poniedziałek, 17 marca 2014

Rodzynek czy rodzynków?

kokurewicz.wordpress.com -
Dodać garść rodzynek, czy rodzynków? Niby proste pytanie, ale wielu ludziom sprawiło trudność.








Odmiana rzeczownika rodzynek:







Z czego robi się rodzynki? Z niczego. Rodzynki rosną, na krzakach :-D






Profesor Mirosław Bańko tłumaczy:

"W liczbie pojedynczej może być ten rodzynek lub ta rodzynka, nie zawsze jednak, lecz tylko w odniesieniu do suszonych winogron, podczas gdy jedynego mężczyznę w towarzystwie samych kobiet – a nawet jedyną kobietę w towarzystwie samych mężczyzn – nazwie się tylko rodzynkiem, nie rodzynką. Także jakaś atrakcyjna rzecz, wyróżniająca się na tle innych, może być nazwana rodzynkiem, np. „Najbardziej znaczącym wydarzeniem, prawdziwym rodzynkiem, była edycja dramatów Gombrowicza (Inny słownik języka polskiego PWN). 
Stąd biorą się różnice w odmianie, i to już w dopełniaczu: tego rodzynka lub tej rodzynki (owocu), ale tylko tego rodzynka (osoby lub atrakcyjnej rzeczy). Dalej jest łatwo, warto tylko zwrócić uwagę na biernik: możemy zjeść rodzynek lub rodzynka (to drugie brzmi nieco potocznie), nadto rodzynkę (wszystko to dotyczy owocu), możemy pozdrowić obecnego w jakimś towarzystwie rodzynka (osobę), ale już nie rodzynek i nie rodzynkę. Gdy chodzi o atrakcyjny przedmiot, chwalimy rodzynek lub – nieco potocznie – rodzynkaW liczbie mnogiej róznice te częściowo znikają, bo np. i rodzynek, i rodzynkazamieniają się w rodzynki, ale znów wart jest uwagi biernik, gdzie mamy tych rodzynków (mężczyzn) lub te rodzynki (mężczyzn, kobiety lub atrakcyjne przedmioty). A wszystko to dobrze wiedzieć przed zjedzeniem świątecznego ciasta z rodzynkami (szkoda, że już jest po Świętach)."


czwartek, 13 marca 2014

Adam Nasielski - Alibi

Albert Godlewski dostaje przedziwny list. Anonimowy nadawca pisze, że zabije go na kolacji w domu Godlewskiego, na którą sam gospodarz go zaprosi. Albert raczej nie wierzy w tego typu żarty, ale postanawia zaprosić na wieczór swoich przyjaciół, aby czuć się bezpiecznie i nie kusić losu. Wieczór spędza z Anną - swoją narzeczoną, przyjacielem Maurycym, prawnikiem Bolkiem, lekarzem Tyzabitowskim i słynnym warszawskim detektywem - Jerzym Klinem. W takim towarzystwie nic mu nie może grozić. A jednak! Albert zostaje zamordowany! Sześć osób w zamkniętym pomieszczeniu, jedna z tych osób nie żyje i nikt nic nie zauważył! Czyżby Albert został otruty? Sekcja zwłok zdecydowanie to wyklucza. Jak w takim razie zginął Godlewski? To zadanie dla inspektora Bernarda Żbika - inteligentnego psychokryminologa. 

Doskonała zagadka zamkniętego pokoju, gdzie dokonanie morderstwa wydaje się absurdalne i niemożliwe. Nikt nic nie widział, wszyscy byli z zabitym w ostatnich minutach jego życia, a mimo tego mężczyzna nie żyje. Dokonać zbrodni mógł każdy z nich, ale tylko jeden ma doskonałe alibi i to jest właśnie najbardziej podejrzane!

Nasielski doskonale skonstruował intrygę, jednak to mu nie wystarczyło. Budując akcję zdecydowanie przesadził. Godlewski niby nie żyje, ale za chwilę "budzi się", aby wyrzec ostatnie słowa. Morderca już jest złapany, ale jednak ucieka i porywa następną osobę spośród grona wstępnie podejrzanych. Czuć wyraźne przekombinowanie, udoskonalanie tego, co już jest wystarczająco ciekawe. Poza tym, razi jego język, szczególnie podczas opisów zakochania. Autor wyraźnie sili się na romantyzm, spoufala się z czytelnikiem, zwracają się kilkakrotnie wprost "drogi czytelniku". Pomysł genialny, wykonanie trochę słabsze, ale biorąc pod uwagę, że kryminał został napisany w 1933 roku nie jest źle.


* Nasielski chyba nie przepadał za Sherlockiem Holmesem. W kilku scenach wyraźnie kpi z genialnego detektywa, nie szczędząc ironicznych słów. 


czwartek, 6 marca 2014

Językowy Obraz Świata (JOS)

www.national-geographic.pl
Każda kultura, każda społeczność ma inną mentalność, inne skojarzenia, a co za tym idzie, swój własny językowy obraz świata. 

Na początku XX wieku dwaj amerykańscy językoznawcy Sapir i Whorf badając języki indiańskie stwierdzili, że znacznie różnią się one od języków indoeuropejskich. Sformułowali więc hipotezę o zależności języka od kultury i warunków społecznych. Najprościej mówiąc: widzimy świat przez okulary nałożone nam przez język. 

Mówiąc "romantyzm" Polacy natychmiast kojarzą sobie tę epokę z mesjanizmem, martyrologią, Mickiewiczem. Francuzi czy Rosjanie mogą mieć zupełnie inne skojarzenia, a co za tym idzie odmienny językowy obraz świata. Polakom słowo "wojna" nasuwa inne obrazy niż chociażby obecnie mieszkańcom Syrii. Wynika to z kultury, historii, etymologii, mentalności. Nie możemy prowadzić badań nad językiem pomijając kulturę i odwrotnie. Co ważne, językowy obraz świata nie odbija całkowicie rzeczywistości; słowa nie pokazują rzeczy dosłownie, lecz mentalnie. Mówiąc "szkoła" nikt z nas nie wskaże konkretnego budynku i nie powie "to jest szkoła". Każdy z nas ma własny obraz szkoły: jednym będzie się ona kojarzyła ze szczególnie zapamiętanym nauczycielem, pozytywnie bądź negatywnie; innym ze szkolną przyjaźnią, miłością; jeszcze inni wspomną o konkretnym przedmiocie, z którym nie mogli sobie poradzić, bądź wręcz przeciwnie: radzili sobie wybitnie. Polakom  słowo "szkoła" będzie nasuwało inny obraz, niż, na przykład, afrykańskim dzieciom. 

Językowy obraz świata widać dobrze na przykładzie stereotypowego traktowania innych narodowości. Niemcy kojarzą nam się z pracowitością, a na przykład Cyganie wywołuje negatywne emocje. Również nas Polaków w różnych krajach różnie odbierają, czasami zupełni inaczej niż byśmy chcieli. 


* jest to najbardziej uproszczone wytłumaczenie JOS jakie można napisać :D 
więcej konkretnych informacji, np. w książce: Językowy obraz świata, pod red. Jerzego Bartmińskiego, Lublin 1999.

środa, 5 marca 2014

Półtora czy półtorej?

commons.wikimedia.org
Półtorej czy półtora? Otóż zasada jest bardzo prosta:


PÓŁTORA dla rodzaju męskiego i nijakiego (centymetra, metra, kilometra, litra, grama, kilograma, tygodnia, miesiąca, roku)


PÓŁTOREJ dla rodzaju żeńskiego (szklanki, łyżeczki, sekundy, godziny, doby, mili, tony).


Ale: półtoramiesięczny pobyt, półtoragodzinny wykład - są to często używane zrosty, w których przyjęła się taka forma, bez względu na rodzaj rzeczownika. 


sobota, 1 marca 2014

Mariusz Czubaj - Zanim znowu zabiję

Życie Rudolfa Heinza (profilera, policjanta znanego z poprzednich części) zostaje wywrócone do góry nogami. Po wielu latach nieobecności, do Polski wraca jego ojciec - gwiazda piłki nożnej, który postanowił odnaleźć syna nie bez powodu. I nie chodzi wcale o ojcowskie uczucia, czy wyrzuty sumienia - Józef Heinz zupełnie niechcący dowiedział się o grzechach futbolu, dużo większych niż sprzedaż meczów. Jego znajomy, również piłkarz, Jacek Kos popełnił samobójstwo. Wbrew nazwie nie zrobił tego z własnej woli, to nie ten typ człowieka, którego można czymkolwiek złamać. Piłkarz został zmuszony do odebrania sobie życia. Podążając tropem piłki nożnej, której nawiasem mówiąc Rudolf nienawidził, właśnie ze względu na sławnego, wyrodnego ojca, policjant trafia na ślad kolejnych zabójstw. Każdy, kto głębiej interesował się światem futbolu nie żyje. A znalezione wskazówki zostały owinięte w ludzką skórę... Sprawę komplikuje dodatkowo fakt morderstw wśród nastoletnich piłkarzy. Kilku chłopców, marzących o wielkiej karierze na boisku, wyróżniających się ogromnym talentem i zmysłem piłkarskim, znaleziono zagłodzonych i uduszonych. Czyżby ktoś nienawidził piłki nożnej tak samo, jak nasz komisarz? A może zabójcą kieruje zazdrość i niespełnione ambicje? Rudolf wbrew sobie, musi współpracować z ojcem, aby dorwać zabójcę. Wnikając w świat znienawidzonego futbolu pozna również dwóch przyjaciół Józefa - mówiących o sobie "trzej przyjaciele z boiska: skrzydłowy, obrońca i łącznik". Coś w tej zwrotce się jednak nie zgadza... Czy Rudolf nie przeoczy jasnej podpowiedzi? 

W tym samym czasie, gdy Heinz próbuje rozwikłać sprawę piłkarską, z zakładu psychiatrycznego ucieka Inkwizytor - mężczyzna, który próbował spalić komisarza żywcem - a jego mieszkanie zostało podpalone... Czyżby przeszedł czas, na wyrównanie rachunków? 

Genialna powieść Czubaja. Z kryminału na kryminał autor coraz bardziej się rozkręca. Część zdecydowanie lepsza od dwóch poprzednich: trzymająca w napięciu, urozmaicona, wzbogacona o nowe fakty i intrygi. Postać Rudolfa Heinza nabiera wyraźniejszych konturów: motyw ojca, śmierć żony, młodzieńcza miłość. Bohater staje się już nie tylko profilerem i wiecznie pijanym gliną, ale postacią mającą głębię psychologiczną, dramatyczną przeszłość i rodzinne problemy. Czubaj delikatnie nawiązuje do powieści Miłoszewskiego, wspominając, że kiedyś spotkał na swojej drodze prokuratora Teodora Szackiego. Opisuje świat piłkarskich porachunków i policyjnych powiązań. Doskonale oddaje atmosferę polskich miast, po których porusza się Heinza. A co najlepsze, zapowiada kolejną część z niepokornym profilerem. Oby szybko!

środa, 26 lutego 2014

Mariusz Czubaj - Kołysanka dla mordercy

Sławny profiler z Katowic, Rudolf Heinz po raz kolejny odwiedza stolicę, by zająć się sprawą zabójstwa. Tym razem w Warszawie giną bezdomni. Morderca zabija ich zastrzykiem z benzyny, pod czym odcina dłonie.. aby je umyć. Kolejny świr-mistyk? Czy może skrzywdzony w dzieciństwie chłopiec? Ze sprawą zmasakrowanych bezdomnych zbiega się śmierć biznesmena, który parę lat wcześniej miał coś wspólnego z obozem pracy i gwałtem Ormianki. Przypadek? Czy dokładnie planowana zemsta?

Rudolf Heinz (znany z powieści 21:37) lubi pracować jako wolny elektron, często w niekonwencjonalny sposób. Idealnie łączy ze sobą fakty i zauważa nawet najdrobniejsze szczegóły. Pijak to może za dużo powiedziane, ale nie raz zdarzyło mu się wstawać z ciężką głową. Walczy z nałogiem palenia papierosów. Przypomina trochę Harrego Hole z powieści Jo Nesbo: inteligentny, niepozbierany, z rozsypanym życiem osobistym i nałogiem, prześladowany przez demony przeszłości. Po raz kolejny zmierzy się ze zbrodniarzem, który lubi rzucać wyzwania. Powróci również do historii Inkwizytora, który prawie spalił go żywcem... Wygląda na to, że ta sprawa będzie ciągnęła się za nim wiecznie. 

Kolejna świetna powieść Czubaja, w której główną rolę gra Heinz - polski Sherlock Holmes dostrzegający niezauważalne niuanse. Doskonała akcja, intryga, zagadka. Powieść, nawet lepsza od pierwszej, gdyż trzyma w napięciu do ostatniej strony, która nadchodzi zdecydowanie za szybko. A otwarte zakończenie sprawia, że nie sposób powstrzymać się przed sięgnięciem po kolejną część. 

poniedziałek, 24 lutego 2014

Ślub - Nicholas Sparks

Wilson Lewis w nawale pracy zapomina o dwudziestej dziewiątej rocznicy ślubu. Od tego incydentu zdaje sobie sprawę, że z jego małżeństwem jest coraz gorzej. Zawsze z żalem patrzył na małżeństwa, które dopadła obojętność, pary, których trzyma przy sobie wyłącznie przyzwyczajenie. I nagle zdaje sobie sprawę, że jego małżeństwo jest na najlepszej drodze ku temu. Zastanawia się, czy jego żona jest nadal szczęśliwa, czy przypadkiem, wbrew jego zachowaniu, on nie kocha jej bardziej niż ona jego.. Mając za wzór swoich teściów, Noah i Allie (książka Pamiętnik), postanawia za wszelką cenę uratować swoje małżeństwo i od nowa rozkochać w sobie żonę.

Do trzydziestej rocznicy ślubu postanowił przygotować się już dużo wcześniej. Szykował cudowny prezent, wziął pierwszy od kilkunastu lat tak długi urlop (8 dni!), gdy nagle jego najmłodsza córka poinformowała go, że bierze ślub w rocznicę ich ślubu! Czyżby wszystko popsuła? A może to tylko początek wspaniałej niespodzianki szykowanej przez Wilsona?

Cudowna kontynuacja Pamiętnika. Opowieść o miłości, ale nie tej idealnej, romantycznej, bajkowej, ale o miłości codziennej, pełnej kłótni, kryzysów, momentów zwątpienia i obojętności, która mimo iż nie sięga ideału jest wieczna. Sparks przeplata wątki z Pamiętnika, dodaje nowe motywy historii Noah i Allie, o których wcześniej czytelnicy nie wiedzieli, opisuje historię miłości Wilsona i Jane, wzbogacając ją wspomnieniami z ich młodzieńczych lat. Pokazuje, że o miłość należy walczyć, a ciągłe starania o drugą osobę są niezbędne w drodze do szczęścia. Nawet po trzydziestu latach małżeństwa ludzie mogą się kochać tak, jak w pierwszych latach znajomości, wystarczy odrobina wysiłku. 

Nicholas Sparks to mistrz historii romantycznych, ale przede wszystkim mistrz historii życiowych. Bo przecież najlepsze scenariusze pisze samo życie. Potrafi opowiadać o sprawach, które przytrafiają się prostym ludziom w codziennym życiu, ale pisze tak, że nie da się nie płakać czytając. Nie boi się uśmiercić swojego bohatera, co więcej, robi to często (tak jak życie), ale pokazuje tym samym, że we wszystkim tkwi jakiś głębszy sens. A swoimi utworami daje solidnie do myślenia, o życiu, o wartościach, o tym, co dla nas jest, lub powinno być najważniejsze. Napisał mnóstwo książek (które zostały również zekranizowane*) i po przeczytaniu wszystkich, nie potrafię wybrać najlepszej, każda z nich jest na swój sposób najpiękniejsza... 



* Ekranizacje:

Filmy są bardzo dobre. Kręcone przy udziale autora, dlatego odzwierciedlają historię opowiedzianą w książkach. Polecam jednak najpierw przeczytać książki - nic nie zastąpi emocji, które w nas wywołują. 

sobota, 22 lutego 2014

Maureen Jennings - Detektyw Murdoch. Pod gwiazdami smoka

W jednym z podupadłych domów znaleziono ciało Dolly Merishaw, zapijaczonej, nielubianej przez sąsiadów starszej kobiety, oficjalnie utrzymywanej przez upośledzoną córkę. Dolly mieszkała w przerażającym brudzie i straszliwej nędzy. W całym domu roznosił się smród, wszędzie rosiło się od robaków, much i grzyba. Jak się okazało, kobieta była akuszerką, która za sporą sumę pieniędzy pomagała kobietom pozbyć się ich "kłopotu". Prowadziła dodatkowo dziennik, w którym, jak sama mówiła, zapisywała wszystkie grzechy swoich klientek, do których należały nie tylko biedne, porzucone dziewczyny, ale także bogate, wysoko usytuowane kobiety. Jej zapiski stanowiły dodatkowe źródło utrzymania, gdyż kobieta pozbawiona wszelkich zasad nie brzydziła się szantażem. Czyżby tym razem posunęła się za daleko? Komu najbardziej zależało na jej śmierci? Bo z pewnością, takich osób było sporo...

Akcja utworu osadzona jest w XIX-wiecznym Toronto. Autorka utrzymuje klimat czasów, w których gadanie ludzkie było rzeczą świętą i najważniejszą, a opinia sąsiadów kluczem do szczęścia, bądź zguby. Niewierne żony sławnych mężczyzn były w stanie zrobić wszystko, aby uchodzić za przykładne i cnotliwe. Nie bały się nawet zabijać. Obłuda, fałsz, gra pozorów i dewocja może niezwykle denerwować. Czytelnik nie może doczekać się ukarania "przykładnych" obywateli, którzy uchodzą za takich świętych, że aż nierealnych. Główna postać, detektyw Murdoch jest kreowany, jako niezwykle samotny mężczyzna. Co jest często podkreślane, uwielbiający jazdę na rowerze. Detektyw nie ma zbyt wielu okazji popisania się swoim intelektem, czy dedukcją. Chociaż bez wątpienia jest inteligentnym mężczyzną. Sama akcja czy intryga jest na średnim poziomie. Jest zagadka, ale rozwiązaniu nie towarzyszy wielkie wow, jak przystało na dobry kryminał. Więcej dowiadujemy się najnowszych plotek o życiu okolicznych mieszkańców, niż przesłanek towarzyszących śledztwu. 


* Książkę otrzymałam od portalu Zbrodnia w Bibliotece

piątek, 21 lutego 2014

Dlaczego na Węgry, ale do Niemiec?

sklep-flagi.pl
Dlaczego jeździmy na Węgry, na Słowację, na Ukrainę, ale do Czech, do Niemiec?

Przyjmuje się, że przyimek na występuje przy nazwach części składowych terytoriów, wysp, półwyspów; a przyimek do przy nazwach państw, miejscowości, jednostek administracyjnych pojmowanych jako samodzielne całości.

Mówiąc na Ukrainę, Białoruś, Litwę, Łotwę traktowaliśmy te tereny nie jako państwa, ale jak krainy, obszary leżące blisko naszej granicy (tak jak na Warmię, na Mazury, na Pomorze, na Kujawy, na Podlasie itd.). W przypadku Węgier, niektórzy badacze tłumaczą, że używamy na, ponieważ Węgry nie stanowiły samodzielnego państwa, ale były częścią Cesarstwa Austro-Węgierskiego (Słowacja, częścią Czechosłowacji). 

Kluczowe znaczenie ma jednak po prostu przyzwyczajenie językowe. Forma na Węgry, na Słowację zadomowiła się w naszym języku ze względu na częstotliwość użycia. Możemy przecież powiedzieć jadę do Węgier, ale czyż nie brzmi to dziwnie? 

środa, 5 lutego 2014

Joanna Chmielewska - Całe zdanie nieboszczyka

Po przeczytanie tej książki, zupełnie nie rozumiem fenomenu Chmielewskiej. Czytając recenzje na innych portalach, zastanawiałam się, co ze mną jest nie tak, że tylko mi Całe zdanie nieboszczyka kompletnie się nie podoba!

Na 200 stronach autorka opisuje, jak mafia przez przypadek porwała rozkapryszoną, pyskatą babę i musi spełniać jej zachcianki, traktując ją jak królową, bo przecież tylko ona wie (przypadkowo) gdzie jest skarb, na którym im zależy. Bohaterka chyba miała być zabawna, ale Chmielewskiej to w ogóle nie wyszło. Kreowana na siłę kobieta, której zawsze się coś przytrafi i, która w ogóle jest taka och, ach i wow, bardziej drażni niż bawi. Jedna, roztrzepana baba kilkakrotnie ucieka uzbrojonym bandziorom, wydłubując nawet dziurę w skale szydełkiem (!) . Samotnie przepływa również Atlantyk, nie mając pojęcia o prowadzeniu motorówki - och, co za szczęśliwy zbieg okoliczności, że niechcący przyciska we właściwym momencie dobry guzik. Czytelnik nie może się doczekać, kiedy mafia w końcu zrobi z nią porządek! Później, gdy w fabule pojawia się Diabeł - niby wielka miłość, ale z drugiej strony to straszny babiarz i podrywacz - zaczyna się robić ciekawie... Przez parę minut. Bo na końcu akcja jest tak zaplątana i tak się ciągnie, że chyba dorównuje Modzie na sukces. 

Nie kwestionuję talentu Chmielewskiej na podstawie jednego, moim zdaniem, niewypału, ale na pewno 
drugi raz nie zabiorę jej kryminału do pociągu! Podróż jest i tak wystarczająco długa...