Druga powieść kryminalna Adama Nasielskiego z inteligentnym inspektorem Bernardem Żbikiem w roli głównej. Tym razem akcja rozgrywa się w warszawskiej operze. Inspektor wraz ze swoim wiernym aspirantem wybrali się na nową sztukę. Bernard Żbik jednak miał dziwne przeczucie, że "po scenie przechadza się śmierć". Skąd te przypuszczenia? Z dedukcji. Jeden z widzów przez dwa akty trzymał rękę w kieszeni, prawdopodobnie na rewolwerze. Z kolei dyrygent nagle z trzecim akcie przerzucił pałeczkę do lewej ręki, a prawą trzymał w kieszenie, na spuści... I stało się. Na scenie dokonano morderstwa. Nikt jednak nie wiedział, że aktorka mająca grać główną rolę nie przyszła na spektakl, a jej miejsce zajęła dublerka.
W toku śledztwa okazało się, że Żbik znalazł trzy takie same pistolety, w każdym brakowało jednej kuli. A to właśnie z tego modelu została zastrzelona aktora. Następnego dnia pojawił się czwarty identyczny pistolet, który również został użyty... Cóż za przerażający dramat rozgrywał się za kulisami teatru? Bernard Żbik wkrótce będzie musiał zmierzyć się z trudnym zadaniem.
Nasielski nieco złamał jedną ze złotych zasad kryminalnej szarady. Nie mogę jednak zdradzić którą, ponieważ wtedy ujawnię mordercę.
Ale przytoczę ciekawą anegdotkę z życia pisarza:
"Niedawno
temu jeden z moich przyjaciół rzekł do mnie z miną Buddy patrzącego na swój
pępek: «Powieści kryminale nie mają głębi treści, są płytkie i banalne.» (…)
Poleciłem mu udać się z jedną z morskich wycieczek Cooka na Ocean Indyjski, tam
gdzie znajduje się największa głębia na ziemi. I poradziłem mu, aby w tym
właśnie miejscu wskoczył do wody, uwiązawszy sobie przedtem u nóg komplet
Wallace’a (250 dzieł) oprawiony w skórę wołową. Wtedy będzie miał i powieści
kryminalne, i głębokość.”