niedziela, 24 kwietnia 2016

Dlaczego "dzień dobry", "dobry wieczór" piszemy oddzielnie, a "dobranoc" razem?

Dlaczego dzień dobry piszemy rozłącznie, a dobranoc łącznie? Zapytał mój czternastoletni brat. Pytanie niby banalne, ale trudno znaleźć na nie precyzyjną odpowiedź. A co dopiero taką, która zadowoli gimnazjalistę. 

Zacznijmy od słyszalnej różnicy. Zarówno dzień dobry, jak i dobranoc mają jeden akcent, a dobry wieczór - dwa. Prof. Mirosław Bańko uważa, że gdyby dobranoc zapisać rozłącznie akcent padałby na ostatnią sylabę słowa dobra, a to nie brzmiałoby dobrze. Nie wiem jak Was, ale mnie taka argumentacja nie przekonuje.

Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. W języku polskim przydawka występuje przed rzeczownikiem, powinniśmy więc mówić dobry dzień (tak jak Czesi, Rosjanie, Niemcy, Włosi, Francuzi - w więkoszości języków europejskich w zwrocie powitalnym rzeczownik znajduje się na drugim miejscu). Tak też mówiło się w Polsce aż do XVII wieku. Zamiany dobry dzień na dzień dobry dokonano z bardzo prozaicznych powodów, a główną zasługę należy przypisać gwarze. Rytmicznie lepiej wymawiało się dzień dobry. Mieszkańcy wsi wymawiali dobry dzień jak jedno słowo akcentując bry. Ówcześni językoznawcy postanowili więc zamienić kolejność wyrazów. Zabrakło im jednak konsekwencji. Bo w przypadku wieczornego pozdrowienia nie tylko nie zmieniono szyku, ale pozwolono na łączną pisownię i tak powstało dobranoc

Z dobry dzień, zrobił się dzień dobry, z dobrej nocy, dobranoc, ale dlaczego mówimy dobry wieczór, a nie wieczór dobry? Znowu chodzi o akcent. Kolejność w tym pozdrowieniu została niezmieniona, ponieważ wieczór ma dwie sylaby i akcent padał tutaj na drugą sylabę od końca (wieczór) nie było więc zagrożenia, że dojdzie do zrostu wyrazów, które łatwo było wymówić zarówno w gwarze, jak i w języku literackim. 

Mało satysfakcjonujące wytłumaczenie, wiem. Łatwiej i szybciej byłoby powiedzieć: bo w języku polskim tak już po prostu jest :)



wtorek, 15 marca 2016

Gusta, koszta?

Gusta, koszta czy gusty, koszty?
Ferdek Kiepski rewolucji językowych nie dokonał mówiąc, że ma pomysła. Bo jak w pomyśle, nie powinniśmy dodawać końcówki -a, tak samo w gustach czy kosztach -a nigdy nie powinno się pojawić.

Obecnie możemy zapytać o koszta kampanii czy porozmawiać jakie ktoś ma gusta. Formy te uważane są za przestarzałe, ale dopuszczalne.

Problem w tym, że końcówka -a nigdy nie powinna pojawić się w tych wyrazach. 
Wyrazy takie jak fundament, dokument w języku łacińskim, brzmiały fundamentum, documentum i przyjmowały końcówkę -a w mianowniku, czyli fundamenta, dokumenta. Latynizmy te na grunt polski zostały przeniesione w uproszczonej wersji, czyli pozbawione końcówki -um. Wskutek czego powstały wyrazy fundament, dokument, które w mianowniku liczby mnogiej przyjęły końcówkę -y: fundamenty, dokumenty.

Niestety nasi przodkowie, pamiętając o łacińskim brzmieniu, często wbrew ustaleniom normatywnym mówili fundamenta, dokumenta. Z czasem analogicznie końcówkę -a przyporządkowywano również tym wyrazom, które w języku łacińskim nigdy nie kończyły się na -um/-a.

Dlatego wszystkie zapożyczenie (równiez z innych języków niż łacina) otrzymywały w mianowniku liczby mnogiej -a. Stąd wzięło się koszta, czy gusta. Zdarzało się, że -a z rozpędu trafiło również do rodzimych wyrazów (biusta, urzęda, okręta). Paradoks polega na tym, że nikt dzisiaj nie powie fundamenta, dokumenta (chociaż byłoby to uargumentowane historycznie), a mnóstwo osób mówi koszta, gusta mimo że -a nigdy nie powinno się tam znaleźć.