wtorek, 11 kwietnia 2017

Tu leży pies pogrzebany - skąd się wzięło powiedzenie?

Tu leży/jest pies pogrzebany, czyli tu jest sedno sprawy, w tym rzecz, w tym sęk. Powiedzenie znane każdemu. Skąd się wzięło?
XVII wiek, Turyngia. Wojna trzydziestoletnia. Pewien mężczyzna próbując skontaktować się z ukochaną mieszkającą w oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów miejscowości, jako posłańca listów wynajął... swojego psa. Stuczel nie tylko wykonał zadanie, ale przyniósł swojemu panu także odpowiedź od ukochanej. I tak pies został listonoszem, wielokrotnie wymieniając korespondencję między kochankami. Gdy zdechł, jego pan wyprawił mu uroczysty pogrzeb, a na nagrobku wyrył napis: ''da liegt der Hund begraben'', czyli ''tu leży pies pogrzebany". Powiedzenie to najpierw zaczęło funkcjonować w języku niemieckim, a z czasem przyjęło się również w polszczyźnie.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Skąd się wzięło powiedzenie "musztarda po obiedzie"?

http://xn--spiekarodem-x5b.pl/tag/musztarda/
Często najfajniejsze tematy językowe wychodzą zupełnie przypadkowo. Tak było i tym razem. Moja przyjaciółka w luźnej rozmowie powiedziała: "to jest już musztarda po obiedzie". I nagle zapaliła mi się lampka: eeeej, a skąd właściwie wzięło się to powiedzenie? Nie wiedziałyśmy. Nie powiem, żeby etymologia, do której dotarłam w pełni mnie zadowoliła, ale jak to bywa z wieloma związkami frazeologicznymi, wytłumaczenie okazuje się banalne. 
Najprawdopodobnie musztarda dotarła do Polski w okresie napoleońskim. Początkowo nie wiedziano, jak należy jeść tę przyprawę. Dlatego na wielu szlacheckich stołach pojawiała się po daniu głównym, jako deser. Jedzono ją łyżkami. Mówi się, że po jednej z takich biesiad, gdy Napoleon zobaczył jak polska szlachta je musztardę, czyli na końcu posiłku, krzyknął oburzony: "Ależ to jest musztarda po obiedzie!" I tak do dzisiaj używamy tego powiedzenia, gdy chcemy powiedzieć, że coś jest już po czasie. 

czwartek, 6 kwietnia 2017

Ogarniasz?

http://zszywka.pl/p/zaczynam-ogarniac-4205153.html
Muszę ogarnąć mieszkanie przed przyjściem gości (=posprzątać), ogarnij się (=weź się w garść, opanuj się), musisz ogarnąć ten materiał, jeśli chcesz zdać egzamin (=nauczyć się), ogarniesz transport? (=zorganizować), muszę się ogarnąć po tej sytuacji (=uspokoić, doprowadzić do porządku). Podobno bzokolicznik ogarniać zastępuje aż 95% pozostałych! 
Bez wątpienia jest to słowo uniwersalne. Wyrażające więcej niż tysiąc innych - jak mówią niektórzy. Szczególnie młodzież. I nie można mieć do nich pretensji. Język zawsze dążył do uproszeń. Ale... to tak jak ze słowem fajnie, którego osobiście nie lubię. Fajne może być wszystko. Jeśli pytam jak się komuś coś podoba i słyszę - jest fajne to wiem, że jest nijakie. Warto się czasami wysilić i skorzystać z synonimów. Bo niedługo sprowadzimy naszą konwersację do dwóch odpowiedzi na wszystkie pytania: ogarniam/nie ogarniam. 

poniedziałek, 20 marca 2017

Stolec - etymologia

Conlanger
Dziwką określano kiedyś prostą kobietę, dziewkę, kutas oznaczał tylke samo co frędzel, czy dekoracyjny sznur, a chuj to był po prostu wieprz. W wyniku ewolucji językowych niektóre słowa zmieniają całkowicie swoje znaczenie, bądź obocznie wskazują na coś odmiennego, zaskakującego. 

Tak było z wyrazem stolec. Kiedyś nazywano tak tron, krzesło, a właściwie siedzisko monachy, biskupa. W przenośni również władzę królewską czy biskupią. Obecnie kojarzy się wyłącznie z odchodami. 

Jest jeszcze trzecie znaczenie, najmniej popularne, gdzie stolec oznacza słup w konstrukcji drewnianej. 

sobota, 18 marca 2017

"Mieszkam w Kup" czy "mieszkam w Kupie"?

Moje klimaty 
Kup wieś położona w województwie opolskim. Na tablicach wjazdowych nazwa zapisywana jest również obocznie w języku niemieckim jako Kupp. Prawdopodobnie wywodzi się od słowa kopa, wcześniej mówiono kupa czegoś, czyli sterta, usypisko, niewielka góra czegoś (w języku niemieckim Kupp miało znaczenie Haufenort, czyli miejscowość usypisk, kup). 

Nazwa miejscowości kończy się na spółgłoskę, więc musi być odmieniana, tak jak np. Słupsk. Mówimy jestem ze Słupska, mieszkam w Słupsku, jadę do Słupska. 

Jednak mieszkańcy pozostają wyłącznie przy formie mianownikowej. Mówią zatem pochodzę z Kup, chodzę do szkoły w Kup, szpital mieści się w Kup. Podczas gdy prawidłowa odmiana brzmi:
M. Kup
D. Kupa
C. Kupowi
B. Kup
N. Kupem
Msc. Kupie 

Zatem chodzę do szkoły w Kupie, szpital mieści się w Kupie. 

Podobno nawet abp Alfons Nossol próbował przekonać prof. Miodka, że Kup nie odmienia się przez przypadki. Językoznawca pozostał jednak nieugięty :)


czwartek, 16 marca 2017

Drewno a drzewo - na czym polega różnica?

Pixabay
Drewno i drzewo, przez wielu użytkowników języka wyrazy uznawane za synonimy. Mało, że synonimami nie są, to jeszcze ich znaczenie jest... zupełnie inne. 
Drzewo to żywy organizm, roślina rosnąca w lesie, parku, na podwórku itd. Z kolei drewno jest tym, co nam zostanie po ścięciu drzewa. Jest to materiał stolarski, używany w meblarstwie, oczyszczony z gałęzi, kory, inaczej martwe drzewo. 
Dlatego powinniśmy mówić: sadzimy drzewa, podlewamy drzewa, pielęgnujemy drzewa, przycinamy gałęzie drzew, ale rąbiemy drewno, kupujemy drewno na opał, z drewna robimy meble, gormadzimy drewno na zimę, mamy drewno obok kominka, palimy drewnem. W końcu mamy meble drewniane, czyli wykonane z drewna, a nie drzewne* - wykonane z drzewa.
Miłośnicy botaniki od razu zwrócą uwagę na jeszcze jedno rozróżnienie. Drzewo oznacza rodzaj rośliny, drewno jest warstwą żywego drzewa, znajdującą się pomiędzy korą i miazgą a rdzeniem - drewno jest więc tkanką drzewa. 


* drzewny może być węgiel, czyli wykonany z surowca, wytworzony z drzewa. 

poniedziałek, 13 marca 2017

"Uśpić", a "uspać"

Kiedyś usłyszałam, że uśpić można psa albo kota (zwierzę), a uspać dziecko (lub kota ze zdjęcia :)
Ciekawe rozróżnienie, ale błędne. I nie dlatego, że jest odwrotnie, ale dlatego, że w języku polskim nie istnieje i nigdy nie istniał czasownik uspać
Błędna forma wytworzyła się najprawdopodobniej analogicznie do istniejących par: sypiać - spać, wysypiać - wyspać, odsypiać - odespać, gdzie miękka głoska p obecna w niedokonanych czasownikach, przechodzi w twardą p, a y całkowicie zanika. Logiczne zatem wydaje się mówienie usypiać - uśpić. 
Jednak w polszczyźnie nie istnieje uspać, a wersją dokonaną czasownika niedokonanego usypiać jest uśpić. Dlaczego? W staropolszczyźnie funkcjonował czasownik śpić, który w wyniku różnych przekształceń językowych został ostatecznie wzbogacony o przedrostek -u. Zatem powstało usypiać - uśpić. I ta nieregularna para aspektowa funkcjonuje do dziś. 


środa, 28 grudnia 2016

Mariusz Czubaj - R.I.P

Jestem książkowym ignorantem...
Zbliża się koniec roku, więc w internetach nie może zabraknąć rad jak oślnić wszystkich kreacją sylwestrową, jak schudnąć po świętach czy jak wytrwać w noworocznym postanowieniu, bo przecież wraz z 1 stycznia życie każdego człowieka na tej planecie diametralnie się zmieni. Ale jest jeszcze jeden temat, który niezmiennie przewija się na ścianach mediów społecznościowych - podsumowanie roku. Oczywiście zawsze na plus. Ile osób, może pochwalić się, że wyrtwało w noworocznych postanowieniach do lutego? No właśnie. Zastanawiając się nad podsumowaniem swojego roku weszłam na zakładkę "recenzje"... i zamarłam. Ostatnią dodałam w grudniu. Rok temu. Jestem książkowym ignorantem. Nie dość, że pewnie nie udało mi się przeczytać jednej książki w tygodniu, jak planowałam, teraz już się tego nie dowiem, nie notowałam, to jeszcze nie chciało mi się o nich napisać chociaż kilku słów, postawić plusa bądź minusa przy tytule. Ale jeszcze większym ignorantem okazałam się zabierając się do recenzji R.I.P Mariusza Czubaja, a uświadomił mi to sam autor. Nawet nie będę pisać o mieszanych uczuciach wynikających z przekombinowania, zagmatwanej fabuły, niepotrzebnej brutalnej widowiskowości i poczuciu: znowu zawiodłam się na Czubaju. Skupię się na kilku ostatnich stronach. Spokojnie, nie zdradzę kto zabił. Chociaż w przypadku tej książki powinnam napisać: kto nie zabił. Odniosę się do rozdziału Od autora. Na tych dwóch kartkach Czubaj uświadomił mi jak mało wiem o literaturze kryminalnej, którą teoretycznie się zajmuję. Wymienił tyle nawiązań, odwołań do innych książek, których ja w trakcie czytania nie zauważyłam, że ze wstydu przybrałam barwy okładki. Zamiast więc wymądrzać się i oceniać - nadrobię książkowe zaległości i zabiorę się do czytania. Od podstaw. Za rok narzekając, że się zawiodłam, będę przynajmniej wiedziała ilu autorów za to winić. A Czubaj? Z pewnością dostarczył mi sporo emocji. A książka wcale nie była taka zła. Chociaż spodziewałam się czegoś innego. Ale w końcu, parafrazując autora, dobry kryminał to taki, po przeczytaniu którego czytelnik czuje się jak głupek. Idąc tym tropem - Czubaj jest mistrzem.

niedziela, 13 listopada 2016

Skąd się wzięło powiedzenie "zobaczyć jak świnia niebo"?

Słomiany wdowiec, nie zasypiać gruszek w popiele, zbić kogoś z pantałyku czy pleść duby smalone - język polski jest niezwykle bogaty w ciekawe, dla współczesnych użytkowników mniej lub bardziej dziwne, powiedzenia. Nie wzięły się one jednak z niczego. Zadomowiły się w języku, gdyż były proste, dosadne i obrazowe.

Tak jak stwierdzenie zobaczysz coś jak świnia niebo.  Budowa kręgosłupa, a dokładnie odcinka szyjnego, uniemożliwia świni podnoszenie głowy do góry - stąd przeświadczenie, że zwierzę to na pewno nigdy nie zobaczy nieba. Używamy więc tego powiedzenia wtedy, gdy chcemy podkreślić, że jakaś czynność jest niemożliwa

czwartek, 26 maja 2016

Pochodzenie słowa "matka"

Dzień Matki* to dobry pretekst do przypomnienia etymologii słowa mama/matka. To drugie, z naszego punktu widzenia może wydawać się formą oficjalną, w końcu we wszystkich formularzach, pismach urzędowych podajemy imię matki, imię ojca. Jednak z historycznojęzykowego punktu widzenia słowo matka jest zdrobieniem (takim samym jak rączka, nóżka) i pochodzi od prasłowiańskiego mati (matierie, matierii, matier), polskie mać (jaka mać taka nać, czyli jaka matka taka córka), które współcześnie nie kojarzy nam się zbyt dobrze (odmiana: macierze, macierzy, macierz, dzisiaj macierz pojęcie matematyczne, na tym rdzeniu stworzono przymiotniki macierzyński, macierzyństwo). 


Dlaczego najczęściej pierwszym słowem dziecka jest mama?
Matki będą zawiedzione, gdzyż na pierwsze słowa dziecka, wcale nie mają wpływu uczucia, a wyjaśnienie jest bardzo przyziemne. Roman Jakobson, rosyjski językoznawca, badając dziecięce gaworzenie zauważył, że niemowlętom najłatwiej wypowiadać spółgłoski wargowe m, p, b, gdyż ich wymawianie nie wymaga otwierania ust (z największą łatwością wypowiadają oczywiście samogłoski). Zbitki ma-ma, ba-ba, pa-pa, także ta-ta, to najprośtsze dźwięki, dlatego pojawiają się najwcześniej. Stąd też wzięło się słowo mama - od dwukrotnie powtórzonej, przez dzieci uczące się mówić, sylaby 

demotywatory.pl



* przypominam: nazwy świąt i dni świątecznych (w odróżnieniu od ich nazw opisowych) piszemy dużą literą.

środa, 27 kwietnia 2016

Dlaczego mówimy "słomiany wdowiec"?

www.stopco2.pl
Powiedzenie słomiany wdowiec znane jest każdemu. Nazywamy tak mężczyznę, którego żona wyjechała na jakiś czas, zostawiając go samego (analogicznie słomiana wdowa). Dlaczego słomiany i czemu wdowiec

Słomianym wdowcem nazywano mężczyznę, który został bez żony na jakiś czas i musiał spać sam. Dawniej głównym miejscem spoczynku było legowisko zbite z desek, na którym kładziono słomę. Słoma uchodziła za symbol związku małżeńskiego, gdyż mężczyzna i kobieta po ślubie mieli większe posłanie niż reszta domowników. Rodzeństwo na przykład leżało na wąskim łóżku, ułożeni głowa przy nogach, aby mieć więcej miejsca. 

Warto również wspomnieć o słomianym człowieku, czyli kimś, kto tylko pozornie zajmował jakieś stanowisko, ale sam nic nie robił, wyręczając się innymi (np. słomiany wspólnik), czy słomianym zapale, czyli takim, który nagle powstaje i szybko się wypala. 

niedziela, 24 kwietnia 2016

Dlaczego "dzień dobry", "dobry wieczór" piszemy oddzielnie, a "dobranoc" razem?

Dlaczego dzień dobry piszemy rozłącznie, a dobranoc łącznie? Zapytał mój czternastoletni brat. Pytanie niby banalne, ale trudno znaleźć na nie precyzyjną odpowiedź. A co dopiero taką, która zadowoli gimnazjalistę. 

Zacznijmy od słyszalnej różnicy. Zarówno dzień dobry, jak i dobranoc mają jeden akcent, a dobry wieczór - dwa. Prof. Mirosław Bańko uważa, że gdyby dobranoc zapisać rozłącznie akcent padałby na ostatnią sylabę słowa dobra, a to nie brzmiałoby dobrze. Nie wiem jak Was, ale mnie taka argumentacja nie przekonuje.

Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. W języku polskim przydawka występuje przed rzeczownikiem, powinniśmy więc mówić dobry dzień (tak jak Czesi, Rosjanie, Niemcy, Włosi, Francuzi - w więkoszości języków europejskich w zwrocie powitalnym rzeczownik znajduje się na drugim miejscu). Tak też mówiło się w Polsce aż do XVII wieku. Zamiany dobry dzień na dzień dobry dokonano z bardzo prozaicznych powodów, a główną zasługę należy przypisać gwarze. Rytmicznie lepiej wymawiało się dzień dobry. Mieszkańcy wsi wymawiali dobry dzień jak jedno słowo akcentując bry. Ówcześni językoznawcy postanowili więc zamienić kolejność wyrazów. Zabrakło im jednak konsekwencji. Bo w przypadku wieczornego pozdrowienia nie tylko nie zmieniono szyku, ale pozwolono na łączną pisownię i tak powstało dobranoc

Z dobry dzień, zrobił się dzień dobry, z dobrej nocy, dobranoc, ale dlaczego mówimy dobry wieczór, a nie wieczór dobry? Znowu chodzi o akcent. Kolejność w tym pozdrowieniu została niezmieniona, ponieważ wieczór ma dwie sylaby i akcent padał tutaj na drugą sylabę od końca (wieczór) nie było więc zagrożenia, że dojdzie do zrostu wyrazów, które łatwo było wymówić zarówno w gwarze, jak i w języku literackim. 

Mało satysfakcjonujące wytłumaczenie, wiem. Łatwiej i szybciej byłoby powiedzieć: bo w języku polskim tak już po prostu jest :)



wtorek, 15 marca 2016

Gusta, koszta?

Gusta, koszta czy gusty, koszty?
Ferdek Kiepski rewolucji językowych nie dokonał mówiąc, że ma pomysła. Bo jak w pomyśle, nie powinniśmy dodawać końcówki -a, tak samo w gustach czy kosztach -a nigdy nie powinno się pojawić.

Obecnie możemy zapytać o koszta kampanii czy porozmawiać jakie ktoś ma gusta. Formy te uważane są za przestarzałe, ale dopuszczalne.

Problem w tym, że końcówka -a nigdy nie powinna pojawić się w tych wyrazach. 
Wyrazy takie jak fundament, dokument w języku łacińskim, brzmiały fundamentum, documentum i przyjmowały końcówkę -a w mianowniku, czyli fundamenta, dokumenta. Latynizmy te na grunt polski zostały przeniesione w uproszczonej wersji, czyli pozbawione końcówki -um. Wskutek czego powstały wyrazy fundament, dokument, które w mianowniku liczby mnogiej przyjęły końcówkę -y: fundamenty, dokumenty.

Niestety nasi przodkowie, pamiętając o łacińskim brzmieniu, często wbrew ustaleniom normatywnym mówili fundamenta, dokumenta. Z czasem analogicznie końcówkę -a przyporządkowywano również tym wyrazom, które w języku łacińskim nigdy nie kończyły się na -um/-a.

Dlatego wszystkie zapożyczenie (równiez z innych języków niż łacina) otrzymywały w mianowniku liczby mnogiej -a. Stąd wzięło się koszta, czy gusta. Zdarzało się, że -a z rozpędu trafiło również do rodzimych wyrazów (biusta, urzęda, okręta). Paradoks polega na tym, że nikt dzisiaj nie powie fundamenta, dokumenta (chociaż byłoby to uargumentowane historycznie), a mnóstwo osób mówi koszta, gusta mimo że -a nigdy nie powinno się tam znaleźć.

wtorek, 26 stycznia 2016

Co to znaczy "nomen omen"?

Nomen omen to skrót od wyrażenia nomen atque omen lub nomen est omen i oznacza "imię jest wróżbą". Z tym, że imię nie odnosi się wyłącznie do imienia danej osoby, ale do każdej nazwy kogoś/czegoś. Starożytni Rzymianie uważali, że w imieniu zawarta jest informacja o danej osobie, jej cechach charakteru, a nawet przeznaczeniu. Później imię nadawno również przedmiotom. 

Obecnie, najprościej mówiąc, używamy nomen omen, gdy chcemy zwrócić uwagę, że czyjeś imię lub nazwisko wskazuje na jakieś cechy danej osoby. Na przykład jeżeli powiemy, że ktoś nazywa się nomen omen Gruby wskazujemy, że zgodnie z nazwiskiem jest to osoba otyła. Albo gdy powiemy Mój sąsiad nazywa się nomen omen Mały, przekazujemy, że mały to nie tylko nazwisko, ale także cecha naszego sąsiada, który jest niski. 

Rozpowszechnienie nomen omen przypisuje się komediopisarzowi Plautowi, który nadawał swoim bohaterom wyraziste przydomki, gdzie imię było jednocześnie cechą charakterystyczną postaci. 

Pamiętajmy: nomen omen nie może być użyte jako wtrącenie. Nie mylić z notabene, czyli zważ dobrze, zauważ dobrze, które wprowadza w zdanie dodatkową, ale ważną informację. 

Dlaczego mówimy, że mróz jest siarczysty?

fot. Daria Placek
Dlaczego mówimy siarczysty mróz?

Zacznijmy od tego, że przymiotnik siarczysty pochodzi od rzeczownika siara, który jeszcze w XIV wieku oznaczał siarkę, bądź (uwaga) mleko wydzielające się z gruczołów mlecznych w pierwszych dniach po porodzie. 

Od około XV wieku siarczysty używano w odniesieniu do siarki, jako pierwiastka chemicznego (chociaż dopiero w 1777 roku Lavoisier zasugerował, że siarka jest pierwiastkiem; wcześniej mówiono o złożach siarki, znano jej właściwości i występowanie). Mówiono więc o siarczystej ziemi, siarczystych źródłach, siarczystym ogniu. Z racji tego, że siarka jest łatwopalna, a średniowieczni alchemicy uznawali ją za żywioł palności i substancję magiczną, budziła skojarzenia z siłą, żywiołowością i mocą. Zaczęto więc używać przymiotnika siarczysty na określenie tego co dynamiczne, żywiołowe, energiczne; podkreślano w ten sposób intensywność zjawisk. Siarczysty używano również w stosunku do ludzi wybuchowych, pełnych temperamentu, stąd np. siarczysta fantazja, siarczysta krew (inaczej: ludzie, którzy mają siarkę w żyłach, bądź są z siarki i ognia, możemy również wymierzyć komuś siarczysty policzek). 

Za sprawą swoich właściwości siarka stała się symbolem siły i mocy. Stąd siarczysty mróz, czyli silny, mocny mróz, intensywne zimno. Ale siarczysty może być również trunek, policzek, reprymenda, a także siarczyste kwiaty czy siarczyste kapelusze (jako intensywne kolorystycznie).

wtorek, 8 grudnia 2015

Harlan Coben - Najczarniejszy strach

"Czego się boisz najbardziej - szepcze głos. - Wyobraź sobie najczarniejszy strach... A teraz wyobraź sobie coś znacznie, znacznie gorszego..."


Dziennikarz na łamach szanowanego czasopisma opisuje przerażające zbrodnie, twierdząc, że wszystko co przelał na papier jest prawdziwe.  Zapytany przez FBI, skąd ma informacje powołuje się na prawo do zachowania w tajemnicy danych informatora. Po pewnym czasie policja dostaje anonimową przesyłkę, a w niej powieść łudząco podobna do artykułów prasowych, tylko napisana dużo wcześniej. Dziennikarz zostaje oskarżony o plagiat i wyrzucony z pracy. Co dziwne nawet się nie broni. Wyjaśnienie byłoby proste, gdyby nie fakt, że bohaterowie jego artykułów naprawdę zaginęli...
Myron Bolitar, agent sportowy, dowiaduje się, że ma 13 letniego syna. Chłopiec choruje na białaczkę. Jest umierający, a jedyna osoba, która mogła uratować mu życie zaginęła. Mężczyzna mimo rozterek moralnych i wcześniejszych obietnic zaprzestania zabawy w detektywa, postanawia odszukać dawcę. Śledztwo naprowadza go na cykl artykułów o przerażających zbrodniach i psychopacie "Siej ziarno". Tak poznaje dziennikarza, który ochraniając informatora zrujnował sobie życie osobiste i zawodowe. Czy ma on związek z dawcą szpiku? Myron musi pokonać wiele niebezpieczeństw, aby przekonać się, jak dwie na pozór odrębne historie, mogą się zazębiać.

W trakcie czytania książki, jedna myśl chodziła mi po głowie: wyrosłam już z Cobena. Kilka(naście?) lat temu byłam zachwycona jego intrygą, schematem zbrodni, łatwością w robieniu czytelnika w balona. Teraz, chociaż uwielbiam postaci Myrona i Wina (to te typy za którymi szaleją wszystkie kobiety, ale żadna nie chciałaby mieć takiego męża), byłam może nie rozczarowana, ale znudzona tym przekombinowaniem. Wystarczyłoby jedno cięcie, ale mocne, zamiast kilku niewiarygodnych. Cóż, książkę czyta się łatwo, szybko, przyjemnie, nie powiem, że zupełnie bez emocji, bo zdarzało mi się wstrzymać oddech, czy czytać z bijącym sercem, ale... im bliżej zakończenia tym częściej myślałam: ok, wystarczy, kończymy to. Kryminał ma to do siebie, że powinien igrać z czytelnikiem, zadziwiać go absolutnie przyziemnym i logicznym wyjaśnieniem niewiarygodnych zbrodni, ale aby był dobry autor musi uważać na pułapki. Jedną z nich jest przekombinowanie. I chociaż Coben jest dla mnie niezaprzeczalnie mistrzem - liczyłam na coś więcej.

czwartek, 12 listopada 2015

"Minister Edukacji" czy "minister edukacji"? Jak zapisujemy nazwy stanowisk

"Minister Edukacji" czy "minister edukacji"? Zdania są podzielone. A liczba odpowiedzi po jednej jak i po drugiej stronie - rozłożona równomiernie. Skąd fakultatywność? Warto przypomnieć zasady.

Po pierwsze, nazwy stanowisk, funkcji, tytułów piszemy małymi literami! 
Dlaczego więc spora grupa odbiorców przychylała się przy formie "Minister Edukacji"? Ponieważ gdy tytuł, bądź stanowisko odnosimy do konkretnej osoby, możemy użyć wielkich liter. Ale! Tylko w przypadku stanowisk wysokich (godności) i w pełnym brzmieniu (np. Przewodniczący Rady Miejskiej, Prezydent Warszawy, Redaktor Naczelny).

Małymi literami zapisujemy również nazwy stanowisk, które bezpośrednio nas dotyczą (redaktor naczelny danego czasopisma zapisze swoją funkcję małymi literami). 

W aktach prawnych nazwy stanowisk czy urzędów jednoosobowych piszemy wielką literą (np. Minister Spraw Zagranicznych).

poniedziałek, 9 listopada 2015

Nic bardziej mylnego! - Radek Kotarski

"Nic bardziej mylnego!". Każdy, kto chociaż raz oglądał odcinek "Polimatów" z pewnością zauważył, że prowadzący używa tego zwrotu, może nie nagminnie, ale na pewno bardzo często. Nic więc dziwnego (sic!), że książka Kotarskiego ma taki właśnie tytuł. 
Radek obala w niej wiele popularnych mitów i odpowiada na sporo nurtujących pytań. Czy to prawda, że wykorzystujemy tylko 10% naszego mózgu, kto przyprawił rogi wikingom, czy Napoleon był naprawdę niski, o co chodzi z wielkim mitem wielkiego muru i ile naprawdę mamy zmysłów. Wszystko opisane prostym i przystępnym językiem. I jak to u Kotarskiego: z dużą dawką humoru i szczyptą ironii.


* tak wiem, nie rozpisałam się, żeby nie zdradzać za wiele mitów, na czytelnika czeka sporo niespodzianek; zresztą marka Kotarskiego mówi sama za siebie :)

sobota, 31 października 2015

„Halloween” - małą czy wielką literą?

Abstrahując od tego czy Halloween to święto satanistyczne, czy powinniśmy je w Polsce obchodzić czy nie, poprawny zapis obowiązuje zarówno jego zwolenników, jak i przeciwników.

Słowo Halloween wywodzi się z języka angielskiego, jest skrótem od święta All Hallows Eve, obchodzonego 31 października w Stanach Zjednoczonych i północnej Europie. Ponieważ w języku polskim nazwy świąt zapisujemy wielką literą (Wielkanoc, Dzień Matki, Boże Narodzenie), zasada ta obowiązuje również w przypadku Halloween.  

Nawiasem mówiąc, w języku angielskim nazwy świąt także zapisywane są wielkimi literami, a że Halloween jest zapożyczeniem właściwym, więc na polski i tak zostałaby przeniesiona oryginalna pisownia.

Co ciekawe, Halloween jest jedyną nazwą święta, którą przyswojono w języku polskim jako tzw. cytat (wyraz, którym użytkownicy języka posługują się w mowie i piśmie w formie oryginalnej, włączają akcent).

poniedziałek, 21 września 2015

Katarzyna Bonda - "Okularnik"

Jak na wielką fankę kryminału przystało, pobiegałam do księgarni, gdy tylko Okularnik pojawił się w przedsprzedaży. Po lekturze Pochłaniacza byłam ciekawa co tym razem polska królowa kryminału zaserwowała swoim fanom. I jak to zwykle bywa... książka leżała wiele tygodni na półce i chociaż codziennie wołała o przeczytanie - nie miałam czasu... Aż do momentu, gdy miałam przed sobą wielogodzinną podróż. 11 godzin w pociągu sprzyja czytaniu, szczególnie kryminałów. 
Biorę książkę do ręki, "nie ma ciała nie ma zbrodni" - czytam zdanie z okładki. Zapowiada się intrygująco. Otwieram. Po przeczytaniu pierwszego rozdziału przychodzi znajomy dreszczyk, po którym wiem, że książka całkowicie mnie pochłonie. Przynęta została zarzucona i chwyciła. Jestem zaciekawiona, w napięciu czytam dalej. I... zostałam zarzucona historią rodzinną, sięgającą kilku pokoleń. A wątek kryminalny? Lekko się zatarł. Nie myślałam już co się stało z ciałem, kto i dlaczego zabił. Zastanawiałam się jak miała na imię ciotka siostry babki mieszkająca na granicy i czy w tym momencie Bonda pisze o niej czy może o jej sąsiadce. Fakt. Historia rodzinna była potrzebna, gdyż bez tego czytelnik nie zrozumiałby pomysłu autorki na zbrodnię. Ale czy, mając na myśli kryminał, jako gatunek, było to konieczne aż w takim stopniu? Może to moja wina, gdyż zawsze mam problem z zapamiętywaniem imion. Może powinnam podczas czytania wyrysować drzewo genealogiczne (a może powinno być dołączone do książki?) i później rzut oka na notatki poukładałby mi wszystko. Może. Ale w czytaniu literatury popularnej chodzi przede wszystkim o przyjemność z lektury, a nie gruntowne dokumentowanie fabuły i robienie notatek, w celu przyswojenia wiedzy.
Ktoś kiedyś powiedział, że dobry kryminał to taki, po przeczytaniu którego czytelnik czuje się jak głupek, Zgadzam się! Ale czuje się tak dzięki żelaznej logice, poukładaniu i nadzwyczaj prostym wyjaśnieniu, którego ani przez chwile się nie spodziewał, tworząc własne zagmatwane rozwiązania. A nie dlatego, że gdzieś na początku zapomniał imienia babki i już zupełnie nie wie o co chodzi. Bo chyba nie imię jest tu najważniejsze, ale akcja. Nie mówię w ten sposób, że ksiażka była zła. Była dobra, nawet bardzo dobra! Ale czy była dobrym kryminałem? Punkt widzenia zależy od punktu... czytania, więc pewnie wiele osób odkrzyknie, że "tak, była rewelacyjna!". Ja mam mieszane uczcia. Dla mnie Bonda jest bez wątpienia polską królową, ale reportażu. Jej precyzja, dbałość o najmniejszy szczegół, zachowanie ciągu przyczynowo-skutkowego jest mistrzowskie. Ale biorąc do ręki książkę z gatunku "kryminał" mam trochę inne oczekiwania czytelnicze. Hmm.. może po prostu jestem prostym, niewiele wymagającym czytelnikiem.