sobota, 12 września 2015

Eminencja, ekscelencja...

Ekscelencja, eminencja, magnificencja niby każdy potrafi rozróżnić te tytuły, a błędy i tak się pojawiają. I to nie tylko te, wynikające z nieznajomości zasad tytulatury, ale także czysto językowe. 

Ekscelencja, czyli pierwszeństwo, wyższość, odnosimy się tak do dostojników Kościoła katolickiego (biskupów i arcybiskupów), prezydenta, premiera, ambasadrów czy ministra spraw zagranicznych. Mówimy Jego Ekscelencja przyjechał lub Jej Ekscelencja przyjechała, a bezpośrednio zwracamy się Wasza Ekscelencjo. Natomiast jeżeli chodzi o pytanie, używamy formy Czy Wasza Ekscelencja weźmie udział w dyskusji?, a nie Czy Jego Ekscelencja weźmie udział w dyskusji?

Eminencja, inaczej dostojność, wyniosłość, jest tytułem kardynałów. W tym wypadku nie ma już rozróżnienia rodzajowego, gdyż tytuł odnosi się wyłącznie do mężczyzn (ekscelencja odnosiła się zarówno do pań jak i panów). Mówimy zatem Jego Eminencja, Wasza Eminencjo, Czy Wasza Eminencja...?

Magnificencja wspaniałość, tytuł przysługujący rektorom szkół wyższych, ale stosowany wyłacznie podczas uroczystości, bądź w oficjalnej korespondencji. Zwracamy się po prostu Magnificencjo, bez zaimka Wasza

wtorek, 28 lipca 2015

Mariusz Czubaj - Piąty beatles

W opuszczonym magazynie policja znajduje zwłoki młodego mężczyzny. Chłopak zmarł na skutek wycieńczenia i odwodnienia. Ktoś najwyraźniej chciał, aby cierpiał przed śmiercią. Wstępne śledztwo wykazuje, że chłopak był synem znanego biznesmena. Niezywkle inteligentnym studentem i utalentownym muzykiem. Zespół, w którym grał był jedną z przyczyn jego konfliktów z ojcem. Przed zaginięciem Kamila, młodzieniec pokłócił się z ojcem, a rodzinie ktoś groził.

Scena zbrodni mogłaby świadczyć o porachunkach, jednak jeden szczegół nie pasował - fotografia The Beatles. Obok ciała znaleziono okładkę płyty Abbey Road. 

Po pewnym czasie policja znajduje kolejne zwłoki, wydawałoby się, przypadkowych mężczyzn. A mordestwa wystylizowane zostały w beatlesowym stylu. Na szczęście komisarz Rudolf Heinz też jest fanem muzyki. Profiller przez wiele miesięcy próbuje rozwikłać, dlaczego morderca wybrał sobie akurat Beatlesów, jako inspirację zbrodni. Kluczem okazuje się okładka płyty, znaleziona przy pierwszym ciele - członkowie zespołu idący w kondukcie żołobnym i przypadkowy świadek w tle. Czyżby piąty beatles? 

Śledztwo przeplata się z wydarzeniami z życia profillera. Okazuje się, że jego syn bierze ślub i prosi go, aby podczas uroczystości zagrali wspólnie znane kawałki. To wtedy do Heinza dociera wszystko. W momencie ślubu rozwiązuje przerażajacą zagadkę beatlesów...

W polskiej powieści kryminalnej można już mówić o "stylu Czubaja" - humor, rozdmuchana sprawa z zaskakująco prostym i niespodziewanym zakończeniem, luźny język, sporo ironii, muzyki i poigrywania z współczesności. Bez wątpienia Piąty Beatles to typowo czubajowy kryminał. 
(epilog równie ciekawy jak cała ksiażka, a ironia z listonoszem - mistrzowska!) :-)



poniedziałek, 15 czerwca 2015

Sejf 3: Gniazdo Kruka - Tomasz Sekielski

Thriller o służbach specjalnych i kulisach polskiej polityki. Kontynuacja Sejfu i Obrazu kontrolnego. Po głośnej dymisji premiera i zamachu w siedzibie telewizji DTV, Artur Solski trafia do szpitala psychiatrycznego. Lekarze pod naciskiem służb starają się jak najdłużej utrzymać go w nieświadomości. Władze w rządzie przejmuje Alicja Berchart, która ma za uszami równie dużo jak jej poprzednik. Służby nadal nie mogą znaleźć skrzyń z Bagdadu, a stare intrygi zaogniają się jeszcze bardziej. 
Główny bohater w tej części praktycznie nie istnieje. Artur Solski pojawia się w kilku scenach, ale w każdej jest pod wpływem silnych środków odurzających. Wszystko co wcześniej wywołał dzieje się poza nim. Akcja skupiona jest głównie wokół prób ujęcia rosyjskiego szpiega - Kruka, którym jest na pewno osoba zajmująca rządowe stanowisko. Mnóstwo intryg, przekrętów. Czasami już nie wiadomo kto jest kim i po czyjej stronie stoi. Polska polityka ukazana jest jako niebezpieczna, brutalna i bezwzględna sieć, w której liczy się tylko władza, nawet najbliżsi schodzą na dalszy plan, a co dopiero dobro kraju. 
O ile dwie poprzednie części były czytelne, o tyle ta wydaje się za bardzo zagmatwana, a może chaos znika, gdy czyta się je wszystkie ciągiem? Co przeraża to fakt, że gdyby uciąć brutalne, czy seksualne sceny, to praktycznie w polskich thrillerach nic by nie zostało. A jeszcze pół wieku temu, wszystkie opisy zbliżenia czy agresji były zakazane, a literatura kryminalna cieszyła się największą popularnością. Książka zyskałaby na atrkacyjności, gdyby intrygi nie były tak zakręcone. Ale może na tym polega fenonem politycznych przekrętów? Takie zapętlenie akcji, że właściwie nie wiadomo kto jest tym dobrym, a kto złym? Ciężko mi to ocenić. Być może odpowiedź przyjdzie w kolejnej części. Zakończenie przecież pozostawiło otwarte pole. 

piątek, 8 maja 2015

Henning Mankell - Mózg Kennedy'ego

Książka zapowiadała się niezwykle obiecująco. Sam wątek zaginionego mózgu prezydenta był niezwykle intrygujący. Dawał spore pole do popisu i szeroką płaszczyznę na konstruowanie intrygi. Z szerokości autor skorzystał - co do intrygi? Chyba się trochę zawiodłam. 

Lousie Cantor to ponad 50-letnia kobieta po przejściach, archeolog. Mieszka w Grecji, gdzie prowadzi wykopaliska. Pewnego dnia po skończonych pracach, postanawia odwiedzić swojego dorastającego syna w Sztokholmie. Podróż od początku jest pełna przygód: spóźniony samolot, korki, brak połączenia z synem Henrykiem. Mając klucze do mieszkania Henryka, postanawia zrobić mu niespodziankę. Okazuje się jednak, że chłopak nie żyje.

Matka znajduje go w łóżku. Pierwsze co zwraca jej uwagę, to fakt, że chłopak ma na sobie piżamę - przecież zawsze spał nago. I mimo że sekcja zwłok wykazuje, że Henryk nałykał się środków nasennych, a policja umarza sprawę, jako samobójstwo - Lousie coś w tym wszystkim nie gra. Nie może uwierzyć, że jej jedyne dziecko byłoby w stanie odebrać sobie życie. Postanawia za wszelką cenę rozwikłać zagadkę śmierci syna. 

Przeszukując jego rzeczy, kobieta dowiaduje się, że jej syn bardzo interesował się zaginionym mózgiem prezydenta Kennedy'ego. Podejrzewał, że osoby, który go wykradły miały nadzieję, że kiedyś badania nad neurologią, pójdą na tyle daleko, że z mózgu będzie można odzyskać wszystkie myśli, wspomnienia, wiedzę, jak informacje z twardego dysku. Przypadkowo dowiaduje się, że syn miał mieszkanie w Barcelonie i to w jednej z najdroższych dzielnic, a jego konto uginało się od pieniędzy w różnych nominałach. Skąd u Henryka takie sumy, skoro pracował wyłącznie dorywczo?

Składając poszczególne strzępki informacji, kobieta ustala, że jej syn bardzo często odwiedzał Afrykę. Postanawia podążyć jego śladami, uważając, że w ten sposób dowie się dlaczego zginął. Na czarnym kontynencie poznaje ciemną stronę swojego syna. Nie tylko był bogaty i ukrył przed nią, że ma mieszkanie w Hiszpanii, ale także był nosicielem wirusa HIV, a w Afryce regularnie korzystał z usług małoletnich prostytutek. Chociaż to szok dla matki - dla tubylców, którzy wspominają Henryka jako sympatycznego i pełnego ideałów chłopca, naturalna kolej rzeczy. Lousie natrafiając co chwilę na znajomych syna, dowiaduje się, że chłopak pracował jako wolontariusz w ośrodku zajmującym się chorymi na AIDS. Od tej pracy bardzo się zmienił i zaczął się czegoś bać. Wielu podejrzewało, że zobaczył coś czego nie powinien. Czyżby ośrodek leczniczy był tylko przykrywką?

Na sąsiedniej wyspie mieszkał malarz, który w czasie wojny pracował w podobnym miejscu - miał za zasadnie wycinać żywym szympansom serca i nerki. Tłumaczono mu, że organy z martwych zwierząt na nic się nie przydadzą. Mężczyzna robił co mu kazano, dopóki nie dowiedział się, że w piwnicach ośrodka robiono to samo z ludźmi. Co więcej, mieszkańców jednej z wiosek masowo zarażano wirusem HIV. W jaki sposób? Do osady przyjeżdżał "sztab medyczny", który za duże pieniądze skupował krew od mieszkańców. Ponieważ ci ludzi byli przyzwyczajeni do ciężkiej pracy, zarabianie w inny sposób, było dla nich wybawieniem - chętnie więc oddawali krew. Ludziom ze "sztabu" zależało wyłącznie na osoczu, więc po jego oddzielnie przetaczano krew z powrotem. Krew była jednak zarażona, a na mieszkańcach, nosicielach wirusa HIV, zaczęło robić eksperymenty. Lousie nie udaje się jednak zdobyć twardych dowodów na to, że w ośrodku, w którym pracował jej syn, stosowano podobne metody. Wszyscy którzy próbowali jej pomóc, zostali zamordowani. 

Niezwykle ciekawy początek i zawiązanie akcji, z czasem przeradza się w serial w stylu Mody na sukces, gdzie już nie wiadomo kto z kim i dlaczego. Dynamiczna, wartka akcja, przeradza się w rzeź - wszyscy którzy mają wprowadzić moment kulminacyjny zostają zamordowani. Rozwiązanie więc nie następuje. Przychodzą długie miesiące bierności i oczekiwania. Po czym bohaterka odbiera telefon dający nadzieję, na posuniecie śledztwa. Ale nadzieja okazuje się złudna - znowu następuje okres zawieszenia. I tak do ostatniej strony, w której dowiadujemy się jedynie, że Lousie jest śledzona. Kurtyna zapada, a czytelnik pozostaje z niedosytem, bowiem nie znalazł odpowiedzi na żadne z nurtujących go pytań. Lubię otwarte zakończenia, a jeśli są poprzedzane spójną, wartką i logiczną fabułą. Tutaj było za dużo zawieszonych w próżni wątków, do których autor nie dostarczył wystarczającej ilości tropów, aby można ją było posklejać w jedną całość. Jedyne co może obronić książkę to zabarwienie moralne i stawiane pytania: czy można poświęcić kilku mieszkańców Afryki, aby zdobyć drogocenny lek? Te jednak również pozostają bez odpowiedzi. 

"Lać jak z cebra" - co to jest "cebr"?

Powiedzenie lać jak z cebra znane jest każdemu. Mówimy tak, gdy pada ulewny deszcz. Jednak czy kiedykolwiek zastanawiałeś/aś się czym jest cebr?

Słowo to znajdujemy już w Kronice Galla Anonima. W jednym z opowiadań autor używa słowa czebri mówiąc o drewnianych naczyniach. Tworząc liczbę pojedynczą, nie używa jednak, jakby się mogło wydawać formy czebr, ale czber

A skąd się wzięła upowszechniona dzisiaj forma cebr? W gwarach mazurzących -cz wymawia się jako -c. Dlatego czber przeszło w cber, co dalej odmieniano cebra, cebrowi, cebrem, o cebrze. Z czasem wyrównano również odmianę mianownikową i zaczęto mówić cebr. We obecnej polszczyźnie mamy już nie cebr, ale ceber

Ale wróćmy do naszego powiedzenia: dlaczego leje jak z cebra?
Ceber był wielkim, okrągłym naczyniem, zrobionym z drewna. Używano go do noszenia wody. Zbudowany był z klepek, najczęściej wykonanych z leszczyny. Ponieważ musiał mieć ucha, aby ułatwić noszenie - klepki nie zawsze były idealnie dopasowane. Zdarzało się więc, że woda wylewała się przez szczeliny. Tryskając na wszystkie strony, oblewając osobę niosącą ceber, która później wyglądała, jakby spotkał ją rzęsisty deszcz.