywiście Amor – bóg miłości. Przedstawiany jako dziecko, lub nagi młody mężczyzna ze skrzydłami. Jego atutem są miłosne strzały, którymi potrafi upolować największego przeciwnika miłości.
Polskim odpowiednikiem Walentynek jest prasłowiańskie święto Nocy Świętojańskiej (sobótki) przypadające z 21 na 22 czerwca. Ostatnio po wielu latach powrócono także do świętowania kaziuków, czyli popularnego na przedwojennych kresach święta Kazimierza, obchodzonego 4 marca. Oba te święta zostały jednak wyparte przez popularne na całym świecie Walentynki, które na dobre zadomowiły się w naszym kalendarzu 14 lutego.
Ze świętem zakochanych związana jest również tradycja wysyłania Walentynek, czyli miłosnych listów lub ozdobnych kartek. Po raz pierwszy pojawiła się w XVIII-wiecznej Anglii, gdzie wymieniano się wykonanymi ręcznie ze wstążek i koronek kartkami. Wraz z europejskimi osadnikami dotarły one do Ameryki, gdzie też szybko się rozprzestrzeniły. Amerykanie, zgodnie ze swoim duchem podeszli do Walentynek po amerykańsku – postanowili na nich zarobić. Pionierką  przemysłu walentynkowego została w 1847 roku zupełnie nieświadomie 19-letnia Esther Allen Howland. Dziewczyna tak zafascynowała się pierwszą otrzymaną walentynką, że postanowiła sama zająć się wyrobem kartek. Sprowadziła niezbędne materiały i ruszyła z produkcją. Jej talent artystyczny sprawił, że kartki rozchodziły się szybciej, niż była je w stanie wytwarzać. Wciągnęła więc do interesu przyjaciół i zakończyła rok z szokującym wówczas zyskiem 100000$. Sukces kartek walentynkowych był pierwszym krokiem do całkowitej komercjalizacji świąt w Ameryce.
Obecnie walentynki są drugim po Bożym Narodzeniu najbardziej dochodowym świętem na świecie. Dziś wysyła się ponad miliard kartek walentynkowych. Liczba ta z roku na roku rośnie, bo przecież  “Świat bez miłości jest światem martwym” (Albert Camus).

niedziela, 23 grudnia 2012

Skąd się wziął piątek 13.?

Piątek 13., czarny kot, pęknięte lustro, wysypana sól to tylko niektóre z przesądów. Czy powinniśmy w nie naprawdę wierzyć? Skąd wzięło się przekonanie, że piątek 13 jest dniem pechowym?

W starożytności Babilończycy uważali, że porządek świata opierał się na liczbie 12. Było 12 miesięcy w roku, 12 godzin dnia i nocy, 12 znaków zodiaku. Liczba 12, uważana za idealną warunkowała harmonie na świecie. Dlatego liczba następna, 13 budziła powszechny strach.
Również w tradycji chrześcijańskiej liczba 13 została uznana za pechową. W Ostatniej Wieczerzy uczestniczyło 13 osób. Co więcej, sam Jezus Chrystus został ukrzyżowany w piątek i to wtedy po raz pierwszy skojarzono liczbę 13 z piątkiem.
Najbardziej znanym wytłumaczeniem piątku 13, jako dnia, który przynosi pecha są wydarzenia we Francji na początku XIV wieku. Monarcha francuski Filip Piękny zazdrosny o majątek Templariuszy 13 października 1307 roku rozkazał swojemu kanclerzowi aresztować wszystkich członków zakonu. W sytuację zamieszany był również papież Klemens V, który chciał pozbyć się wpływowych zakonników. Wkrótce wszyscy mnisi spłonęli na stosie. Jak głosi legenda ostatni Wielki Mistrz Zakonu, tuż przed śmiercią w płomieniach wyklął króla, kanclerza i papieża. Wszyscy zmarli w niedługim czasie po tym wydarzeniu.
Aby uniknąć pechowych sytuacji w tym dniu, wystarczy nie wychodzić z domu do godz. 14:00 w sobotę! A wszystkim odważnym, życzę powodzenia!

End of the world!

Rok 2012 – rok zagłady! Tysiące apokaliptycznych filmów pod znamiennym tytułem – 2012, miliony sarkastycznych książek z cyklu „jak przetrwać koniec świata”. Globalne ocieplenie, Planeta X,  wybuch słońca, kalendarz Majów – to tylko niektóre z “potwierdzonych naukowo” przyczyn kataklizmu. Filmowcy robią coraz większy biznes na tego typu filmach, literaci nie mając pomysłu na nową, ambitną książkę – wykorzystują oklepany temat. A przecież “końców świata” przeżyliśmy już kilka(dziesiąt). 
 
Zagłada świata miała nastąpić już w 999 roku. Panował wówczas pogląd religijny głoszący tysiącletnie panowanie Królestwa Bożego – millenaryzm, czyli wiara w Millenium. Zgodnie z tym przekonaniem koniec świata miał być 31 grudnia 999 roku. Gdy tak się nie stało ludzie zaczęli świętować i w ten sposób zrodziła się tradycja zabaw sylwestrowych. Dlaczego sylwestrowych? Od panującego wówczas papieża Sylwestra II.
 Wincenty Ferreriusz – święty kościoła katolickiego, hiszpański dominikanin był “święcie” przekonany, że koniec świata nastąpi w 1412 roku. Jego teoria była tak popularna, że w ikonografii przedstawia się go z trąbą i płomieniem na czole jako anioła Apokalipsy. I jak  tu ufać świętemu?
 
Końca świata nie było, ale w zamian za to mieliśmy I potem II wojnę światową, nie mniej przerażające niż całkowita zagłada…
Od zawsze największe obawy budziła data końca wieku. 31 grudnia 1999 to kolejny rok  identyfikowany z przepowiednią końca świata. W tym dniu rzekomo na niebie miał się pojawić kosmiczny krzyż, towarzyszący zaćmieniu słońca. Zaćmienie słońca wprawdzie było, ale 4 miesiące wcześniej, a o kosmicznym krzyżu jak dotąd nikt nie słyszał.
Skąd wzięło się przekonanie, że trzy dziewiątki symbolizują zagładę? Nie wiadomo. W teologii to 666 jest liczbą Bestii, uosobieniem szatana, ale przede wszystkim parodią Trójcy Świętej. A liczba 999? Na zasadzenie odwrotności kojarzona jest z liczbą Boga.
Najbliższą i “najpewniejszą” datą końca świata był do niedawna 21 grudnia 2012 rok. Wtedy też kończy się kalendarz Majów. Jednak według najnowszych badań naukowcy stwierdzają, że Majowie nigdy nie przewidywali końca świata! A symboliczna data 2012 oznacza jedynie przejście do nowej ery. Co więcej, 21 grudnia zwiastuje powrót tajemniczego boga Majów, Bolon Yokte, co nie ma nic wspólnego z zagładą ludzkości. Możemy więc bez obaw snuć plany na Sylwestra 2013!
 Koniec świata jest dla ludzi czymś intrygującym. Wiadomo, wszystko co miało swój początek, musi mieć też koniec. Naukowcy ciągle odkrywają nowe przyczyny, spierają się w teoriach, datach… Nam pozostaje jedynie żyć nadzieją, że genialny Isaac Newton nie pomylił się także i tym razem, przepowiadając zagładę ludzkości na rok 2060.  Jeszcze większą nadzieją napawa nas teoria 999, bo skoro koniec wieku oznacza koniec świata – możemy być spokojni, następnego i tak nie dożyjemy.

żródło zdjęcia: meritum-news.com

Dzień Kobiet – jak to się zaczęło?

Gotthold Ephraim Lessing już w epoce oświecenia mówił, że „kobieta jest arcydziełem wszechświata”. Jednak upłynęło bardzo dużo czasu zanim oficjalnie doceniono płeć piękną. Zobaczmy jak to się stało, że akurat 8 marca został uznany za Dzień Kobiet.

Już starożytni obchodzili coś na wzór współczesnego Dnia Kobiet. Matronalia, czyli rzymskie święto obchodzone przez zamężne kobiety, matrony przypadało na pierwszy tydzień marca. Według wierzeń tydzień ten symbolizował macierzyństwo oraz płodność. Rzymscy mężczyźni w wyznaczonym dniu obdarowywali swoje żony prezentami oraz spełniali wszystkie ich zachcianki. Niestety, po upadku imperium rzymskiego upadł również ten piękny zwyczaj. Odnowiono go dopiero w 1909 roku. Wówczas w Stanach Zjednoczonych 28 lutego Amerykanie po raz pierwszy obchodzili Narodowy Dzień Kobiet. Jednak przyczyna obchodów do wesołych nie należała. Rok wcześniej nowojorskie pracownice przemysłu odzieżowego rozpoczęły strajk domagając się poprawy warunków pracy. Zdenerwowany właściciel, aby uciszyć sprawę zamknął kobiety w fabryce. Kilka chwil później w niezbadanych okolicznościach w zakładzie wybuch pożar. 126 kobiet spłonęło żywcem w znienawidzonym miejscu pracy.
W 1910 roku w Kopenhadze zdecydowano, że na całym świecie będzie obchodzony Dzień Kobiet. Nie ustalono jednak dokładnej daty. Wiadomo było jednak, że dzień ten będzie poparciem dla walk o prawa kobiet, również wyborczych. 3 lata później w Rosji, w ostatnią niedzielę lutego odbyły się demonstracje. Kobiety domagały się prawa do głosowania oraz obejmowania stanowisk publicznych. Według kalendarza gregoriańskiego wydarzenia te miały miejsce 8 marca. Wtedy uznano, że ostatecznie Dzień Kobiet będzie obchodzony właśnie w marcu.
W czasach PRL-u we wszystkich zakładach pracy święto płci pięknej było obowiązkowe. Z powodu trudnych warunków życia kobiety częściej niż kwiaty otrzymywał rzeczy praktyczne i przydatne, np. rajstopy, ręczniki, mydła czy kawę. Władysław Gomułka powiedział wówczas: “nie ma dziś w Polsce dziedziny, w której kobiety nie odgrywałyby ważnej roli”. I tak zostało do dziś. Na szczęście kobiety nie muszą już walczy o podstawowe prawa. Spełniają się w prawie wszystkich dziedzinach zawodowych, również na wysokich stanowiskach. I choć mężczyźni nie potrafią się do tego przyznać, kobiety równie dobrze, a często nawet lepiej wypełniają swoje zawodowe obowiązki.
Niewiele osób o tym wie, ale istniej również Międzynarodowy Dzień Kobiet Wiejskich, który przypada na 15 października. Może za parę lat, będzie obchodzony równie hucznie jak 8 marca?
Jak mówi bohaterka znanej powieści „Dziennik Bridget Jones”:
„Być kobietą jest gorsze od bycia rolnikiem- mamy tyle roboty z plewieniem i pryskaniem upraw: trzeba depilować nogi woskiem, golić pachy, skubać brwi, ścierać pumeksem stopy, złuszczać i nawilżać naskórek, oczyszczać pory, farbować odrosty, malować rzęsy, piłować paznokcie, masować cellulitis, gimnastykować mięśnie brzucha. W dodatku wszystkie te zabiegi są tak precyzyjne, że wystarczy kilka dni przerwy, żeby się całkiem zapuścić. Zastanawiam się czasem, jak bym wyglądała, gdybym zdała się na naturę- z bujnym włosem na łydkach, brwiami a la Breżniew, cmentarzyskiem martwych komórek na twarzy, eksplodującymi pryszczami, zakrzywionymi paznokciami czarownicy, sflaczałym ciałem drgającym przy każdym ruchu i ślepa jak kret bez szkieł kontaktowych. Brr! Czy można się dziwić, że dziewczynom brak pewności siebie?”

Życzymy więc wszystkim kobietom, aby nigdy nie traciły pewności siebie! A ich  partnerom, aby zawsze potrafili docenić „arcydzieło wszechświata”.

Co to jest déjà vu?

Wielu z nas miało kiedyś wrażenie, że nowe miejsca wydają nam się jakby znajome, że jakaś sytuacja się powtarza, nowo poznanych ludzi znaliśmy wcześniej, lub po prostu coś zupełnie nowego przydarzyło nam się już niejednokrotnie. To jest właśnie déjà vu. Z francuskiego oznacza „już widziane”. Skąd to się bierze i dlaczego niektórzy ludzie doświadczają tego uczucia często, a inni wcale?
 
Uczuciu déjà vu zawsze towarzyszy jakaś aura tajemniczości. Człowiek wie na pewno, że coś się już wydarzyło, ale nie potrafi sprecyzować kiedy, ani w jakich okolicznościach. Zjawisko to występuje zawsze nagle i jest krótkotrwałe, najwyżej kilka sekund. Dlatego to wrażenie, że powtarza się jakaś chwila naszego życia jest tak denerwujące.
Co ciekawe, déjà vu miewali już starożytni. Chociaż nazwa przyjęła się dużo, dużo później, bo w XIX wieku. W starożytności kojarzono ten fenomen z metempsychozą, czyli wędrówką dusz. Jedni myśliciele uważali, że wywołują to złe duchy, natomiast inni, wśród nich był także Sokrates, że uczucie „już widziane” to po prostu wspomnienia z poprzednich wcieleń.  Pogląd ten, za sprawą Waltera Scotta przetrwał do dziś, chociaż już niewielu go uznaje. W XIX wieku déjà vu próbowano wyjaśnić w sposób naukowy. Artur Landbroke Wigan nazwał to uczucie poczuciem preegzystencji. Ponadto, wprowadził ideę podwójnego mózgu. Twierdził, że gdy jeden mózg normalnie funkcjonuje, drugi w tym czasie jest w stanie letargu. Pomimo uśpienia, drugi mózg odbiera sygnały i informacje. W momencie, gdy budzi się i powraca do stanu poprawnego funkcjonowania, porównuje aktualne bodźce z tymi z momentu, w którym „spał”. W ten sposób mamy uczucie „ponownego widzenia”. Z biegiem lat naukowcy szukali nowych wyjaśnień dla tego zadziwiającego zjawiska. Stwierdzili, że déjà vu to po prostu urojenie pamięci. Co więcej, zgodnie przyjęli, że wiążą się z nim zaburzenia neurologiczne, a nawet objawy padaczki. Z tego wynika, że wszyscy ludzie miewający déjà vu chorują na padaczkę! Neurolodzy w swoich dociekaniach wysuwają tezę, że uczucie „ponownego widzenia” towarzyszy nie tylko małym napadom padaczki, ale również  napadom psychosensorycznym padaczki skroniowej, cokolwiek miałoby to znaczyć. W latach 60. XX wieku dwóch naukowców przeprowadziło eksperyment. Podczas operacji dokonywali stymulacji tylnej części zakrętu skroniowego górnego prądem elektrycznym i kilku pacjentów przyznało, że miało déjà vu. Po paru latach doszli do wniosku, że tylko uszkodzenia pewnych okolic mózgu są w stanie wywołać uczucie „ponownego widzenia”. Podczas, gdy jedna półkula odbiera informacje, druga przetwarza je z opóźnieniem, ale na tyle małym, że mamy wrażenie, że odbieramy te bodźce po raz drugi. Jakby nie patrzeć, jesteśmy upośledzeni.
Psychiatrzy podchodzą do tego zjawiska trochę mniej naukowo i mrocznie. Uważają, że déjà vu, to zwyczajny proces przypomnienia lub rozpoznania. Freud twierdził, że zjawisko to pojawia się, gdy aktualna sytuacja budzi pewną nieświadomą fantazję, która z kolei budzi pewne wcześniej nieświadome życzenie. Nie jest ono jednak rozpoznawane, ponieważ nigdy przedtem nie stało się świadome. Uczucie znajomości przenosi się natomiast na otoczenie. Trochę to skomplikowane, ale bardziej optymistyczne niż padaczka. Natomiast w parapsychologii déjà vu tłumaczone jest jako kontakt ducha człowieka z istotą ponadmaterialną, która posiada wszechwiedzę wszechistnienia. Jeszcze inna teoria mówi, że w noc po naszym urodzeniu człowiekowi śni się całe jego życie, a „ponowne widzenie” to po prostu wspomniane strzępki tego snu. Najlepsze wytłumaczenie mają jak zwykle dzieci. Po prostu, gdy czarodziej się pomyli – cofa czas. Gdy robi to bardzo często ludzie orientują się, że coś już było i mają déjà vu. I tego wyjaśnienia się trzymajmy!

Złudzenia optyczne

Woody Allen twierdzi, że „mózg jest najbardziej przecenianym z ludzkich organów”. Cóż, ma dużo racji. Wystarczy mieszanina odpowiednich kolorów, cieni, kontrastów, aby wprowadzić mózg w błędny tok myślenia.
 

Najlepszym przykładem takiego „oszustwa” są złudzenia optyczne.
Na początku XX wieku pewien psycholog opublikował rysunek iluzji twarzy-wazonu, który dziś znany jest każdemu. Sztuczka, którą zastosował polega na dwuznaczności tła i figury. Przecięty obserwator zauważa albo biały wazon na czarnym tle, albo dwa czarne profile na tle białym. Jego postrzeganie zależy wyłącznie od percepcji mózgu lub nastawienia wewnętrznego, tzn. sugestii. Mało kto jest w stanie na pierwszy rzut oka zauważyć obie rzeczy.

Na takiej samej zasadzie skonstruowany jest rysunek kobiety. Od obserwatora zależy czy zobaczy on młodą damę czy staruszkę.
90 % badanych widzi stojącego tyłem człowieczka. Ale to nie wszystko! Kto by pomyślał, że za pomocą jednego rysunku można przedstawić jednocześnie Eskimosa wchodzącego do jaskini i głowę Indianina?
Nic nie jest w stanie aż tak oszukać naszego mózgu jak kolory. A przedstawione za pomocą odpowiednich kształtów dodatkowo potęgują wrażenia. Wystarczy odpowiedni kontrast i wiatraczek zaczyna wirować!

Odcienie, figury, tło i nie potrzeba magii, aby statek zaczynał się poruszać!



Złudzenie optyczne to nic innego, jak błędna interpretacja obrazu. Zjawisko nie ma nic wspólnego z „przebiegłą” grafiką komputerową czy wirtualnymi sztuczkami. Po prostu wynika z naszej percepcji, nad którą dominuje albo wyobraźnia albo inteligencja, a co najlepsze nie ma złych odpowiedzi. Każde postrzeganie jest dobre.



Gdy uważnie wpatrzymy się w obrazek walce zaczynają się kręcić! Taki rodzaj złudzenia zaliczamy do grupy figur dwuznacznych. Obraz na naszej siatkówce pozostaje statyczny, ale to mózg „wprawia” w ruch poszczególne elementy.



Ktoś kiedyś powiedział, że “wszystko co widzimy, może być postrzegane w inny sposób, a wszystko na co patrzymy jest iluzją”. Czy w takim razie powinniśmy ufać naszemu mózgowi?

Pocztówka z Danii



Kraj mlekiem i miodem płynący…

O jakim kraju mowa? Wielu, jeśli nie wszyscy, pomyśli na pewno nie o Polsce. I ma rację, przynajmniej (miejmy nadzieję) na razie. Królestwo Danii! Najmniejsze wśród państw nordyckich, ale wcale nie najgorsze!

Podczas objazdowej wycieczki po Danii natrafiliśmy na bezdomnego Polaka. Jak się okazało znajomego naszej pilotki, która od lat namawia go na powrót do Polski, proponując dojazd. Polak, nazwijmy go panem K. (dokładnego imienia nie pamiętam, ale i tak nie jest ono istotne) uparcie twierdzi, że woli zostać bezdomnym w Danii niż ważnym kierownikiem jakiejś firmy w Polsce. Dlaczego? Bo w Danii królowa go żywi, ubiera i leczy! Codziennie w wyznaczone miejsce podjeżdża samochód z czystymi, nowymi ubraniami dla bezdomnych. Każdemu bezdomnemu przysługuje 7 posiłków dziennie. I to nie byle jakich! Dania wydawane są w dowolnych restauracjach, barach, pizzeriach na zasadzie szwedzkiego stołu. Bezdomny wybiera co i w jakiej ilość ma ochotę zjeść. A jak wygląda sprawa ze służbą zdrowia? Pan K. za pobyt w szpitalu, badania, leczenie nie płaci absolutnie nic – wszystko „stawia” królowa. Dla porównania w Polsce na najprostsze badanie trzeba czekać w kolejce kilka miesięcy. W Danii po wypisaniu ze szpitala pielęgniarka idzie z bezdomnym do apteki, w celu kupieniu mu leków, na koszt szpitala. W Polsce przeciętny emeryt wydaje 70% swojej emerytury na niezbędne tabletki. Co więcej, każdemu bezdomnemu przysługuje paczka papierosów dziennie! Ponieważ człowiek uzależniony, który nie ma dostępu do nikotyny może być agresywny i zaczepiać przechodniów, a na takie coś kulturalny kraj przecież nie może sobie pozwolić.
Dobrą sytuację mają również pracujący. W przypadku likwidacji jakiejś firmy, zakładu to pracodawca ma zapewnić swoim podwładnym nowe stanowiska pracy. Co więcej, pracownik niekoniecznie musi się na nie zgodzić. Jeśli proponowane stanowisko mu nie odpowiada spokojnie czeka na następne, a w tym czasie na konto wpływa mu 80% dotychczasowej pensji, do czasu, aż pójdzie do pracy.
Kobieta po urodzeniu dziecka otrzymuje przez klika lat pieniądze na jego utrzymanie oraz jednorazowo, tzw. becikowe w wysokości ok. 15 tysięcy. A ile ono wynosi w Polsce? Aż boję się pytać.
W Danii posyłając dziecko do szkoły rodzice nie muszą martwić się o książki, przybory, drugie śniadanie – wszystko opłacane jest podatków (w Danii jest podatek liniowy – zależny od zarabianych pieniędzy). Co więcej, nawet wycieczki szkolne są darmowe! Będąc już w temacie dzieci, warto wspomnieć, że panuje tam tzw. bezstresowe wychowanie. Wystarczy, że rodzic podniesionym głosem powie coś do dziecka, wówczas potomek ma prawo zgłosić to na policję, a stróże prawa będą po jego stronie. Głośny rodzic musi wówczas liczyć się z grzywną lub nawet pozbawieniem wolności. Również w szkole rządzi dziecko. Jeśli nie ma ochoty pisać sprawdzianu, odpowiadać czy nawet odrabiać zadań po prostu tego nie robi.
Są dwie zasady panujące w tym kraju. Nie wolno pić i kraść. Za takie coś czeka ekstradycja! Nie ważne czy ukradniesz cukierka ze sklepu czy kilka tysięcy z firmy – nie masz już możliwości powrotu. Spacerując ulicami Kopenhagi widziałam tysiące jeśli nie miliony rowerów (są nawet specjalne, ogromne parkingi) i najbardziej zadziwił mnie fakt, że nie dość, że były one nieprzypięte to jeszcze w koszyku leżał portfel, telefon i inne mniej lub bardziej cenne przedmioty. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby coś zabrać. A w Polsce? Przypniesz rower i jeszcze Ci go odpiłują.
Surowe zasady panują również na drogach. Za minimalne przekroczenie dozwolonej prędkości grozi nawet utrata samochodu. Za to kultura jazdy jest wysoka. Osoba dołączająca się do ruchu ma zawsze pierwszeństwo.
Dobra wiadomość dla miłośników wszelki używek. W Danii narkotyki są zalegalizowane. Jest nawet specjalna dzielnica w centrum Kopenhagi (Christiania), na której można kupić wszelkiego rodzaju „trawkę”. Legalne są również związki homoseksualne.
Warto dodać, że pociągi, którymi podróżujemy w Polsce, tam od kilkunastu lat stoją w muzeum transportu…

Oczywiście nie ma co porównywać Polski do Danii. Mieszkamy w kraju niegdyś uciskanym i wyzyskiwanym, ze straszliwą historią, ale jednocześnie piętnem mesjanizmu. Kraju – teoretycznie katolickim. A jednak nadal nie potrafimy zrobić nic, żeby przeciętnemu obywatelowi żyło się lepiej…

Cukierek, albo psikus! Czyli jak Halloween się zaczęło…



Cukierek, albo psikus! Czyli jak Halloween się zaczęło…

Już w najbliższą środę będziemy świętować, na modę amerykańską (swoją drogą dziwne, że obce zwyczaje przyjmują się u nas bardziej niż rodzime) Halloween. Skąd to się wzięło? Dlaczego kojarzone jest akurat z dynią? I co oznacza hasło: cukierek albo psikus?

Jak wiadomo Halloween przywędrowało do nas ze Stanów Zjednoczonych XIX. Istnieje kilka wersji co do pochodzenia tego święta. Jedna z nich mówi, że Halloween wywodzi się z pogańskiego, celtyckiego święta All Hallow's Eve, czyli Wigilii Wszystkich Świętych (Halloween jest najprawdopodobniej skróconym All Hallows' E'en, czyli wcześniejszym "All Hallows' Eve"). Istnieje także teoria, że obchodzenie tego święta ma swój początek jeszcze w czasach starożytnych. Miało się ono wywodzić z rzymskiego święta na cześć Pomony – bóstwa nasion i owoców. Jeszcze inni wiążą Halloween z celtyckim obrządkiem Samhain, w którym żegnano lato i witano zimę, obchodząc jednocześnie Święto Zmarłych. Kapłani celtyccy uważali, że podczas Samhain następuje zatarcie granicy między światem żywych, a światem umarłych. Każdy duch, zarówno dobry jak i zły, mógł bez problemu wydostać się z zaświatów, aby spotkać się z żywymi. Dobre duchy, duchy przodków zapraszano w tym dniu do domu, natomiast starano się odstraszyć demony. Jednym z najważniejszych obchodów Samhain było palenie ognisk. Na specjalnie przygotowanych ołtarzach oddawano bogom cześć, poświęcając resztki plonów, ale co gorsze, także zwierzęta i ludzi. Wokół ognisk, palonych, aby dodać słońcu sił w walce z ciemnościami, odbywały się tańce śmierci. Symbolem tego święta były noszone przez celtyckich kapłanów - druidów czarne stroje oraz ponacinane na podobieństwo demonów, duże rzepy. Prawdopodobnie właśnie z potrzeby odstraszania złych duchów zrodził się zwyczaj przebierania i zakładania masek. Co ciekawe, w tym dniu czarownice, oczywiście w towarzystwie czarnych kotów, przepowiadały ludziom przyszłość. A specjalnie obrzędy miały uwolnić dusze zmarłych zamknięte w ciałach czarnych kotów, nietoperzy i psów.
Co do Halooweenowych symboli, najpopularniejsza jest oczywiście dynia. Wydrążona, ze światełkiem w środku oznacza błędne ogniki, utożsamiane z duszami zmarłych. Kolorami kojarzącymi się z tym świętem jest czerń i pomarańcz.


W Irlandii panuje przesąd, że po 1 listopada nie zbiera się dzikich owoców, gdyż mogą być zatrute. Natomiast w Anglii, Szkocji czy Walii gasi ogień pod kuchnią, sprząta mieszkanie, a gospodyni domu wykłada jedzenie i napoje, przeznaczone dla duchów, po czym wszyscy domownicy idą spać.
Bardzo modną i popularną zabawą w Halloween jest cukierek, albo psikus. Dzieci chodzą od domu do domu w przebraniach, zbierając słodycze. Gdy któryś z gospodarzy odmówi im słodkości, otrzymuje psikusa. Do Halooweenowych zabaw należy także straszna farma. Są to najczęściej ogromne pomieszczenia stylizowane na plany horrorów czy filmów grozy. Popularne jest również łowienie zębami jabłek, znajdujących się w miednicach z wodą, u nas bardziej kojarzone z Andrzejkami.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że noc z 31 października na 1 listopada jest bardzo ważnym świętem w Kościele Szatana. Z tegoż powodu kościół rzymskokatolicki potępia Halloween utożsamiając je z kultem szatana.

Parę słów o Mikołaju



Coraz bliżej święta …
Już niedługo odwiedzi nas ktoś, na kogo czekają nie tylko dzieci. O kim mowa? Każdy z nas wie. Ale pytanie skąd się wziął, dostarcza już dużych trudności.

Mikołaj, bo o nim mowa, był biskupem Miry. Mieszkaniec dzisiejszej Turcji, nazywany był Mikołajem Cudotwórcą. Dlaczego? Ratował od śmierci niesłusznie skazanych, żeglarzy podróżujących po morzu oraz pomagał ludziom, ratując miasta przed głodem.
Według legendy, Mikołaj otrzymał bardzo duży spadek po zamożnych rodzicach. Zamiast korzystać z dobrobytu, jak zrobiłby każdy samotny młodzieniec na jego miejscu, Mikołaj dzielił się swoim majątkiem z ubogimi. W zamian pomoc i okazane miłosierdzie, mieszkańcy Miry obrali go swoim biskupem.
Opowieści o cudach dokonanych przez Mikołaja jest mnóstwo. Podobno biskup Miry wskrzesił trzech młodzieńców zabitych za zalegnie z rachunkiem za nocleg w gospodzie czy topielca, który wypadł ze statku płynącego z pielgrzymką do Jerozolimy. Znana jest również historia o trzech ubogich pannach, którym udało się wyjść za mąż, tylko dzięki pieniądzom, które biskup im dostarczał, czy o trzech niesprawiedliwie więzionych oficerach uwolnionych, a tym samym uratowanych przed karą śmierci, właśnie za jego wstawiennictwem.
Kult Świętego Mikołaja zaczął się z chwilą, gdy zauważono, że jego relikwie wydzielają leczniczą mirrę. Wówczas jego zwłoki przeniesiono do Bari. Tam znajdują się one do dziś. Prawdopodobnie, z naśladowania postawy biskupa zrodził się zwyczaj obdarowywania się prezentami 6 grudnia, ponieważ wtedy jest wspomnienie liturgiczne św. Mikołaja.
Kultura masowa stworzyła świętego mikołaja (zgodnie z rozporządzeniem Rady Języka Polskiego z 5 maja 2004, „święty mikołaj” piszemy małą literą, chyba, że mamy na myśli konkretnego świętego o takim imieniu, np. biskupa Miry) jako staruszka z długą, siwą brodą. Obowiązkowo ubranego na czerwono. Są różne legendy dotyczące miejsca zamieszkania mikołaja, czy sposobu dostarczania przez niego prezentów. Najpopularniejsza wersja głosi, że w noc wigilijną mikołaj przybywa do dzieci na saniach ciągniętych przez renifery. Taki wizerunek zupełnie odbiega od postaci biskupa.
Istnieje jeszcze jedna, mniej znana legenda dotycząca wymieniania się prezentami, przeznaczona nie dla dzieci. Pewien człowiek popadłszy w nędzę, postanowił, że sprzeda do domu publicznego swoje trzy córki. Gdy tylko biskup Miry dowiedział się o tym, wrzucił w nocy przez komin trzy sakiewki z pieniędzmi. Worki wpadły do pończoch i trzewiczków, które córki umieściły suszyły przy kominku. Dlatego też, w niektórych krajach, mikołaj wchodzi przez komin.