niedziela, 23 grudnia 2012

Dzień Kobiet – jak to się zaczęło?

Gotthold Ephraim Lessing już w epoce oświecenia mówił, że „kobieta jest arcydziełem wszechświata”. Jednak upłynęło bardzo dużo czasu zanim oficjalnie doceniono płeć piękną. Zobaczmy jak to się stało, że akurat 8 marca został uznany za Dzień Kobiet.

Już starożytni obchodzili coś na wzór współczesnego Dnia Kobiet. Matronalia, czyli rzymskie święto obchodzone przez zamężne kobiety, matrony przypadało na pierwszy tydzień marca. Według wierzeń tydzień ten symbolizował macierzyństwo oraz płodność. Rzymscy mężczyźni w wyznaczonym dniu obdarowywali swoje żony prezentami oraz spełniali wszystkie ich zachcianki. Niestety, po upadku imperium rzymskiego upadł również ten piękny zwyczaj. Odnowiono go dopiero w 1909 roku. Wówczas w Stanach Zjednoczonych 28 lutego Amerykanie po raz pierwszy obchodzili Narodowy Dzień Kobiet. Jednak przyczyna obchodów do wesołych nie należała. Rok wcześniej nowojorskie pracownice przemysłu odzieżowego rozpoczęły strajk domagając się poprawy warunków pracy. Zdenerwowany właściciel, aby uciszyć sprawę zamknął kobiety w fabryce. Kilka chwil później w niezbadanych okolicznościach w zakładzie wybuch pożar. 126 kobiet spłonęło żywcem w znienawidzonym miejscu pracy.
W 1910 roku w Kopenhadze zdecydowano, że na całym świecie będzie obchodzony Dzień Kobiet. Nie ustalono jednak dokładnej daty. Wiadomo było jednak, że dzień ten będzie poparciem dla walk o prawa kobiet, również wyborczych. 3 lata później w Rosji, w ostatnią niedzielę lutego odbyły się demonstracje. Kobiety domagały się prawa do głosowania oraz obejmowania stanowisk publicznych. Według kalendarza gregoriańskiego wydarzenia te miały miejsce 8 marca. Wtedy uznano, że ostatecznie Dzień Kobiet będzie obchodzony właśnie w marcu.
W czasach PRL-u we wszystkich zakładach pracy święto płci pięknej było obowiązkowe. Z powodu trudnych warunków życia kobiety częściej niż kwiaty otrzymywał rzeczy praktyczne i przydatne, np. rajstopy, ręczniki, mydła czy kawę. Władysław Gomułka powiedział wówczas: “nie ma dziś w Polsce dziedziny, w której kobiety nie odgrywałyby ważnej roli”. I tak zostało do dziś. Na szczęście kobiety nie muszą już walczy o podstawowe prawa. Spełniają się w prawie wszystkich dziedzinach zawodowych, również na wysokich stanowiskach. I choć mężczyźni nie potrafią się do tego przyznać, kobiety równie dobrze, a często nawet lepiej wypełniają swoje zawodowe obowiązki.
Niewiele osób o tym wie, ale istniej również Międzynarodowy Dzień Kobiet Wiejskich, który przypada na 15 października. Może za parę lat, będzie obchodzony równie hucznie jak 8 marca?
Jak mówi bohaterka znanej powieści „Dziennik Bridget Jones”:
„Być kobietą jest gorsze od bycia rolnikiem- mamy tyle roboty z plewieniem i pryskaniem upraw: trzeba depilować nogi woskiem, golić pachy, skubać brwi, ścierać pumeksem stopy, złuszczać i nawilżać naskórek, oczyszczać pory, farbować odrosty, malować rzęsy, piłować paznokcie, masować cellulitis, gimnastykować mięśnie brzucha. W dodatku wszystkie te zabiegi są tak precyzyjne, że wystarczy kilka dni przerwy, żeby się całkiem zapuścić. Zastanawiam się czasem, jak bym wyglądała, gdybym zdała się na naturę- z bujnym włosem na łydkach, brwiami a la Breżniew, cmentarzyskiem martwych komórek na twarzy, eksplodującymi pryszczami, zakrzywionymi paznokciami czarownicy, sflaczałym ciałem drgającym przy każdym ruchu i ślepa jak kret bez szkieł kontaktowych. Brr! Czy można się dziwić, że dziewczynom brak pewności siebie?”

Życzymy więc wszystkim kobietom, aby nigdy nie traciły pewności siebie! A ich  partnerom, aby zawsze potrafili docenić „arcydzieło wszechświata”.

Co to jest déjà vu?

Wielu z nas miało kiedyś wrażenie, że nowe miejsca wydają nam się jakby znajome, że jakaś sytuacja się powtarza, nowo poznanych ludzi znaliśmy wcześniej, lub po prostu coś zupełnie nowego przydarzyło nam się już niejednokrotnie. To jest właśnie déjà vu. Z francuskiego oznacza „już widziane”. Skąd to się bierze i dlaczego niektórzy ludzie doświadczają tego uczucia często, a inni wcale?
 
Uczuciu déjà vu zawsze towarzyszy jakaś aura tajemniczości. Człowiek wie na pewno, że coś się już wydarzyło, ale nie potrafi sprecyzować kiedy, ani w jakich okolicznościach. Zjawisko to występuje zawsze nagle i jest krótkotrwałe, najwyżej kilka sekund. Dlatego to wrażenie, że powtarza się jakaś chwila naszego życia jest tak denerwujące.
Co ciekawe, déjà vu miewali już starożytni. Chociaż nazwa przyjęła się dużo, dużo później, bo w XIX wieku. W starożytności kojarzono ten fenomen z metempsychozą, czyli wędrówką dusz. Jedni myśliciele uważali, że wywołują to złe duchy, natomiast inni, wśród nich był także Sokrates, że uczucie „już widziane” to po prostu wspomnienia z poprzednich wcieleń.  Pogląd ten, za sprawą Waltera Scotta przetrwał do dziś, chociaż już niewielu go uznaje. W XIX wieku déjà vu próbowano wyjaśnić w sposób naukowy. Artur Landbroke Wigan nazwał to uczucie poczuciem preegzystencji. Ponadto, wprowadził ideę podwójnego mózgu. Twierdził, że gdy jeden mózg normalnie funkcjonuje, drugi w tym czasie jest w stanie letargu. Pomimo uśpienia, drugi mózg odbiera sygnały i informacje. W momencie, gdy budzi się i powraca do stanu poprawnego funkcjonowania, porównuje aktualne bodźce z tymi z momentu, w którym „spał”. W ten sposób mamy uczucie „ponownego widzenia”. Z biegiem lat naukowcy szukali nowych wyjaśnień dla tego zadziwiającego zjawiska. Stwierdzili, że déjà vu to po prostu urojenie pamięci. Co więcej, zgodnie przyjęli, że wiążą się z nim zaburzenia neurologiczne, a nawet objawy padaczki. Z tego wynika, że wszyscy ludzie miewający déjà vu chorują na padaczkę! Neurolodzy w swoich dociekaniach wysuwają tezę, że uczucie „ponownego widzenia” towarzyszy nie tylko małym napadom padaczki, ale również  napadom psychosensorycznym padaczki skroniowej, cokolwiek miałoby to znaczyć. W latach 60. XX wieku dwóch naukowców przeprowadziło eksperyment. Podczas operacji dokonywali stymulacji tylnej części zakrętu skroniowego górnego prądem elektrycznym i kilku pacjentów przyznało, że miało déjà vu. Po paru latach doszli do wniosku, że tylko uszkodzenia pewnych okolic mózgu są w stanie wywołać uczucie „ponownego widzenia”. Podczas, gdy jedna półkula odbiera informacje, druga przetwarza je z opóźnieniem, ale na tyle małym, że mamy wrażenie, że odbieramy te bodźce po raz drugi. Jakby nie patrzeć, jesteśmy upośledzeni.
Psychiatrzy podchodzą do tego zjawiska trochę mniej naukowo i mrocznie. Uważają, że déjà vu, to zwyczajny proces przypomnienia lub rozpoznania. Freud twierdził, że zjawisko to pojawia się, gdy aktualna sytuacja budzi pewną nieświadomą fantazję, która z kolei budzi pewne wcześniej nieświadome życzenie. Nie jest ono jednak rozpoznawane, ponieważ nigdy przedtem nie stało się świadome. Uczucie znajomości przenosi się natomiast na otoczenie. Trochę to skomplikowane, ale bardziej optymistyczne niż padaczka. Natomiast w parapsychologii déjà vu tłumaczone jest jako kontakt ducha człowieka z istotą ponadmaterialną, która posiada wszechwiedzę wszechistnienia. Jeszcze inna teoria mówi, że w noc po naszym urodzeniu człowiekowi śni się całe jego życie, a „ponowne widzenie” to po prostu wspomniane strzępki tego snu. Najlepsze wytłumaczenie mają jak zwykle dzieci. Po prostu, gdy czarodziej się pomyli – cofa czas. Gdy robi to bardzo często ludzie orientują się, że coś już było i mają déjà vu. I tego wyjaśnienia się trzymajmy!

Złudzenia optyczne

Woody Allen twierdzi, że „mózg jest najbardziej przecenianym z ludzkich organów”. Cóż, ma dużo racji. Wystarczy mieszanina odpowiednich kolorów, cieni, kontrastów, aby wprowadzić mózg w błędny tok myślenia.
 

Najlepszym przykładem takiego „oszustwa” są złudzenia optyczne.
Na początku XX wieku pewien psycholog opublikował rysunek iluzji twarzy-wazonu, który dziś znany jest każdemu. Sztuczka, którą zastosował polega na dwuznaczności tła i figury. Przecięty obserwator zauważa albo biały wazon na czarnym tle, albo dwa czarne profile na tle białym. Jego postrzeganie zależy wyłącznie od percepcji mózgu lub nastawienia wewnętrznego, tzn. sugestii. Mało kto jest w stanie na pierwszy rzut oka zauważyć obie rzeczy.

Na takiej samej zasadzie skonstruowany jest rysunek kobiety. Od obserwatora zależy czy zobaczy on młodą damę czy staruszkę.
90 % badanych widzi stojącego tyłem człowieczka. Ale to nie wszystko! Kto by pomyślał, że za pomocą jednego rysunku można przedstawić jednocześnie Eskimosa wchodzącego do jaskini i głowę Indianina?
Nic nie jest w stanie aż tak oszukać naszego mózgu jak kolory. A przedstawione za pomocą odpowiednich kształtów dodatkowo potęgują wrażenia. Wystarczy odpowiedni kontrast i wiatraczek zaczyna wirować!

Odcienie, figury, tło i nie potrzeba magii, aby statek zaczynał się poruszać!



Złudzenie optyczne to nic innego, jak błędna interpretacja obrazu. Zjawisko nie ma nic wspólnego z „przebiegłą” grafiką komputerową czy wirtualnymi sztuczkami. Po prostu wynika z naszej percepcji, nad którą dominuje albo wyobraźnia albo inteligencja, a co najlepsze nie ma złych odpowiedzi. Każde postrzeganie jest dobre.



Gdy uważnie wpatrzymy się w obrazek walce zaczynają się kręcić! Taki rodzaj złudzenia zaliczamy do grupy figur dwuznacznych. Obraz na naszej siatkówce pozostaje statyczny, ale to mózg „wprawia” w ruch poszczególne elementy.



Ktoś kiedyś powiedział, że “wszystko co widzimy, może być postrzegane w inny sposób, a wszystko na co patrzymy jest iluzją”. Czy w takim razie powinniśmy ufać naszemu mózgowi?

Zasłona dymna - recenzja



Zasłona dymna

Światowej sławy dziennikarka budzi się w łóżku swojego przyjaciela, z którym od lat łączył ją romans. Nie było by w  tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mężczyzna nie żyje, a ona nie pamięta absolutnie nic z ubiegłej nocy.

I oczywiście od razu jest główną podejrzaną! Sprawę komplikuje fakt, że trup, był funkcjonariuszem policji i wielkim bohaterem, który kilka lat wcześniej uratował z płonącego budynku mnóstwo osób. Britt za wszelką cenę próbuje dowieść, że podano jej tabletkę powodującą utratę pamięci. Tylko kto i po co to zrobił? Co więcej, jej przyjaciel spotkał się z nią, żeby przed śmiercią dokonać „rachunku sumienia” i wyjawić doskonale maskowaną zbrodnię funkcjonariuszy policji! Jednak ktoś za wszelką cenę chciał go uciszyć. Dlaczego giną osoby, które akurat miały związek z pożarem? Jak wpływ na całą sytuację ma strażak – zlinczowany przez Britt przed kamerami? Kim jest homoseksualista o zdeformowanej twarzy i dlatego dziennikarka została porwana?

Sandra Brown po raz kolejny udowadnia, że jest prawdziwą mistrzynią thrillerów! Ciekawa fabuła, wciągająca akcja i tajemnica, która nie ma dna. Autorka kończy rozdziały w kluczowych, dla przebiegu akcji momentach, tak, że nie sposób oderwać się od lektury. Stopniowo odkrywa coraz to nowe sekrety, wprowadza bohaterów całkowicie obalających początkowe domniemania czytelników. Do ostatniej strony nie wiadomo kto jest dobry, a kto zły. A zakończenie? Całkowicie nieoczekiwane!

Robisz laske czy łaskę?



Robisz laske czy łaskę?

„Używajcie polskich znaków! Jest różnica czy zrobisz komuś ŁASKĘ czy LASKE!” – Profesor Bralczyk w sposób bezpośredni, z dystansem i humorem porusza problem lekceważącego stosunku do rodzimego języka. Tak. To bez wątpienia jeden z grzechów głównych Polaków. A jaki jest kolejny? Nagminne błędy językowe!

Była moda na tzw. pIsMo PoKeMoNoWe (na zmianę mała i duża litera), na zastępowanie polskich znaków typu sz, ż – wersją angielską, np. boshe, jush, ale moda na „niepoprawność” panuje nieustannie! Weźmy na przykład jeden z najczęściej popełnianych i najbardziej denerwujących błędów: rok dwutysięczny pierwszy, dwutysięczny drugi, dwutysięczny dwunasty, zamiast dwa tysiące dwunasty! O dziwo, nikomu nie przyjdzie do głowy powiedzieć dziewięćsetny dwunasty. Brzmi głupio?
Tak samo jest w przypadku wyrażenia „na tablicy pisało”, zamiast było napisane. Nikt nie mówi na ścianie malowało, rysowało – tylko było namalowane, było narysowane. Dlaczego w przypadku czasownika „pisać” robimy wyjątek? Nie wiadomo.
Nie wspominając już o licznych pleonazmach (pleonazm - czyli potocznie mówiąc „masło maślane”): skręcać w bok, cofać się w tył (a można się cofnąć do przodu?), klęczeć na kolanach, tylko i wyłącznie, fakt autentyczny (jakby istniały fakty fikcyjne), okres czasu, w dniu dzisiejszym, w miesiącu wrześniu (samo słowo wrzesień oznacza konkretny miesiąc), w każdym bądź razie (niefortunna zbitka wyrażeń: w każdym razie i bądź co bądź), kontynuować dalej, potencjalne możliwości, spadać w dół, zabić się na śmierć czy w końcu: błędna pomyłka.
Ostatnio bardzo modne stało się wyrażenie „osoba decyzyjna”, szczególnie popularne u przedstawicieli firm dzwoniących z jakąś ofertą. To nic, że niepoprawnie – ważne, że krótko. Idąc dalej tym tropem zaczniemy skracać wszystko. Niedługo będziemy mówić osoba komórkująca, osoba laptopująca, czy nawet osoba sedesująca!
Co jest przyczyną niechlujstwa językowego? Na pewno w dużej mierze bierze się ono z wielu anglicyzmów funkcjonujących w naszym języku. Teraz już nikt nie mówi „wydarzenie”, teraz mówi się „event”!

Papieżyca Joanna - recenzja



Papieżyca Joanna

„Przed kobietami, które są dość silne by marzyć, otwierają się zadziwiające możliwości. Ta książka to opowieść o jednej z takich marzycielek” – tymi słowami autorka podsumowuje rezultat swojej 7 letniej pracy.

Papieżyca Joanna, a właściwie Jan Anglicus – to postać przez jednych uważana za historyczną, przez innych za legendarną. Jedno jest pewne, papieżyca Joanna żyła naprawdę! Donna Woolfolk Cross przez lata zbierała materiały potwierdzające sprawowanie pontyfikatu przez kobietę. Autorka zdecydowała się jednak na napisanie powieść, a nie pracy naukowej, gdyż pewne kwestie dotyczące chociażby dzieciństwa, czy dekretów Joanny (doszczętnie zniszczonych przez duchownych po odkryciu prawdy) stanowią lukę, którą Cross postanowiła wypełnić wyobraźnią. Autorka rozpoczyna historię Joanny dokładnie od samego początku, czyli momentu jej narodzin. Opowiada o trudnym dzieciństwie, kiedy to zdolna i bystra dziewczynka była bita i maltretowana przez ojca-kanonika, gdyż mądrość u kobiety była uważana za sprzeczną z naturą. Przedstawia ogromną determinację, dzięki której Joanna poznała łacinę i grekę – nieprzyswajalną nawet dla najwyższych duchownych. Cross bardzo dokładnie opisuje drogę Joanny na tron papieski. Od zakonu w Fuldze, po liczne pielgrzymki, opactwa, aż do Rzymu, gdzie uratowała życie papieżowi, jako największy z medyków. Joanna była w stanie wyrzec się swoje płci i przyjąć życie mężczyzny, ale jej walka o zrezygnowanie z miłości zakończyła się klęską. Jako papież, w czasie procesji urodziła dziecko.
Do XVI wieku pontyfikat Joanny był powszechnie uznawanym faktem (w Rzymie stał nawet jej pomnik). Dopiero później Kościół dołożył wszelkich starań, aby usunąć Jana Anglicusa ze wszystkich ksiąg i roczników. Mimo tego zachowało się wiele dowodów, których nikt nie jest w stanie podważyć. Cross w dołączonym do powieści rozdziale wymienia wszystkie najważniejsze. Najzabawniejsze jest chyba krzesło z odpowiednimi otworami i zagłębieniami, na których musiał usiąść nowo mianowany papież, aby potwierdzić swoją męskość.
Historia kobiety-papieża to nie jedyny przykład w historii dotyczący przyjmowania męskiej tożsamości. Autorka wymienia kilkadziesiąt kobiet marynarzy, żołnierzy, duchowych, które dla marzenia wyrzekały się swojej płci. Najnowszy pochodzi z 1994 roku kiedy to Tersinha Gomez zdobyła wiele odznaczeń, nagród, wyróżnień, doszła nawet do stopnia generała w armii portugalskiej jako Harry Buford.

W 2009 roku do kin wszedł film nakręcony na kanwie powieści Donny Woolfolk Cross pod takim samym tytułem, lecz w mocno okrojonej wersji. Brakuje w nim wielu istotnych szczegółów, potwierdza jednak istnienie papieżycy Joanny.

Nikomu ani słowa - recenzja



Nikomu ani słowa

Wybitny psychiatra Nathan Conrad ma wymarzoną pracę, piękną żonę, wspaniałą córeczkę. Wydawać by cię mogło, że nic nie może zagrozić jego szczęściu. Do czasu, gdy jego malutka córeczka zostaje porwana przez bezwzględnych, brutalnych kryminalistów. Czego chcą bandyci? Czy znany psychiatra poradzi sobie z problemem? Czy osoba doradzająca milionom ludzi, będzie potrafiła pomóc własnej żonie? A przede wszystkim: czy uda się uratować Jessicę?

Doktorowi Conradowi przydzielono niezwykłą pacjentkę. Elizabeth Burrows -  młodziutka i piękna dziewczyna o przerażającej przeszłości. Jako dziecko była wielokrotnie molestowana i gwałcona przez znajomych matki-narkomanki, która dla „działki” była w stanie sprzedać własną córkę. Dziecko pozostawione bez pomocy i opieki tworzy sobie własny świat, w którym ma kochającą rodzinę, piękny dom i przede wszystkim Sekretnego Przyjaciela. Przyjaciel staje się z biegiem czasu postacią realną. Elizabeth widzi go, słyszy, jednak nie ma na niego najmniejszego wpływu. To Sekretny Przyjaciel, wg dziewczyny zabija jej matkę, by ją ukarać, a każdy mężczyzną, który próbuje się zbliżyć do Elizabeth ląduje w kostnicy, poćwiartowany i zmasakrowany. Doktor Conrad początkowo ma za zadanie pomóc dziewczynie uporać się z Sekretnym Przyjacielem – wytworem jej wyobraźni. Do czasu, gdy odbiera telefon od mężczyzny, który porwał jego córkę! Żąda jednego: tajemniczego numeru, który zna tylko Elizabeth. Conrad chcąc uratować córkę, musi wydobyć od pacjentki cyfry. Ma na to tylko kilka godzin. Jaki związek ma psychicznie chora dziewczyna z porywaczami? Jaki numer próbują uzyskać bandyci? Dlaczego dziewczyna ciągle powtarza, że ktoś chce wykopać grób jej matki? A co najważniejsze, czy Sekretny Przyjaciel naprawdę jest tylko wytworem wyobraźni?
Dwukrotny laureat nagrody Edgara – Andrew Klavan po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem wielowarstwowych thrillerów! Niezwykle brutalna i przerażająca książka. Pełna agresji, seksu, przemocy. Gdy czytelnik upora się/przyzwyczai do wulgarnego języka i mrożących krew w żyłach scen dostrzega ciekawie skonstruowane psychologicznie postaci, barwne i rozbudowane charaktery czy ciekawe wątki, trzymające w napięciu do ostatniej strony!
Na kanwie powieści nakręcono genialny film z Michealem Duglasem o takim samym tytule, który jednak całkowicie odbiega od fabuły zawartej w książce. Właściwie, jedyną wspólną rzeczą są nazwiska.

Księga powietrza i cieni - recenzja



Księga powietrza i cieni

„Żyjemy w świecie podróbek doskonałych. Czy Szekspira też da się podrobić?” Przypadkowo odkryte zaszyfrowane listy z XVII wieku zawierają informację na temat nieznanej sztuki Szekspira. Czy bohaterom uda się złamać szyfr i znaleźć miejsce, największego w świecie literatury, skarbu? Czy sztuka o Marii Stuart naprawdę wyszła spod pióra Szekspira? A przede wszystkim, czy wspomniany rękopis w ogóle istnieje?

Mishkin – nadziany prawnik zajmujący się prawem własności i Crossteii – pracownik antykwariatu, zbierający na studia w nowojorskiej szkole filmowej – połączyła ich tajemnica szyfru Szekspira i… ta sama kobieta. Uciekinierka o dramatycznej przeszłości, posiadająca nie tylko dwie tożsamości, ale także dwie twarze. Czy mężczyźni – stojący początkowo, po dwóch stronach barykady, w porę zorientują się, że ratują tą samą osobę? Dlaczego giną najwybitniejsi szekspirolodzy? Co ma do tego rosyjska mafia i polski szpieg? A przede wszystkim: czy sztuka naprawdę istnieje?

Akcja powieści rozgrywa się na trzech płaszczyznach: w czasie teraźniejszym, przeszłym i zaprzeszłym. Autor genialnie wprowadza degresje, które urozmaicają tekst, ale nie gubią głównego wątku. Za pomocą XVII-wiecznych listów wprowadza nas w czasy Szekspira prezentując życie Barda. Doskonale skonstruowana intryga, która mocno trzyma w napięciu, do czasu... Gruber w zakończeniu zdecydowanie „przekombinował”. Jakby sam temat i wątek nie był wystarczająco ciekawy. Skumulował strzelaninę, dwa porwania, kilka ucieczek i pościgów w jednej godzinie świata przedstawionego. Ile razy w ciągu dnia można ratować tą samą kobietę, z tej samej opresji? Czytelnik mało tego, że się gubi: kto kogo zabił, kto kogo porwał, co się z nią stało, to jeszcze jest znudzony ciągłymi rozpędami niedokończonych akcji. Gruber jest bez wątpienia jednym z najwybitniejszych twórców powieści sensacyjnych, ale jak mówi przysłowie, czasami „co za dużo, to niezdrowo”.