Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kryminały przedwojennej warszawy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kryminały przedwojennej warszawy. Pokaż wszystkie posty

środa, 7 maja 2014

Stanisław Wotowski - Czarny adept

Czarny adept to czwarty tom serii "Kryminały przedwojennej Warszawy", natomiast drugi kryminał Stanisława Wotowskiego. Na uwagę zasługuje sama postać autora. Wotowski jako prywatny detektyw na co dzień stykał się z aferami, morderstwami, przestępstwami, które następnie z precyzją kronikarza opisywał w swoich książkach. Interesował się czarną magią, spirytyzmem, okultyzmem i temu ostatniemu zagadnieniu poświęcił książkę Czarny adept. 

Historia zaczyna się dość tajemniczo. Do nieznanego nam (do samego końca) z imienia i nazwiska mężczyzny, znawcy czarnej magii, autora wielu książek i odczytów na ten temat przybiega zapłakana, młoda kobieta. Dziewczyna, o imieniu Rena, bardzo martwi się swoją starszą siostrą, z którą ostatnio dzieją się dziwne rzeczy. Rena uważa, że kobieta przyłączyła się do jakiejś niebezpiecznej sekty i stąd jej dziwne zachowanie. Prosi bohatera o pomoc. Razem śledzą starszą pannę Łomnicką, która wchodzi do opuszczonej wilii. Po chwili słychać z niej jęki i krzyki kobiety. Gdy "szpiedzy" wchodzą do środka okazuje się, że posiadłość jest od dłuższego już czasu niezamieszkana, a Mary, siostra, spokojnie śpi w ich wspólnym domu. Bohatera i Rena próbują logicznie wytłumaczyć swoje doznania słuchowe i rezygnować z dalszej sprawy. Jednak wkrótce trafiają na pamiętnik Mary, a chwilę później kobieta popełnia samobójstwo. Zagłębiając się we wspomnienia zmarłej, zdają sobie sprawę, że niechcący wmieszali się w przerażające kwestie, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Wkrótce po Warszawie zaczynają krążyć plotki na temat samobójczyni, oraz obecności Czarnego Adepta - Antychrysta wyznającego oczyszczający kult zła. 

Okultystyczny kryminał, pełen magii, symboli, znaków, rytuałów. Zupełnie inni niż wcześniejsza książka Wotowskiego. 

sobota, 12 kwietnia 2014

Człowiek, który zapomniał swego nazwiska - Stanisław Wotowski

Ze szpitala dla obłąkanych ucieka młody mężczyzna. Nie pamięta jak się nazywa, ani dlaczego znalazł się w ośrodku dla umysłowo chory. Wie tylko, że leki podawane mu siłą przez doktora Tretter bardziej mu szkodzą niż pomagają. Czuje się po nich ospały i zdezorientowany. Zauważa to również młoda pielęgniarka, której żal grzecznego młodzieńca trzymanego nie wiadomo po co w szpitalu i pomaga mu w ucieczce. Warto dodać, że jedna z jej znajomych podsłuchała, że komuś bardzo zależy na śmierci mężczyzny i dlatego doktor robi wszystko, aby ten nigdy nie odzyskał pamięci.

Mężczyzna, nie znamy jego imienia, trafia do Warszawy, gdzie w jednej z kawiarni zostaje rozpoznany. Okazuje się, że nie jest postacią lubianą. Co więcej, szuka go prokurator, gdyż okradł i oszukał wielu ludzi. Niestety nadal nic sobie nie przypomina, a policja na czele z doktorem Tretterem poruszają niebo i ziemię, żeby go odnaleźć. Na szczęście dowiaduje się, że nie ma nic wspólnego z poszukiwanym oszustem, no może tylko tyle, że jest do niego dość podobny. Niewiarygodne zbiegi okoliczności sprawiają, że zawsze jest z kimś mylony, a te pomyłki wychodzą mu na dobre. Kim jest młodzieniec? Komu i dlaczego zależy na jego śmierci? Odpowiedź nie jest taka prosta. 

Wotowski dość prosto prowadzi akcję. Wszystkie, nawet najbardziej oczywiste wątki dokładnie wyjaśnia nie zostawiając czytelnikowi miejsca na domysły. Tożsamość bohatera budzi ciekawość, tym bardziej, że wielokrotne próby jej odkrycia okazują się fałszywym tropem. Nie można tej powieści nazwać typowym kryminałem, mimo obecności odwróconej chronologii. Jest zagadka, ale to ofiara próbuje ją rozwikłać. Nie ma trupa, ale jest postać komiczna (Wręcz) momentami przypominająca Papkina z Zemsty. Wprawdzie napięcie jest utrzymane na dobrym poziomie, intryga również jest ciekawa, ale czytelnik momentami czuje się jak głupiec czytając wyjaśnienia oczywistych wątków. Jest to raczej ciekawie spisana historia perfidnych intryg wymierzonych wobec inteligentnego i bogatego człowieka, który popełnił jeden błąd: zakochał się w niewłaściwej osobie.

poniedziałek, 17 marca 2014

Adam Nasielski - Opera śmierci

Druga powieść kryminalna Adama Nasielskiego z inteligentnym inspektorem Bernardem Żbikiem w roli głównej. Tym razem akcja rozgrywa się w warszawskiej operze. Inspektor wraz ze swoim wiernym aspirantem wybrali się na nową sztukę. Bernard Żbik jednak miał dziwne przeczucie, że "po scenie przechadza się śmierć". Skąd te przypuszczenia? Z dedukcji. Jeden z widzów przez dwa akty trzymał rękę w kieszeni, prawdopodobnie na rewolwerze. Z kolei dyrygent nagle z trzecim akcie przerzucił pałeczkę do lewej ręki, a prawą trzymał w kieszenie, na spuści... I stało się. Na scenie dokonano morderstwa. Nikt jednak nie wiedział, że aktorka mająca grać główną rolę nie przyszła na spektakl, a jej miejsce zajęła dublerka. 

W toku śledztwa okazało się, że Żbik znalazł trzy takie same pistolety, w każdym brakowało jednej kuli. A to właśnie z tego modelu została zastrzelona aktora. Następnego dnia pojawił się czwarty identyczny pistolet, który również został użyty... Cóż za przerażający dramat rozgrywał się za kulisami teatru? Bernard Żbik wkrótce będzie musiał zmierzyć się z trudnym zadaniem.

Nasielski nieco złamał jedną ze złotych zasad kryminalnej szarady. Nie mogę jednak zdradzić którą, ponieważ wtedy ujawnię mordercę.

Ale przytoczę ciekawą anegdotkę z życia pisarza:
"Niedawno temu jeden z moich przyjaciół rzekł do mnie z miną Buddy patrzącego na swój pępek: «Powieści kryminale nie mają głębi treści, są płytkie i banalne.» (…) Poleciłem mu udać się z jedną z morskich wycieczek Cooka na Ocean Indyjski, tam gdzie znajduje się największa głębia na ziemi. I poradziłem mu, aby w tym właśnie miejscu wskoczył do wody, uwiązawszy sobie przedtem u nóg komplet Wallace’a (250 dzieł) oprawiony w skórę wołową. Wtedy będzie miał i powieści kryminalne, i głębokość.” 

czwartek, 13 marca 2014

Adam Nasielski - Alibi

Albert Godlewski dostaje przedziwny list. Anonimowy nadawca pisze, że zabije go na kolacji w domu Godlewskiego, na którą sam gospodarz go zaprosi. Albert raczej nie wierzy w tego typu żarty, ale postanawia zaprosić na wieczór swoich przyjaciół, aby czuć się bezpiecznie i nie kusić losu. Wieczór spędza z Anną - swoją narzeczoną, przyjacielem Maurycym, prawnikiem Bolkiem, lekarzem Tyzabitowskim i słynnym warszawskim detektywem - Jerzym Klinem. W takim towarzystwie nic mu nie może grozić. A jednak! Albert zostaje zamordowany! Sześć osób w zamkniętym pomieszczeniu, jedna z tych osób nie żyje i nikt nic nie zauważył! Czyżby Albert został otruty? Sekcja zwłok zdecydowanie to wyklucza. Jak w takim razie zginął Godlewski? To zadanie dla inspektora Bernarda Żbika - inteligentnego psychokryminologa. 

Doskonała zagadka zamkniętego pokoju, gdzie dokonanie morderstwa wydaje się absurdalne i niemożliwe. Nikt nic nie widział, wszyscy byli z zabitym w ostatnich minutach jego życia, a mimo tego mężczyzna nie żyje. Dokonać zbrodni mógł każdy z nich, ale tylko jeden ma doskonałe alibi i to jest właśnie najbardziej podejrzane!

Nasielski doskonale skonstruował intrygę, jednak to mu nie wystarczyło. Budując akcję zdecydowanie przesadził. Godlewski niby nie żyje, ale za chwilę "budzi się", aby wyrzec ostatnie słowa. Morderca już jest złapany, ale jednak ucieka i porywa następną osobę spośród grona wstępnie podejrzanych. Czuć wyraźne przekombinowanie, udoskonalanie tego, co już jest wystarczająco ciekawe. Poza tym, razi jego język, szczególnie podczas opisów zakochania. Autor wyraźnie sili się na romantyzm, spoufala się z czytelnikiem, zwracają się kilkakrotnie wprost "drogi czytelniku". Pomysł genialny, wykonanie trochę słabsze, ale biorąc pod uwagę, że kryminał został napisany w 1933 roku nie jest źle.


* Nasielski chyba nie przepadał za Sherlockiem Holmesem. W kilku scenach wyraźnie kpi z genialnego detektywa, nie szczędząc ironicznych słów. 


sobota, 1 lutego 2014

Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem

W jednym z podejrzanych hoteli, policja znajduje zwłoki garbatego szpiega. Wszyscy myślą, że morderstwo miało charakter polityczny. Jednak z czasem wychodzą na jaw nowe szczegóły, zupełnie niezwiązane z kwestiami politycznymi. Okazuje się, że denat był nie tylko szpiegiem, ale też wrażliwym literatem. O jego zamiłowaniu pisarskim wiedziały tylko dwie osoby: rodaczka i znany w całej Warszawie autor dramatów, który, nawiasem mówiąc, ostatnio zupełnie stracił wenę. Mimo braku natchnienia, wkrótce wydaje wspaniały dramat, na który ciągnął tłumy widzów. Sam autor jednak powoli popada w obłęd. Jakież jest zdziwienie społeczeństwa, gdy pewna Rosjanka zarzuca artyście kradzież dzieła. Czyżby znany i szanowany twórca targnął się na życie kaleki z powodu sztuki? Policja nie chce w to uwierzyć, ale za dużo tropów przemawia na niekorzyść autora. 

Sąd nad Antychrystem to drugi tom (pierwszy tom) wydawanej od niedawna serii Kryminały Przedwojennej Warszawy. Błażejowski odsyła czytelnika do swojego wcześniejszego utworu nawiasem wspominając o sprawie, która w Czerwonym Błaźnie była kluczowa. Autor sięga do zabiegów stosowanych we wcześniejszym dziele: międzywojenna teatralno-kabaretowa Warszawa, zbrodnia, jako pokuta za grzechy przeszłości, rozwiązanie bardziej po stronie przypadku niż właściwej dedukcji, wyjaśnienie w formie zeznań postaci. Książka stanowi swoisty dokument epoki: obraz Warszawy, społeczeństwa, stosunki polityczne, wykład historii. Nie możemy powiedzieć, że jest to mrożący krew w żyłach kryminał, choć pojawia się wątek grozy o nawiedzonym teatrze. Jednak intryga jest dobrze skonstruowana, a tropy nakierowują czytelnika na niewinne postaci. Jak na ówczesny stan polskiej literatury kryminalnej Błażejowski spisał się całkiem nieźle! 

piątek, 31 stycznia 2014

Aleksander Błażejowski - Czerwony Błazen

Do teatru "Złoty Ptak" przychodzi tajemniczy mężczyzna w masce, który oferuje występy kabaretowe. Dyrektor zachwycony głosem i talentem nieznajomego chętnie podpisuje z nim umowę. Wkrótce teatr wypełnia się po brzegi i mimo potrojenia ceny biletu, ludzie tłumnie przychodzą na występy Czerwonego Błazna, który zręcznie wyśmiewa ówczesne wady społeczne. Ludziom jednak nie daje spokoju tożsamość gwiazdy kabaretowej. Zakładają się między sobą, kto pierwszy zdemaskuje postać błazna. Również Wiktor Skarski, aby popisać się przed ukochaną obiecuje zdradzić jej tajemnicę wielkiego śpiewaka. Zakrada się więc do jego garderoby. Tam jednak staje się świadkiem zbrodni, o której wolałby nie wiedzieć...

Policja znajduje w teatrze zwłoki. Ponieważ nikt nie wie kim jest i jak wygląda Czerwony Błazen, nie wiadomo czy stał się on ofiarą czy katem. Badając wszystkie tropy trafiają na ślad jedynego świadka zdarzenia - Wiktora, który nawet pod groźbą szubienicy nie chce powiedzieć co stało się w garderobie tajemniczego artysty. Dlaczego? Co takiego zobaczył młodzieniec i kogo kryje? Jego milczenie pociąga za sobą lawinę prawdziwych tragedii. 

Czerwony Błazen to jeden z kryminałów Andrzeja Błażejowskiego - redaktora "Gońca", zamordowanego przez NKWD. Jego książki trafiły na listę ksiąg zakazanych i dopiero niespełna 2 lata temu zostały wznowione przy okazji serii Kryminały Przedwojennej Warszawy. 

Kryminał jest ciekawie skonstruowany, z zachowaniem wszystkich elementów logicznej szarady. Jedyne co może w nim razić, to liczne błędy stylistyczne i ortograficzne (!). Wydawcy w pewnie sposób się jednak za nie zrehabilitowali, wznawiając zapomnianą już serię przedwojennych kryminałów. Teraz literatura polska może się pochwalić, bogatą, kryminalną przeszłością.

W 1926 roku Henryk Szaro podjął się ekranizacji Czerwonego Błazna, w której wystąpił m.in Eugeniusz Bodo. Niestety, podczas wojny film został zniszczony. Do dzisiaj zachowały się tylko nieliczne zdjęcia i plakat.