Strony

piątek, 8 maja 2015

Henning Mankell - Mózg Kennedy'ego

Książka zapowiadała się niezwykle obiecująco. Sam wątek zaginionego mózgu prezydenta był niezwykle intrygujący. Dawał spore pole do popisu i szeroką płaszczyznę na konstruowanie intrygi. Z szerokości autor skorzystał - co do intrygi? Chyba się trochę zawiodłam. 

Lousie Cantor to ponad 50-letnia kobieta po przejściach, archeolog. Mieszka w Grecji, gdzie prowadzi wykopaliska. Pewnego dnia po skończonych pracach, postanawia odwiedzić swojego dorastającego syna w Sztokholmie. Podróż od początku jest pełna przygód: spóźniony samolot, korki, brak połączenia z synem Henrykiem. Mając klucze do mieszkania Henryka, postanawia zrobić mu niespodziankę. Okazuje się jednak, że chłopak nie żyje.

Matka znajduje go w łóżku. Pierwsze co zwraca jej uwagę, to fakt, że chłopak ma na sobie piżamę - przecież zawsze spał nago. I mimo że sekcja zwłok wykazuje, że Henryk nałykał się środków nasennych, a policja umarza sprawę, jako samobójstwo - Lousie coś w tym wszystkim nie gra. Nie może uwierzyć, że jej jedyne dziecko byłoby w stanie odebrać sobie życie. Postanawia za wszelką cenę rozwikłać zagadkę śmierci syna. 

Przeszukując jego rzeczy, kobieta dowiaduje się, że jej syn bardzo interesował się zaginionym mózgiem prezydenta Kennedy'ego. Podejrzewał, że osoby, który go wykradły miały nadzieję, że kiedyś badania nad neurologią, pójdą na tyle daleko, że z mózgu będzie można odzyskać wszystkie myśli, wspomnienia, wiedzę, jak informacje z twardego dysku. Przypadkowo dowiaduje się, że syn miał mieszkanie w Barcelonie i to w jednej z najdroższych dzielnic, a jego konto uginało się od pieniędzy w różnych nominałach. Skąd u Henryka takie sumy, skoro pracował wyłącznie dorywczo?

Składając poszczególne strzępki informacji, kobieta ustala, że jej syn bardzo często odwiedzał Afrykę. Postanawia podążyć jego śladami, uważając, że w ten sposób dowie się dlaczego zginął. Na czarnym kontynencie poznaje ciemną stronę swojego syna. Nie tylko był bogaty i ukrył przed nią, że ma mieszkanie w Hiszpanii, ale także był nosicielem wirusa HIV, a w Afryce regularnie korzystał z usług małoletnich prostytutek. Chociaż to szok dla matki - dla tubylców, którzy wspominają Henryka jako sympatycznego i pełnego ideałów chłopca, naturalna kolej rzeczy. Lousie natrafiając co chwilę na znajomych syna, dowiaduje się, że chłopak pracował jako wolontariusz w ośrodku zajmującym się chorymi na AIDS. Od tej pracy bardzo się zmienił i zaczął się czegoś bać. Wielu podejrzewało, że zobaczył coś czego nie powinien. Czyżby ośrodek leczniczy był tylko przykrywką?

Na sąsiedniej wyspie mieszkał malarz, który w czasie wojny pracował w podobnym miejscu - miał za zasadnie wycinać żywym szympansom serca i nerki. Tłumaczono mu, że organy z martwych zwierząt na nic się nie przydadzą. Mężczyzna robił co mu kazano, dopóki nie dowiedział się, że w piwnicach ośrodka robiono to samo z ludźmi. Co więcej, mieszkańców jednej z wiosek masowo zarażano wirusem HIV. W jaki sposób? Do osady przyjeżdżał "sztab medyczny", który za duże pieniądze skupował krew od mieszkańców. Ponieważ ci ludzi byli przyzwyczajeni do ciężkiej pracy, zarabianie w inny sposób, było dla nich wybawieniem - chętnie więc oddawali krew. Ludziom ze "sztabu" zależało wyłącznie na osoczu, więc po jego oddzielnie przetaczano krew z powrotem. Krew była jednak zarażona, a na mieszkańcach, nosicielach wirusa HIV, zaczęło robić eksperymenty. Lousie nie udaje się jednak zdobyć twardych dowodów na to, że w ośrodku, w którym pracował jej syn, stosowano podobne metody. Wszyscy którzy próbowali jej pomóc, zostali zamordowani. 

Niezwykle ciekawy początek i zawiązanie akcji, z czasem przeradza się w serial w stylu Mody na sukces, gdzie już nie wiadomo kto z kim i dlaczego. Dynamiczna, wartka akcja, przeradza się w rzeź - wszyscy którzy mają wprowadzić moment kulminacyjny zostają zamordowani. Rozwiązanie więc nie następuje. Przychodzą długie miesiące bierności i oczekiwania. Po czym bohaterka odbiera telefon dający nadzieję, na posuniecie śledztwa. Ale nadzieja okazuje się złudna - znowu następuje okres zawieszenia. I tak do ostatniej strony, w której dowiadujemy się jedynie, że Lousie jest śledzona. Kurtyna zapada, a czytelnik pozostaje z niedosytem, bowiem nie znalazł odpowiedzi na żadne z nurtujących go pytań. Lubię otwarte zakończenia, a jeśli są poprzedzane spójną, wartką i logiczną fabułą. Tutaj było za dużo zawieszonych w próżni wątków, do których autor nie dostarczył wystarczającej ilości tropów, aby można ją było posklejać w jedną całość. Jedyne co może obronić książkę to zabarwienie moralne i stawiane pytania: czy można poświęcić kilku mieszkańców Afryki, aby zdobyć drogocenny lek? Te jednak również pozostają bez odpowiedzi. 

"Lać jak z cebra" - co to jest "cebr"?

Powiedzenie lać jak z cebra znane jest każdemu. Mówimy tak, gdy pada ulewny deszcz. Jednak czy kiedykolwiek zastanawiałeś/aś się czym jest cebr?

Słowo to znajdujemy już w Kronice Galla Anonima. W jednym z opowiadań autor używa słowa czebri mówiąc o drewnianych naczyniach. Tworząc liczbę pojedynczą, nie używa jednak, jakby się mogło wydawać formy czebr, ale czber

A skąd się wzięła upowszechniona dzisiaj forma cebr? W gwarach mazurzących -cz wymawia się jako -c. Dlatego czber przeszło w cber, co dalej odmieniano cebra, cebrowi, cebrem, o cebrze. Z czasem wyrównano również odmianę mianownikową i zaczęto mówić cebr. We obecnej polszczyźnie mamy już nie cebr, ale ceber

Ale wróćmy do naszego powiedzenia: dlaczego leje jak z cebra?
Ceber był wielkim, okrągłym naczyniem, zrobionym z drewna. Używano go do noszenia wody. Zbudowany był z klepek, najczęściej wykonanych z leszczyny. Ponieważ musiał mieć ucha, aby ułatwić noszenie - klepki nie zawsze były idealnie dopasowane. Zdarzało się więc, że woda wylewała się przez szczeliny. Tryskając na wszystkie strony, oblewając osobę niosącą ceber, która później wyglądała, jakby spotkał ją rzęsisty deszcz. 

czwartek, 7 maja 2015

Procent, procenta, procentu?

www.plusonline.nl
Procent z liczebnikiem ułamkowym sprawia użytkownikom języka najwięcej problemów. A zasada jest prosta: SŁOWO PROCENT Z LICZEBNIKIEM UŁAMKOWYM JEST NIEODMIENNE. Mamy więc 6,5 procent (nie procenta, czy procentu), 5,6 procent, 68,9 procent, 75,4 procent itd.

Ta sama zasada odnosi się do wyrazu procent występującego w mianowniku, dopełniaczu i bierniku z liczebnikiem głównym. 30 procent, 50 procent, 90 procent. W celowniku, narzędniku i miejscowniku słowo procent przyjmuje końcówki przypadków (sześćdziesięcioma procentami, siedemdziesięciu procentach).

WYJĄTKOWO z liczebnikiem 1 w dopełniaczu używamy formy procenta lub procentu. Obie formy są poprawne, jednak zalecana i rozpowszechniania jest pierwsza forma. 



środa, 6 maja 2015

Henning Mankell - Morderca bez twarzy

Rolnicza szwedzka wioska. Zamieszkała wyłącznie przez osoby w podeszłym wieku. Domy oddalone od siebie nawet o kilka kilometrów, otoczone lasem i polami. Sąsiedzi żyjący jak jedna wielka rodzina. Wydawałoby się, że to najspokojniejsze i najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Dlaczego więc stało się miejscem tragedii?

Nystrom, targany jakimś niepokojem budzi się w środku nocy, I chociaż cisza aż dzwoni, jemu coś w tym wszystkim nie gra. W końcu mieszka w tym domu ponad pół wieku, zna każdy odgłos, każdy cień, potrafi wyczuć gdy coś jest nie tak. Nagle orientuje się, że właśnie ta cisza jest powodem jego nerwowości. Przecież koń sąsiadów powinien rżeć. Zauważa, że okno w sąsiednim domu jest wybite, a z kuchni dolatują ciche jęki. Gdy wchodzi do pomieszczenia staje się świadkiem istnej rzezi. Sąsiad Johannes Lovgren leży martwy, najwyraźniej, po straszliwych torturach, a jego żona Maria ma przywiązany sznur na szyi, z nietypową pętlą i powoli zaczyna się dusić. Na miejsce przybywa Kurt Wallander i chociaż jest jednym z najbardziej doświadczonych policjantów, nie może nadziwić się okrucieństwu, jakie dotknęło parę, wydawałoby się Bogu ducha winnych, staruszków. Na pierwszy rzut oka nasuwa się jeden motyw - zemsta. Ale sąsiedzi twierdzą, że Lovgrenowie nie mieli żadnych wrogów. Żyli skromnie, mając jedynie konia. I co najdziwniejsze, mordercy, którzy w tak bestialski sposób potraktowali staruszków, nakarmili zwierzę. 

Sekcja zwłok mężczyzny wykazuje, że miał on tyle obrażeń, że wystarczyłoby na kilka zgonów. Natomiast kobieta przed śmiercią zdążyła wymówić jedno słowo "zagraniczny". Kieruje ono śledztwo w stronę uchodźców. I chociaż zagadka zabójstwa Lovgrenów stoi w miejscu, opinia publiczna sama wydała wyrok, W momencie, gdy do mediów przeciekła informacja, że obcokrajowcy mogą mieć związek z morderstwem - wszystkie ośrodki dla uchodźców są zagrożone. Ktoś je podpala, wybija szyby, a nawet morduje jednego z mieszkańców. Rozpoczyna się prawdziwe piekło, nad którym policja nie potrafi zapanować. 

W toku śledztwa, Kurt Wallander dociera do brata zamordowanej, który uparcie twierdzi, że Johannes Lovgren nie był takim aniołem jak myślała żona i najbliżsi. Okazuje się, że miał nieślubnego syna w mieści i co miesiąc przesyłał jego matce kilkadziesiąt tysięcy złotych. Co więcej, wcale nie był biedny. Zgromadził ogromną fortunę, która była ulokowana na różnych kontach. Wszystko potwierdza śledztwo. Gdy Kurt namierza syna Lovgrena, okazuje się, że jest on uzależniony od wyścigów konnych, a na dodatek popadł w długi. Czyżby w końcu policji udało się znaleźć motyw? Ale co z ostatnim słowem wymówionym przez kobietę i dziwną pętlą na jej szyi?

Henning Mankell stopniowo buduje napięcie. Co rzuca się w oczy, to przede wszystkim umiejętne zapętlanie akcji, I logiczne wytłumaczenie dla fałszywych tropów. Każdy ruch jest precyzyjnie przemyślany, a fabuła zawiązana wręcz koronkowo. Najśmieszniejsze jest jednak to, że pomimo genialnych przesłanek, tropów, ciekawych domniemanych rozwiązań - wyjaśnienie okazuje się takie proste...