poniedziałek, 13 marca 2017

"Uśpić", a "uspać"

Kiedyś usłyszałam, że uśpić można psa albo kota (zwierzę), a uspać dziecko (lub kota ze zdjęcia :)
Ciekawe rozróżnienie, ale błędne. I nie dlatego, że jest odwrotnie, ale dlatego, że w języku polskim nie istnieje i nigdy nie istniał czasownik uspać
Błędna forma wytworzyła się najprawdopodobniej analogicznie do istniejących par: sypiać - spać, wysypiać - wyspać, odsypiać - odespać, gdzie miękka głoska p obecna w niedokonanych czasownikach, przechodzi w twardą p, a y całkowicie zanika. Logiczne zatem wydaje się mówienie usypiać - uśpić. 
Jednak w polszczyźnie nie istnieje uspać, a wersją dokonaną czasownika niedokonanego usypiać jest uśpić. Dlaczego? W staropolszczyźnie funkcjonował czasownik śpić, który w wyniku różnych przekształceń językowych został ostatecznie wzbogacony o przedrostek -u. Zatem powstało usypiać - uśpić. I ta nieregularna para aspektowa funkcjonuje do dziś. 


środa, 28 grudnia 2016

Mariusz Czubaj - R.I.P

Jestem książkowym ignorantem...
Zbliża się koniec roku, więc w internetach nie może zabraknąć rad jak oślnić wszystkich kreacją sylwestrową, jak schudnąć po świętach czy jak wytrwać w noworocznym postanowieniu, bo przecież wraz z 1 stycznia życie każdego człowieka na tej planecie diametralnie się zmieni. Ale jest jeszcze jeden temat, który niezmiennie przewija się na ścianach mediów społecznościowych - podsumowanie roku. Oczywiście zawsze na plus. Ile osób, może pochwalić się, że wyrtwało w noworocznych postanowieniach do lutego? No właśnie. Zastanawiając się nad podsumowaniem swojego roku weszłam na zakładkę "recenzje"... i zamarłam. Ostatnią dodałam w grudniu. Rok temu. Jestem książkowym ignorantem. Nie dość, że pewnie nie udało mi się przeczytać jednej książki w tygodniu, jak planowałam, teraz już się tego nie dowiem, nie notowałam, to jeszcze nie chciało mi się o nich napisać chociaż kilku słów, postawić plusa bądź minusa przy tytule. Ale jeszcze większym ignorantem okazałam się zabierając się do recenzji R.I.P Mariusza Czubaja, a uświadomił mi to sam autor. Nawet nie będę pisać o mieszanych uczuciach wynikających z przekombinowania, zagmatwanej fabuły, niepotrzebnej brutalnej widowiskowości i poczuciu: znowu zawiodłam się na Czubaju. Skupię się na kilku ostatnich stronach. Spokojnie, nie zdradzę kto zabił. Chociaż w przypadku tej książki powinnam napisać: kto nie zabił. Odniosę się do rozdziału Od autora. Na tych dwóch kartkach Czubaj uświadomił mi jak mało wiem o literaturze kryminalnej, którą teoretycznie się zajmuję. Wymienił tyle nawiązań, odwołań do innych książek, których ja w trakcie czytania nie zauważyłam, że ze wstydu przybrałam barwy okładki. Zamiast więc wymądrzać się i oceniać - nadrobię książkowe zaległości i zabiorę się do czytania. Od podstaw. Za rok narzekając, że się zawiodłam, będę przynajmniej wiedziała ilu autorów za to winić. A Czubaj? Z pewnością dostarczył mi sporo emocji. A książka wcale nie była taka zła. Chociaż spodziewałam się czegoś innego. Ale w końcu, parafrazując autora, dobry kryminał to taki, po przeczytaniu którego czytelnik czuje się jak głupek. Idąc tym tropem - Czubaj jest mistrzem.

niedziela, 13 listopada 2016

Skąd się wzięło powiedzenie "zobaczyć jak świnia niebo"?

Słomiany wdowiec, nie zasypiać gruszek w popiele, zbić kogoś z pantałyku czy pleść duby smalone - język polski jest niezwykle bogaty w ciekawe, dla współczesnych użytkowników mniej lub bardziej dziwne, powiedzenia. Nie wzięły się one jednak z niczego. Zadomowiły się w języku, gdyż były proste, dosadne i obrazowe.

Tak jak stwierdzenie zobaczysz coś jak świnia niebo.  Budowa kręgosłupa, a dokładnie odcinka szyjnego, uniemożliwia świni podnoszenie głowy do góry - stąd przeświadczenie, że zwierzę to na pewno nigdy nie zobaczy nieba. Używamy więc tego powiedzenia wtedy, gdy chcemy podkreślić, że jakaś czynność jest niemożliwa

czwartek, 26 maja 2016

Pochodzenie słowa "matka"

Dzień Matki* to dobry pretekst do przypomnienia etymologii słowa mama/matka. To drugie, z naszego punktu widzenia może wydawać się formą oficjalną, w końcu we wszystkich formularzach, pismach urzędowych podajemy imię matki, imię ojca. Jednak z historycznojęzykowego punktu widzenia słowo matka jest zdrobieniem (takim samym jak rączka, nóżka) i pochodzi od prasłowiańskiego mati (matierie, matierii, matier), polskie mać (jaka mać taka nać, czyli jaka matka taka córka), które współcześnie nie kojarzy nam się zbyt dobrze (odmiana: macierze, macierzy, macierz, dzisiaj macierz pojęcie matematyczne, na tym rdzeniu stworzono przymiotniki macierzyński, macierzyństwo). 


Dlaczego najczęściej pierwszym słowem dziecka jest mama?
Matki będą zawiedzione, gdzyż na pierwsze słowa dziecka, wcale nie mają wpływu uczucia, a wyjaśnienie jest bardzo przyziemne. Roman Jakobson, rosyjski językoznawca, badając dziecięce gaworzenie zauważył, że niemowlętom najłatwiej wypowiadać spółgłoski wargowe m, p, b, gdyż ich wymawianie nie wymaga otwierania ust (z największą łatwością wypowiadają oczywiście samogłoski). Zbitki ma-ma, ba-ba, pa-pa, także ta-ta, to najprośtsze dźwięki, dlatego pojawiają się najwcześniej. Stąd też wzięło się słowo mama - od dwukrotnie powtórzonej, przez dzieci uczące się mówić, sylaby 

demotywatory.pl



* przypominam: nazwy świąt i dni świątecznych (w odróżnieniu od ich nazw opisowych) piszemy dużą literą.

środa, 27 kwietnia 2016

Dlaczego mówimy "słomiany wdowiec"?

www.stopco2.pl
Powiedzenie słomiany wdowiec znane jest każdemu. Nazywamy tak mężczyznę, którego żona wyjechała na jakiś czas, zostawiając go samego (analogicznie słomiana wdowa). Dlaczego słomiany i czemu wdowiec

Słomianym wdowcem nazywano mężczyznę, który został bez żony na jakiś czas i musiał spać sam. Dawniej głównym miejscem spoczynku było legowisko zbite z desek, na którym kładziono słomę. Słoma uchodziła za symbol związku małżeńskiego, gdyż mężczyzna i kobieta po ślubie mieli większe posłanie niż reszta domowników. Rodzeństwo na przykład leżało na wąskim łóżku, ułożeni głowa przy nogach, aby mieć więcej miejsca. 

Warto również wspomnieć o słomianym człowieku, czyli kimś, kto tylko pozornie zajmował jakieś stanowisko, ale sam nic nie robił, wyręczając się innymi (np. słomiany wspólnik), czy słomianym zapale, czyli takim, który nagle powstaje i szybko się wypala. 

niedziela, 24 kwietnia 2016

Dlaczego "dzień dobry", "dobry wieczór" piszemy oddzielnie, a "dobranoc" razem?

Dlaczego dzień dobry piszemy rozłącznie, a dobranoc łącznie? Zapytał mój czternastoletni brat. Pytanie niby banalne, ale trudno znaleźć na nie precyzyjną odpowiedź. A co dopiero taką, która zadowoli gimnazjalistę. 

Zacznijmy od słyszalnej różnicy. Zarówno dzień dobry, jak i dobranoc mają jeden akcent, a dobry wieczór - dwa. Prof. Mirosław Bańko uważa, że gdyby dobranoc zapisać rozłącznie akcent padałby na ostatnią sylabę słowa dobra, a to nie brzmiałoby dobrze. Nie wiem jak Was, ale mnie taka argumentacja nie przekonuje.

Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. W języku polskim przydawka występuje przed rzeczownikiem, powinniśmy więc mówić dobry dzień (tak jak Czesi, Rosjanie, Niemcy, Włosi, Francuzi - w więkoszości języków europejskich w zwrocie powitalnym rzeczownik znajduje się na drugim miejscu). Tak też mówiło się w Polsce aż do XVII wieku. Zamiany dobry dzień na dzień dobry dokonano z bardzo prozaicznych powodów, a główną zasługę należy przypisać gwarze. Rytmicznie lepiej wymawiało się dzień dobry. Mieszkańcy wsi wymawiali dobry dzień jak jedno słowo akcentując bry. Ówcześni językoznawcy postanowili więc zamienić kolejność wyrazów. Zabrakło im jednak konsekwencji. Bo w przypadku wieczornego pozdrowienia nie tylko nie zmieniono szyku, ale pozwolono na łączną pisownię i tak powstało dobranoc

Z dobry dzień, zrobił się dzień dobry, z dobrej nocy, dobranoc, ale dlaczego mówimy dobry wieczór, a nie wieczór dobry? Znowu chodzi o akcent. Kolejność w tym pozdrowieniu została niezmieniona, ponieważ wieczór ma dwie sylaby i akcent padał tutaj na drugą sylabę od końca (wieczór) nie było więc zagrożenia, że dojdzie do zrostu wyrazów, które łatwo było wymówić zarówno w gwarze, jak i w języku literackim. 

Mało satysfakcjonujące wytłumaczenie, wiem. Łatwiej i szybciej byłoby powiedzieć: bo w języku polskim tak już po prostu jest :)



wtorek, 15 marca 2016

Gusta, koszta?

Gusta, koszta czy gusty, koszty?
Ferdek Kiepski rewolucji językowych nie dokonał mówiąc, że ma pomysła. Bo jak w pomyśle, nie powinniśmy dodawać końcówki -a, tak samo w gustach czy kosztach -a nigdy nie powinno się pojawić.

Obecnie możemy zapytać o koszta kampanii czy porozmawiać jakie ktoś ma gusta. Formy te uważane są za przestarzałe, ale dopuszczalne.

Problem w tym, że końcówka -a nigdy nie powinna pojawić się w tych wyrazach. 
Wyrazy takie jak fundament, dokument w języku łacińskim, brzmiały fundamentum, documentum i przyjmowały końcówkę -a w mianowniku, czyli fundamenta, dokumenta. Latynizmy te na grunt polski zostały przeniesione w uproszczonej wersji, czyli pozbawione końcówki -um. Wskutek czego powstały wyrazy fundament, dokument, które w mianowniku liczby mnogiej przyjęły końcówkę -y: fundamenty, dokumenty.

Niestety nasi przodkowie, pamiętając o łacińskim brzmieniu, często wbrew ustaleniom normatywnym mówili fundamenta, dokumenta. Z czasem analogicznie końcówkę -a przyporządkowywano również tym wyrazom, które w języku łacińskim nigdy nie kończyły się na -um/-a.

Dlatego wszystkie zapożyczenie (równiez z innych języków niż łacina) otrzymywały w mianowniku liczby mnogiej -a. Stąd wzięło się koszta, czy gusta. Zdarzało się, że -a z rozpędu trafiło również do rodzimych wyrazów (biusta, urzęda, okręta). Paradoks polega na tym, że nikt dzisiaj nie powie fundamenta, dokumenta (chociaż byłoby to uargumentowane historycznie), a mnóstwo osób mówi koszta, gusta mimo że -a nigdy nie powinno się tam znaleźć.

wtorek, 26 stycznia 2016

Co to znaczy "nomen omen"?

Nomen omen to skrót od wyrażenia nomen atque omen lub nomen est omen i oznacza "imię jest wróżbą". Z tym, że imię nie odnosi się wyłącznie do imienia danej osoby, ale do każdej nazwy kogoś/czegoś. Starożytni Rzymianie uważali, że w imieniu zawarta jest informacja o danej osobie, jej cechach charakteru, a nawet przeznaczeniu. Później imię nadawno również przedmiotom. 

Obecnie, najprościej mówiąc, używamy nomen omen, gdy chcemy zwrócić uwagę, że czyjeś imię lub nazwisko wskazuje na jakieś cechy danej osoby. Na przykład jeżeli powiemy, że ktoś nazywa się nomen omen Gruby wskazujemy, że zgodnie z nazwiskiem jest to osoba otyła. Albo gdy powiemy Mój sąsiad nazywa się nomen omen Mały, przekazujemy, że mały to nie tylko nazwisko, ale także cecha naszego sąsiada, który jest niski. 

Rozpowszechnienie nomen omen przypisuje się komediopisarzowi Plautowi, który nadawał swoim bohaterom wyraziste przydomki, gdzie imię było jednocześnie cechą charakterystyczną postaci. 

Pamiętajmy: nomen omen nie może być użyte jako wtrącenie. Nie mylić z notabene, czyli zważ dobrze, zauważ dobrze, które wprowadza w zdanie dodatkową, ale ważną informację. 

Dlaczego mówimy, że mróz jest siarczysty?

fot. Daria Placek
Dlaczego mówimy siarczysty mróz?

Zacznijmy od tego, że przymiotnik siarczysty pochodzi od rzeczownika siara, który jeszcze w XIV wieku oznaczał siarkę, bądź (uwaga) mleko wydzielające się z gruczołów mlecznych w pierwszych dniach po porodzie. 

Od około XV wieku siarczysty używano w odniesieniu do siarki, jako pierwiastka chemicznego (chociaż dopiero w 1777 roku Lavoisier zasugerował, że siarka jest pierwiastkiem; wcześniej mówiono o złożach siarki, znano jej właściwości i występowanie). Mówiono więc o siarczystej ziemi, siarczystych źródłach, siarczystym ogniu. Z racji tego, że siarka jest łatwopalna, a średniowieczni alchemicy uznawali ją za żywioł palności i substancję magiczną, budziła skojarzenia z siłą, żywiołowością i mocą. Zaczęto więc używać przymiotnika siarczysty na określenie tego co dynamiczne, żywiołowe, energiczne; podkreślano w ten sposób intensywność zjawisk. Siarczysty używano również w stosunku do ludzi wybuchowych, pełnych temperamentu, stąd np. siarczysta fantazja, siarczysta krew (inaczej: ludzie, którzy mają siarkę w żyłach, bądź są z siarki i ognia, możemy również wymierzyć komuś siarczysty policzek). 

Za sprawą swoich właściwości siarka stała się symbolem siły i mocy. Stąd siarczysty mróz, czyli silny, mocny mróz, intensywne zimno. Ale siarczysty może być również trunek, policzek, reprymenda, a także siarczyste kwiaty czy siarczyste kapelusze (jako intensywne kolorystycznie).

wtorek, 8 grudnia 2015

Harlan Coben - Najczarniejszy strach

"Czego się boisz najbardziej - szepcze głos. - Wyobraź sobie najczarniejszy strach... A teraz wyobraź sobie coś znacznie, znacznie gorszego..."


Dziennikarz na łamach szanowanego czasopisma opisuje przerażające zbrodnie, twierdząc, że wszystko co przelał na papier jest prawdziwe.  Zapytany przez FBI, skąd ma informacje powołuje się na prawo do zachowania w tajemnicy danych informatora. Po pewnym czasie policja dostaje anonimową przesyłkę, a w niej powieść łudząco podobna do artykułów prasowych, tylko napisana dużo wcześniej. Dziennikarz zostaje oskarżony o plagiat i wyrzucony z pracy. Co dziwne nawet się nie broni. Wyjaśnienie byłoby proste, gdyby nie fakt, że bohaterowie jego artykułów naprawdę zaginęli...
Myron Bolitar, agent sportowy, dowiaduje się, że ma 13 letniego syna. Chłopiec choruje na białaczkę. Jest umierający, a jedyna osoba, która mogła uratować mu życie zaginęła. Mężczyzna mimo rozterek moralnych i wcześniejszych obietnic zaprzestania zabawy w detektywa, postanawia odszukać dawcę. Śledztwo naprowadza go na cykl artykułów o przerażających zbrodniach i psychopacie "Siej ziarno". Tak poznaje dziennikarza, który ochraniając informatora zrujnował sobie życie osobiste i zawodowe. Czy ma on związek z dawcą szpiku? Myron musi pokonać wiele niebezpieczeństw, aby przekonać się, jak dwie na pozór odrębne historie, mogą się zazębiać.

W trakcie czytania książki, jedna myśl chodziła mi po głowie: wyrosłam już z Cobena. Kilka(naście?) lat temu byłam zachwycona jego intrygą, schematem zbrodni, łatwością w robieniu czytelnika w balona. Teraz, chociaż uwielbiam postaci Myrona i Wina (to te typy za którymi szaleją wszystkie kobiety, ale żadna nie chciałaby mieć takiego męża), byłam może nie rozczarowana, ale znudzona tym przekombinowaniem. Wystarczyłoby jedno cięcie, ale mocne, zamiast kilku niewiarygodnych. Cóż, książkę czyta się łatwo, szybko, przyjemnie, nie powiem, że zupełnie bez emocji, bo zdarzało mi się wstrzymać oddech, czy czytać z bijącym sercem, ale... im bliżej zakończenia tym częściej myślałam: ok, wystarczy, kończymy to. Kryminał ma to do siebie, że powinien igrać z czytelnikiem, zadziwiać go absolutnie przyziemnym i logicznym wyjaśnieniem niewiarygodnych zbrodni, ale aby był dobry autor musi uważać na pułapki. Jedną z nich jest przekombinowanie. I chociaż Coben jest dla mnie niezaprzeczalnie mistrzem - liczyłam na coś więcej.