czwartek, 11 grudnia 2014

Wskutek, na skutek

blekitna.tv
Znacie to powiedzenie, że szewc bez butów chodzi? No właśnie. Parę dni temu okazałam się takim bosym szewcem, gdyż w pośpiechu napisałam "w skutek" (aczkolwiek brak czasu nie tłumaczy mojego błędu!). Czujni internauci wyłapali błąd i zwrócili mi uwagę, za co dziękuję :) Ale do rzeczy....

Dawniej "wskutek" pisano rozłącznie ("w skutek"). Jednak po reformie ortografii w 1936 roku uznano m.in., że przyimki takie jak wbrew, wskutek oraz połączenia przyimka i członów: -wnątrz, -śród, -miast, -bok, -czas, -dług, -koło będą zapisywane łącznie
Dlatego obecnie prawidłowa pisownia to "wskutek" bądź "na skutek". Błędem jest łączenie tych słów ("na wskutek"). 

wtorek, 9 grudnia 2014

Postscriptum - jak zapisać?

plus.google.com
PS., P.S., PS, a może PS: - jak zapisujemy postscriptum? 

Najczęściej spotykamy się z zapisem PS. 
Jednak zdaniem prof. Mirosława Bańki dopuszczalne są jeszcze inne formy:

PS. To jest postscriptum.
PS: To jest postscriptum.
P.S. To jest postscriptum.
P.S.: To jest postscriptum.

"Niezależnie od wybranej pisowni skrótu potrzebny jest jakiś znak interpunkcyjny, który odzieli go od treści danego postscriptum. Może to być kropka, może być i dwukropek. Jeśli sam skrót zapiszemy z dwiema kropkami, to dodatkowej kropki po skrócie, rzecz jasna, już nie stawiamy: jedna kropka pełni wówczas podwójną funkcję." - Mirosław Bańko, PWN

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Mikołajek czy mikołajków?

katerinaz.pinger.pl
Cieszymy się z "mikołajek" czy z "mikołajków"?

Wątpliwości wynikają z tego, że "mikołajki" nie mają liczby pojedynczej, dlatego trudno nam przypisać je do rodzaju. Jednak mówimy andrzejek, walentynek - czyli w wyrazach tych mamy dopełniacz bez końcówki. 

Tak samo sprawa wygląda z mikołajkami. Dopełniacz słowa "mikołajki" to "mikołajek" (jak miasteczko na Mazurach - jadę do Mikołajek), czyli cieszymy się z tych mikołajek.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Końcówki: -a, -u

Częstym dylematem językowym jest wybór końcówki. Użytkownicy języka nigdy nie są do końca pewni, czy w dopełniaczu liczby pojedynczej rodzaju męskiego należy wstawić -a czy -u. Uprzedzam: nie ma jasnych i jednoznacznych kryteriów! Są pewne wyznaczniki semantyczne, które sugerują wybór odpowiedniej końcówki, jednak wyjątków jest tak dużo, że nie możemy traktować ich jako pewnik, bardziej jako kryteria cząstkowe. 

KOŃCÓWKA -A:
- nazwy osób i zwierząt (pisarza, lekarza, redaktora, zająca, rekina, wyjątek: wołu, bawołu),
- nazwy narzędzi, miar, wag, naczyń, liczb i miesięcy (tłuczka, wyjątek: śrubokrętu/śrubokręta, kilometra, kilograma, kubka, garnka, tuzina, miliarda, sierpnia, grudnia), 
- nazwy owoców, grzybów, marek fabrycznych, tańców i gier (winogrona, ananasa, arbuza, banana, muchomora, prawdziwka, borowika, opla, poloneza, walca, tanga, pokera).

KOŃCÓWKA -U:
- rzeczowniki abstrakcyjne, zbiorowe i materialne (humoru, wdzięku, bursztynu, cementu, tłumu),
- skrótowce (SMS-u, GPS-u, PWN-u, LOT-u).

* SMS-u - chociaż w wielu Słownikach Poprawnej Polszczyzny SMS-a uznawana jest za formę potoczną, powoli wypiera ona SMS-u i być może wkrótce stanie się jedyną poprawną formą. Obecnie, poprzez częstotliwość użycia, SMS-a jest traktowana jako forma oboczna. Możemy zatem wysłać zarówna SMS-u, jak i SMS-a. Chociaż rzeczywiście ta pierwsza brzmi jakoś dziwnie... :)

środa, 19 listopada 2014

Nie wiadomo czy niewiadomo?

galeriawidgeta.blogspot.com
Zasada jest prosta: nie z czasownikami piszemy oddzielnie, z przymiotnikami łącznie
Ale bardzo często użytkownicy języka mają problem z pisownią "nie wiadomo", zapisując wyrazy łącznie.

Musimy pamiętać, że NIE z wyrazami mającymi znaczenie czasownikowe, piszemy rozłącznie, traktując je jak czasowniki, np. nie można, nie trzeba, nie warto, nie wiadomo, nie wolno, nie potrzeba.

Wyjątkiem są niektóre czasowniki odrzeczownikowe: niepokoić (od niepokój), niewolić (od niewola), a także nienawidzić, niedowidzieć, niedomagać. 

poniedziałek, 10 listopada 2014

Żali czy żalów?

www.wrzuta.pl
Jak brzmi dopełniacz rzeczownika żale? Oczywiście żalów
"Żal" to wyjątek od reguły, która mówi, że rzeczowniki zakończone na -l, przyjmują końcówkę -i - motyl-motyli, motocykl-motocykli, kąpiel-kąpieli, wafel-wafli. Zatem poprawnie powiemy wyłącznie "nie wylewaj żalów". 

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w przypadku Gorzkich Żali (możemy także powiedzieć Gorzkich Żalów), gdyż związki frazeologiczne rządzą się swoimi prawami (np. poczciwy z kościami, zamiast kośćmi). 


Przypomniała mi się sytuacja, gdy kilka lat temu, mój młodszy brat znalazł mój indeks. Przeglądając rubryki, trafił na stronę z wykładami, przy których nie było oceny tylko tzw. zalka ("zal"). I nagle stwierdził, że wcale nie jestem taką mądra za jaką mnie uważał. Co więcej, doszedł do wniosku, że muszę być naprawdę bardzo głupia, skoro aż wykładowcy wpisują mi ŻAL w indeksie :D

Pierwszy śnieg - Jo Nesbo

Chłopiec cierpi na dziwną chorobę genetyczną: nie ma sutków, a w przyszłości czeka go walka z ciężką przypadłością: bezwład kończyn czy ściągnięcie mięśni. Jego matka twierdzi, że to po jej ojcu, który borykał się z podobną chorobą. Jednak chłopiec oglądając rodzinne albumy dochodzi do wniosku, że kobieta kłamała. Nie rozumie tylko dlaczego. Do czasu. Pewnego dnia chłopiec jedzie z mamą samochodem do tajemniczego domu. Kobieta obiecuje, że wejdzie tylko na chwilę i prosi syna, aby poczekał w aucie. Mijają minuty i chłopcu zaczyna się nudzić. Lepi więc, z pierwszego w tym roku śniegu, bałwana na podwórku nieznanego gospodarza. Gdy dochodzi do głowy odruchowo zerka w okno, gdzie mężczyzna bez sutków uprawia seks z jego matką. Chłopiec domyśla się wszystkiego. Nie chce jednak, żeby jego oficjalny tata cierpiał. W drodze powrotnej szepcze matce na ucho, że wszyscy umrą. Te słowa stają się początkiem strasznej tragedii.

Harry Hole, komisarz śledczy z Oslo, specjalista od seryjnych morderców, ma zająć się sprawą zaginionej kobiety. Birte Becker zapadła się po ziemię. Mąż wyjechał w delegację, a ona została w domu z małym synkiem. Jednak, gdy chłopiec się obudził mamy nigdzie nie było, a na podwórku stał, ulepiony przez kogoś, bałwan z szalikiem kobiety. Śledztwo kieruje Holego na kilka podobnych przypadków: w każdym z nich kobieta nagle znikała, a przed domem został ulepiony bałwan. Zawsze zniknięcie obywało się w pierwszym dniu śniegu. Te zaginięcia ciągną się od lat, jednak nigdy nie znaleziono ciał. Oprócz jednego przypadku, gdy morderca w miejscu najwyższej kuli bałwana, umieścił kobiecą głowę. Na pierwszy rzut te kobiety nic nie łączy, chyba tylko to, że mają rodziny. Tak niewielki trop, a tak dużo zmienia w toku śledztwa. Harry odkrywa, że każda z tych kobiet miała dziecko z innym mężczyzną, niż mąż, oczywiście absolutnie nikt o tym nie wiedział. A co ciekawe, badania DNA robiły u tego samego lekarza. Gdy wszyscy myślą, że rozwiązanie jest blisko i znaleźli "Bałwana", jak nazwano seryjnego mordercę, Harry wpada na nowe tropy, burząc całkowicie zebrane dowody i udowodniając, że rozwiązanie wcale nie jest takie proste.

Kolejna część serii o genialnym śledczym z Oslo. Nesbo jak zwykle drażni się z czytelnikiem podsuwając tropy, z których żaden nie jest właściwy, a zakończenie może przewidzieć chyba tylko wróżka. Świetna, wielowątkowa intryga, wyraziste postaci, wartka akcja i zakończenie wywracające do góry nogami całą fabułę - taki właśnie jest Jo Nesbo, brutalny i genialny jednocześnie. 

wtorek, 4 listopada 2014

Ostatnia tajemnica Einsteina - Francesc Miralles, Alex Rovira

Nie odkryję Ameryki, gdy powiem, że Einstein był największym geniuszem ostatnich czasów. Krążą na jego temat miliony legend i anegdot, przypisuje mu się powiedzenia, które niekoniecznie padły z ust ojca teorii względności. Często też podważa się jego geniusz: że był analfabetą, że tak naprawdę nie miał pojęcia o wyższej matematyce, że jego sukcesy to tylko splot fortunnych zbiegów okoliczności, że miał więcej szczęścia niż rozumu, a autorem słynnego równania e=mc2 nie był Einstein, tylko jego pierwsza żona Mileva Marić i dlatego targany wyrzutami sumienia geniusz oddał  jej Nagrodę Nobla. Jak mówi stare przysłowie: gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania - ilu badaczy, tyle różnych opinii o Albercie Einsteinie. Faktem jest jednak to, że Einstein był, i nadal jest postacią fascynującą, a takie najczęściej stają się tłem dla powieści kryminalno-szpiegowskich. 
Często o dość banalnym schemacie: bezbarwny bohater, doświadczony przez życie, niemający nic do stracenia, zostaje wbrew swojej woli uwikłany w niebezpieczną grę, której rozwiązanie może wywrócić świat do góry nogami. Cały czas oczywiście depczą mu po piętach źli ludzie, zdolni zabić bez mrugnięcia okiem, a w rozwiązaniu zagadki pomaga mu piękna i inteligentna kobieta, która w miarę rozwoju wydarzeń staje się jego kochanką. Takie banalne, a mimo to wciąga. Ale od początku...

Znudzony życiem, podrzędny dziennikarz, autor scenariuszy do pseudonaukowych audycji radiowych, otrzymuje dziwny, stylizowany na starodawny, list z formułą e=ac2. Przekonany, że to wybryk jakiegoś niedouczonego żartownisia, nie przywiązuje wagi do wiadomości. Jednak po pewnym czasie otrzymuje podobny list, który zawiera nie tylko datę i miejsce spotkania, ale także bilet w dwie strony, pozwalający na to spotkanie dotrzeć. Wrodzona dziennikarska ciekawość nie pozwala mu ignorować tajemniczej wiadomości - dlatego postanawia sprawdzić kto i czego od niego chce. Na miejscu okazuje się, że podobną wiadomość dostały aż cztery inny osoby, każda w jakiś sposób związana z Einsteinem. Nikt jednak nie zna nadawcy listów. Wiedzą natomiast jedno - Einstein przed śmiercią dokonał niewiarygodnego odkrycia, jednak z obawy, że zostanie ono wykorzystane do niewłaściwych celów (jak bomba atomowa), postawia ukryć swoje badania przed światem. Każda z zaproszonych osób, oprócz głównego bohatera, pragnie dowiedzieć się czego dotyczyły ostatnia badania geniusza. I praktycznie każda zostaje zamordowana... Dziennikarzowi nie pozostaje nic innego, jak podjąć grę i doprowadzić do rozwiązania zagadki, zwłaszcza, że tajemniczy mężczyzna proponuje mu za to sporo pieniędzy. Tak zaczyna się fascynująca i niebezpieczna przygoda, okraszona faktami z życia Einsteina. Młodość, miłość, praca, badania ojca teorii względności, a także wędrówka jego mózgu po śmierci stanowią tło dla poszukiwań ostatniej tajemnicy geniusza, która okazuje się prosta, a jednocześnie tak bardzo genialna - tylko 'a' może zmienić współczesny świat. 

Książka nagrodzona hiszpańską nagrodą Premio de Novela Ciudad de Torrevieja. Autorzy koronkowo budują intrygę, wzbogacając ją o niezwykle ciekawe i autentyczne wydarzenia z życia Einsteina. Powieść zbudowana jest z czterech części: ziemi, powietrza, wody i ognia. Każdy rozdział rozpoczyna się adekwatnym powiedzeniem ojca teorii względności, bądź jemu podobnych niezwykłych umysłów. Całość stanowi nie tylko ciekawą powieść szpiegowską, ale także doskonałą dokumentację wybranych fragmentów życia Alberta Einsteina. 

poniedziałek, 3 listopada 2014

Złap mnie, jeśli potrafisz - Frank William Abagnale, Stan Redding

Zabawna książka o niezwykle inteligentnym, choć nieco zagubionym młodzieńcu, który z braku innego pomysłu na życie stał się oszustem.
Frank Abagnale już jako szesnastolatek perfekcyjnie podrabiał czeki. A co więcej, został pilotem międzynarodowej firmy i latał za darmo po całym świecie. Jak to możliwe, że nikt się nie zorientował, że pilot tak wielkiej korporacji, z kilkoma dyplomami w kieszeni, wieloletnim doświadczeniem i nadzwyczajnej wiedzy o samolotach nie potrafi latać? Ponieważ Frank był oszustem perfekcjonistą! Zanim wcielił się w postać pilota zgłębił całą wiedzę potrzebną mu do tego, aby latać. Poznał slang i mechanizm działa lotniczej korporacji, "skombinował" oryginalny strój, spreparował dyplom i wszystkie potrzebne pozwolenia. Przez wiele lat korzystał nie tylko z darmowych lotów, ale także z bezpłatnych noclegów przysługujących załodze linii lotniczej, w której "pracował" oraz korzystał z możliwości realizacji fałszywych czeków, na czym wzbogacił się o kilkaset tysięcy. Gdy podszywanie się po pilota ściągnęło na niego uwagę FBI, zmienił profesję i został... lekarzem pediatrą. Przez wiele miesięcy pracował w szpitalu, co więcej zdał egzamin pozwalający mu na uprawianie zawodu! Wystarczyło parę nocy w bibliotece, aby ten genialny nastolatek zgłębił podstawowe teorie medycyny. Gdy policja trafiła na ślad lekarza-oszusta, Frank postanowił zostać prawnikiem. I to nie byle jakim! Z dyplomem Harvardu, który udało mu się perfekcyjnie podrobić. Nawet pracował kilka miesięcy w kancelarii pewnego senatora i zdał egzamin aplikacyjny... za trzecim podejściem. Jego pracodawca nawet przez chwile nie wpadł na pomysł, aby sprawdzić przeszłość młodego prawnika. A i policja przestała mu na jakiś czas deptać po piętach, bo któż wpadłby na to, żeby międzynarodowego oszusta szukać w kancelarii adwokackiej? W końcu najciemniej jest pod latarnią. Był także doktorem socjologii uwielbianym zarówno przez studentów jak i innych wykładowców. Przez lata uprawiania fałszywych zawodów zbił fortunę oraz skradł serca tysiąca kobiet. I właśnie jedna z jego licznych miłosnych podbojów zaprowadziła do wprost do więzienia. Frank Abagnale przez 6 miesięcy siedział nagi w pozbawionej okien i toalety maluteńkiej celi francuskiego więzienia. W nieludzkich warunkach, zadbany i przystojny mężczyzna zmienił się w zarośniętego, zawszonego wyrzutka, z zaropiałym i pokrytym odchodami ciałem (opisy w książce były naprawdę brutalne i obrzydliwe...). Ścigany listem gończym miał odsiadywać wyroki w więzieniach praktycznie na całym świecie! Ten zimnokrwisty oszust bał się jednak, że drugiego pobytu w celi może już nie przeżyć. Dlatego... uciekł wykorzystując swoje, nabyte na przekrętach, umiejętności.
Świetny humor i niezwykle inteligentne przekręty dają połączenie przyjemnej lektury, która pokazuje, że najważniejszy w życiu jest... spryt :)

wtorek, 28 października 2014

Piąta ewangelia - Philipp Vandenberg

Philipp Vandenberg to urodzony we Wrocławiu autor książek popularnonaukowych i powieści z wątkiem biblijnym. Mieszka w średniowiecznym zamku - jak twierdzi sam pisarz - regularnie nawiedzanym przez duchy. Jest także właścicielem jednego z największych zbiorów książek z drukarni Gutenberga. Już sama postać tajemniczego pisarza jest ciekawa, może nawet ciekawsza niż jego książki... Parę lat temu sięgnęłam po Spisek sykstyński, który, nawiasem mówiąc, do dziś stoi na półce obok innych "religijnych" powieści (Biblia Judasza, Tajemnice Watykanu itd.) i wspominam go lepiej niż Piątą Ewangelię. Dlaczego?

Anna von Seydliz dowiaduje się, że jej mąż zginął w wypadku samochodowym. Ale.. jakby tego było mało, jechał razem z nieznaną nikomu kobietą (Anna podejrzewa, że kochanką) i przewoził starodawny pergamin, o który walczą katolicy, żydzi i orficy. Sporo tragicznych informacji jak na jedną wiadomość - ale ta książka to prawdziwy natłok wydarzeń symulujących tempo akcji. Kobieta postanawia więc dowiedzieć się wszystkiego o okolicznościach wypadku, odnaleźć kobietę, która jechała razem z jej mężem, a której udało się przeżyć i przetłumaczyć pergamin, za który nawiasem mówiąc, obcy bezimienny mężczyzna ofiarowuje jej milion dolarów. I niespodziewanie wszyscy, którzy chcą jej pomóc giną w tajemniczych okolicznościach. Banalne. No może trochę przesadziłam. Momentami naprawdę czytałam w skupieniu, ale płytkie, kiczowate dialogi i prymitywny język kontrastujący z górnolotnymi porównaniami bardzo szkodził intrydze. Autor próbował stylizować opowieść na prawdziwą, wielokrotnie podkreślał, że mężczyzna, który zdradził mu tajemnicę swojego życia będzie miał mu za złe, gdy dowie się o książce - ale to tylko dodawało komizmu całej sytuacji. Fakt, pomysł był ciekawy: znalezienie piątej ewangelii, napisanej przez Barabasza, która istnieje w zupełnym oderwaniu od czterech pozostałych, a która jest naprawdę pierwszą, gdyż jej autor znał osobiście Jezusa Chrystusa. Motyw dzieci Chrystusa, który pojawia się w literaturze niezwykle często i wątek zbliżającej się zagłady Kościoła, na który wielu po cichu liczy, mogłyby być naprawdę porywające. Sekrety watykańskie i machlojki najwyższych dostojników Kościoła to poczytne tematy. A tu jeszcze Leonardo da Vinci jako strażnik tajemnej wiedzy, której ujawnienie może doprowadzić do końca świata! Za dużo tego wszystkiego! Może autorowi nie tyle zaszkodził nadmiar, co nieumiejętne rozegranie fabuły - banalny początek, interesujące rozwinięcie i niedbałe zakończenie, jakby znudziło mu się pisanie i chciał jak najszybciej skończyć. I jeszcze ten wątek miłosny... Jak z podrzędnego harlequina. A szkoda, bo książka zapowiadała się naprawdę genialnie.